Jan Paweł II - Świadek wiary

Refleksje na temat osoby Jana Pawła II w 80 rocznicę jego urodzin


Ks. Adam Boniecki MIC

JAN PAWEŁ II — ŚWIADEK WIARY

Pisanie o tym, że Papież jest świadkiem wiary, to na pierwszy rzut oka pisanie o czymś oczywistym. Czyż papieże już z samej natury urzędu nie są świadkami wiary? Są, ale każde, nawet papieskie świadectwo zawsze jest niepowtarzalne. Piotra jest inne aniżeli Kleta, Kleta inne niż Klemensa, Klemensa inne niż Sykstusa, Sykstusa niż Korneliusza i tak dalej, aż do świadectwa Jana Pawła II. Każde świadectwo wiary jest świadectwem życia człowieka, a nie urzędu, dlatego każde jest niepowtarzalne.

Siła świadectwa jest większa niż siła słów. Nasze czasy — powiedział Paweł VI — bardziej niż nauczycieli wiary potrzebują jej świadków.

Kto nie pojął, czym w życiu Jana Pawła II jest wiara, ten nie pojął jego pontyfikatu. Kiedyś spytałem Ojca Świętego, co myśli o jednej z licznych książek o nim. Papież się uśmiechnął i powiedział: Biedny X (wymienił nazwisko autora), o tyle rzeczy mnie pytał, a zapomniał spytać o rzecz najważniejszą i w końcu niczego nie zrozumiał. Ojciec Święty nie powiedział, czym jest ta rzecz najważniejsza, ale znając książkę i autora, nie mam wątpliwości, że chodziło o wiarę. Inne klucze do tego pontyfikatu są zawodne. Innym razem, pod wrażeniem niebywałych skutków papieskich podróży, ośmieliłem się spytać (pytanie było raczej wyrazem podziwu), jak to się dzieje, że papieskie homilie i przemówienia powodują tak ogromne zmiany? Obawiam się — powiedział wtedy Ojciec Święty — że księża, może nawet biskupi, nie zawsze dość wierzą w moc słowa Bożego.

Pisząc o świadectwie wiary Jana Pawła II, spłacam osobisty dług. Kiedy po wyborze kardynała Wojtyły na papieża w światowej prasie, obok poważnych informacji, zaczęły się mnożyć dziwne opowieści o jego życiu — im bardziej niezwykłe, tym bardziej poczytne — moja redakcja (Tygodnik Powszechny) zleciła mi opracowanie krótkiego kalendarium jego życia. Miało ono zawierać daty, fakty, dokumenty, wszystkie dobrze sprawdzone. Chodziło o dostarczenie podstawowych informacji. To był czas, kiedy dopiero powstawały pierwsze książki o Papieżu. Przez rok zajmowałem się niemal wyłącznie kalendarium. Jedne dokumenty wskazywały drogę do innych, jedni świadkowie kierowali do następnych. W efekcie krótkie kalendarium okazało się księgą liczącą ponad 800 stronic druku. Jego drugie wydanie, uzupełnione i poprawione, właśnie się ukazało w wydawnictwie „Znak”, jednak nie o nim chcę pisać, ale o tym, co wtedy przeżyłem.

