Od katechezy do adoracji

Budującym znakiem budzenia się wyższych potrzeb duchowych w człowieku dramatycznie spłaszczonego Zachodu jest rosnące u wielu pragnienie adoracji Najświętszego Sakramentu. W Europie zachodniej już od wielu, wielu lat, a w Polsce stosunkowo od niedawna, coraz częściej boczne nawy katolickich świątyń wycisza się, obudowuje oddzielnymi drzwiami i wyłącza z liturgii. Powstają liczne kaplice adoracyjne, od wielogodzinnych w ciągu dnia po wieczyste. Ludzie modlą się tam w ciszy, patrząc uważnie na Chrystusa w Hostii. Kiedy w średniej wielkości mazowieckim mieście, jakim jest Mława, przy parafii zwanej od dawien dawna Trójcą Świętą, na rynku otwarto kaplicę wieczystej adoracji, ktoś wśród ludzi przeprowadził ankietę z pytaniem: co najbardziej przyciągą Panią i Pana do tego typu miejsca? Wiekszość z indagowanych odpowiadała: możliwość rozmowy z Bogiem własnymi myślami, wypowiedzenia umysłem przed Nim tego, co kryje się w głębi serca, bez konieczności głośnego odmawiania modlitw przepisanych z książeczki. Bardzo znaczące dla duszpasterstwa Kościoła będzie tak wyraziste pragnienie modlitwy myślnej, jakie deklaruje współczesny człowiek.

A jednak każde ze szlachetnych pragnień ludzkich po grzechu pierworodnym trzeba uformować tak, by nie zostało wypaczone. Powszechny zamęt ostatnich kilkudziesięciu lat nie oszczędził również życia duchowego katolików. Wielu może uprawiać więc sztukę adoracji z naleciałościami. W konsekwencji czego kontemplacja zamiast otwierać na obecność Boga, kończy skupieniem się człowieka na sobie. Zamiast wychować duszę do poziomu mistyki, redukuje ją do lękliwego odruchu terapeutycznej religijności. W takim przypadku ktoś patrzy godzinę na żywego Chrystusa, w istocie tracąc czas na myślenie o sobie. Aby zyskać pożądany owoc duchowego pragnienia, trzeba do adoracji dołączyć odnowę katechizacji w Kościele. Tak rozkwitała każda ze złotych epok katolicyzmu - od katechezy, czyli formacji wnętrza, do modlitwy myślnej, czyli doświadczenia Boga. Arcybiskup Wielgus, którego posługa Kościołowi w Polsce zakończyła się, co prawda, kontrowersyjnym ingresem do warszawskiej katedry, jest jednakże autorem ciekawego zdania: ignorancja to pierwszy krok do utraty wiary. Tymczasem zdrowa katecheza katolicka będzie antidotum na moralną, intelektualną i duchową ignorancję człowieka. Tym bardziej po jej stopniowej redukcji w polskich szkołach, powinna wrócić na szacowne miejsce w parafiach. I nie tylko katecheza dzieci lub młodzieży albo formacja przed sakramentami - także, a może na pierwszym miejscu, katecheza dorosłych. Przecież bez większego trudu każda z placówek duszpasterskich jedną z niedziel miesiąca może przeznaczyć na katechizację. Jak nie dostrzegać powszechnej wdzięczności ludzi wtedy, gdy duszpasterz wyjaśnia krok po kroku tajemnice liturgicznych znaków, sens etyki chrześcijańskiej czy argumenty z dogmatów. Jeśli ignorancja prowadzi do zwątpienia, to katecheza oświeca wiarę.

Gdy chrześcijanie żydowskiego pochodzenia przedstawiają Piotrowi zarzuty i wątpliwości co do sposobu przyjmowania pogan w Kościele, pierwszy papież nie obraża się jak wszystko wiedzący hierarcha, ani nie odpowiada siłowym dekretem na przekór lecz objaśnia po kolei obiektywne rozumienie zagadnienia (por. Dz 11, 4). Dawniej wąsko myślący rybak, teraz jest mądrym katechistą wspólnoty. Podobnie Jezus wymaga, by do Kościoła wchodzić przez bramę (por. J 10, 1-3), czyli znów po kolei, stopniowo, krok po kroku - jak dobrzy uczniowie w solidnej szkole.

Wprowadź sobie z korzyścią żelazną zasadę duchowej formacji: jedna godzina adoracji w tygodniu, to równolegle jeden paragraf katechizmu na studium i jeden rozdział dobrej lektury duchowej na czytanie.

« 1 »

reklama

reklama

reklama

reklama