Propozycja religijnego coachingu musiała w końcu wtargnąć do wnętrza polskiego katolicyzmu, który z opóźnieniem dobrych pięćdziesięciu lat chłonie teraz dopiero duchową toksynę wypluwaną właśnie na Zachodzie. Przywiązanie do osobistego coacha od duchowości to nowa postać starej idolatrii. Z reguły młodzi, nowocześni, gładko uczesani księża albo tak zwani liderzy na zdjęciach, na nosie jaskarwego koloru okulary, ramiona złożone na piersiach, ujęcie z profilu i ezoteryczne hasła za plecami, a w tle fotki konto do wpłat - bo godzina religijnego coachingu musi słono kosztować! Oczywiście, sprawa wymaga jednoznacznego rozeznania. Trening religijny nie leży nawet blisko kierownictwa duchowego, a różnice dla myślących są aż nazbyt widoczne. Duchowy coaching, czyli emocjonalna trenerka to tylko jeden ze współczesnych zawodów, co za chwilę zniknie z mapy stosunków społecznych. Ma dawać ulotną nadzieję miękkim umysłom. Zazwyczaj funkcjonuje jako międzyreligijna mieszanka rozmaitych szkół terapeutycznych, wschodnich metod oddechowych, fitness’u oraz dowolnie wybranych, przeżyciowych elementów medytacji, modlitwy czy kultu. Co najgorsze, duchowy coaching w centrum stawia postać trenera, ktorego chaotycznym - pomylonym z nadprzyrodzonymi - intuicjom trzeba bezwględnie ulegać, aplikując to sobie jako spersonalizowaną ścieżkę postępu. Na koniec podczas senasów w głośnikach słyszy się relaksacyjną melodię z imieniem Jezus, by trochę nie pomijać chrześcijaństwa.
Powroty religijnej idolatrii są zazwyczaj zapowiedziami poważnych tąpnięć lub nawet kulturowej zapaści całych cywilizacji. Im mnie autorytetów, tym większa panika społeczna i tym bardziej intensywna, ślepa potrzeba oparcia się na liderach. Słabe dusze, by nie oszaleć z bezsensu, chcą spotkać absolutnego dealer’a mocy, a potrzeba duchowości pulsuje w nich niczym nałóg - tak, religijność może przybierać postać uzależnienia. Warto w takich czasach wracać do katolickiej praktyki kierownictwa duchowego, nazywanego również wewnętrznym przewodnictwem - a to bardzo odmienne wartości. Kierownictwo duchowe odwołuje się przede wszystkim do szacownej tradycji ojcostwa z wiary. W chrześcijaństwie przyjęcie ewangelii zawsze było owocem zrodzenia kogoś, a nie efektem triku. Ponadto w ojcostwie duchowym podstawą jest nie ślepa imitacja odruchów lecz intymne zaufanie między powiernikiem a duszą, która szuka sensu na terytorium Boga. W centrum duchowego przewodnictwa staje nie lider lecz Chrystus, którego penitent poszukuje samodzielnie, stopniowo i z wolnością. Kierownik duchowy bowiem to nie dyktator od religijnych impulsów lecz bardzo dyskretny towarzysz wewnętrznej drogi ucznia. Wreszcie ojcostwo duchowe musi być materialnie bezpłatne. Synowie z wiary odpłacają potem żywym świadectwem. Byłoby czymś fatalnym, gdyby godną czci praktykę kierownictwa duchowego z katolicyzmu wyparła moda na religijny coaching. Zresztą, wiele ostatnich nadużyć w Kościele - od grubej przesady w tak zwanym Ruchu Rodzin Nazaretańskich do przerażającyh zdarzeń we wrocławskim duszpasterstwie charyzmatycznym - miało zatrute źródło także w braku rozeznania między coachingiem a duchowym ojcostwem. Nigdy więcej coś podobnego w Kościele!
Mieszkańcy Listry, na widok cudu w imię Jezusa, zaczynają apostołów Barnabę i Pawła brać za pogańskich bożków (por. Dz 14, 12-15). Misjonarze Chrystusa, głosząc ewangelię w Likaonii, sprzeciwiają się temu z mocą. Dobrze wiedzą, że grzech idolatrii to ohyda. Nie godzi się pokładać religijnej nadziei w ludziach. Tylko Pan jest w stanie przebywać wiecznie w duszy - człowiek kiedyś opuści człowieka (por. J 14, 23). Ludzie nie są w stanie zamieszkiwać się wewnętrznie.
Nikomu, nigdy nie zastępuj Boga. Niech słabe dusze szukają Pana dłużej lecz z osobistą wolnością i własnym potencjałem wiary. Nie wyręczaj ich na duchowej drodze. Co najwyżej - jeśli przyjąłeś ten charyzmat - możesz im dyskretnie towarzyszyć w rozeznaniu.