Kardynała Karola Wojtyłę znałem od 1961 roku. Od 1964 roku pracowałem w Krakowie i systematycznie spotykałem go i z nim rozmawiałem. Jednak dopiero teraz odkrywałem, kim ten człowiek był. Z relacji świadków i z dokumentów wyłaniał się obraz, o jakim nie miałem pojęcia. Wiedziałem, że był wspaniałym biskupem, do którego można było przyjść z najbardziej delikatną, czy ryzykowną sprawą, przedstawić ją bez owijania w bawełnę i liczyć na radę i pomoc. Wiedziałem, że był doświadczonym duszpasterzem akademickim i doskonale rozumiał środowisko, w którym przyszło mi pracować. Wiedziałem, że po ojcowsku, powiedziałbym nawet, że po bratersku, wspierał Tygodnik Powszechny, a systematyczne spotkania z nim były zawsze przez redakcję bardzo lubiane i cenione. Wiedziałem, że miał ogromną wiedzę i zdumiewającą pamięć do ludzi i spraw, że do raz poruszonych problemów potrafił wrócić po wielu miesiącach. Wiedziałem, że zawsze był do dyspozycji, kiedy chodziło o sprawy duszpasterstwa akademickiego itd. Wszystko to jednak przyjmowało się jako zupełnie naturalne, było to u niego jakby „od niechcenia”, wstyd powiedzieć, ale właściwie nie zwracało się na to uwagi i przyjmowało jako oczywiste. Teraz poznawałem „drugie dno” tego życia: niezwykle zdolny chłopak, pasjonujący się literaturą, teatrem, aktor, poeta, student, od pierwszego roku wyróżniający się, do tego zaangażowany w obronę krzywdzonych Żydów, robotnik, uczestnik podziemnej organizacji „Unia”, nadal aktor, lecz w latach okupacji w teatrze konspiracyjnym, wreszcie student tajnego seminarium i jednocześnie robotnik, wreszcie ksiądz, wyróżniony przez arcybiskupa wysłaniem na studia do Rzymu, entuzjasta (krytyczny) eksperymentu księży robotników, bardzo młody biskup, jednocześnie profesor uniwersytetu i duszpasterz młodzieży, bywalec światowych środowisk naukowych, wyróżniający się na Soborze — zaproszony do pracy nad jednym z najważniejszych soborowych dokumentów w gronie najsławniejszych teologów, kardynał, narciarz, wodniak, poliglota, wiceprzewodniczący Konferencji Episkopatu itd., a jednocześnie... człowiek wiary i pobożności, chciałoby się powiedzieć dziecięcej. Pielgrzym kalwaryjskich „dróżek” w dzieciństwie, ale także jako biskup, przemierzający je czasem samotnie, w śniegu po pas, pielgrzym (także samotny) do grobu błogosławionego poprzednika na stolicy krakowskiej bł. Wincentego Kadłubka. Młody robotnik — modlący się w wolnych chwilach nocnej zmiany na klęczkach, co jedni koledzy szanowali, inni wyśmiewali, rzucali weń pakułami i innymi przedmiotami, robotnik z zaczytaną książeczką Ludwika Marii Grigniona de Montfort „Traktat o prawdziwym nabożeństwie do Najświętszej Maryi Panny” w kieszeni roboczego ubrania. Płodny pisarz, autor rozpraw naukowych, zawsze „numerujący” strony swoich rękopisów modlitwą do Matki Bożej Totus Tuus ego sum, et omnia mea..., arcybiskup, w noc soborowego czuwania księży archidiecezji krakowskiej sunący, jak proste wiejskie kobiety, na kolanach wokół ołtarza Matki Bożej na Jasnej Górze. Kleryk, podpatrzony przez kolegę, jak klęcząc przed bocznym ołtarzem w kościele św. Andrzeja studiuje historię Kościoła, i kardynał zamykający się w swojej domowej kaplicy, by tam przygotowywać prace naukowe i teksty pasterskie. Obecny na przyjęciach i bankietach wielkiego świata (np. w czasie podróży do Stanów Zjednoczonych), ściśle zachowujący wszystkie dawne przepisy postne (wyjaśnił: Jeśli biskup nie będzie pościł, to kto?), sportowiec, który wędrując z przyjaciółmi na wysoki szczyt w Gorcach, w kopnym śniegu, z nartami i plecakami, prowadzi medytacje Drogi Krzyżowej.

Ale o tym mało kto wiedział, bo nic tu nie było na pokaz. Pewnie także mało kto się zastanawiał, skąd Kardynał czerpie wewnętrzny spokój, pogodę, cierpliwość i nadludzką wytrzymałość.

* * *

Najwyższą aktywnością wiary jest modlitwa. O tym Papieżu mało wie ten, kto nie uczestniczył w jego „prywatnej” Mszy św. Ta prosta liturgia z dwoma długimi przerwami, po lekturze Ewangelii i po Komunii św. jest przeżyciem wstrząsającym. Ma się wrażenie, że w ciągu tej godziny Papież, w tajemniczej łączności z Chrystusem, składa Panu w ofierze cierpienia całego świata i siebie. Napięcie na twarzy Papieża, wyraz cierpienia, skupienie, które zdaje się wyłączać go z materialnego otoczenia uświadamiają, że jest to najważniejszy akt rozpoczynającego się dnia. Kiedy po papieskiej wizycie w Japonii (1981 r.) pytano Japończyków, co ich w niej najbardziej uderzyło, odpowiadali, że to, jak ten człowiek się modli, co dzięki znakomitej obsłudze telewizyjnej mogli obserwować z bliska.

Uczestnicząc w niektórych wielkich zgromadzeniach modlitewnych z Papieżem, zwłaszcza w Ameryce Łacińskiej, zawsze byłem zaskoczony, gdy rozszalały podczas oczekiwania na przybycie Ojca Świętego tłum milkł i poddawał się rytmowi liturgicznej modlitwy natychmiast przy pierwszych wypowiadanych przez niego słowach liturgii: W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego... Jakaś niebywała siła....

* * *

Próbą wiary jest cierpienie. Świadectwo wiary Jana Pawła II poddane tej właśnie próbie jest znane. Ugodzony kulami Ali Agcy, wieziony karetką pogotowia szeptał słowa: Maryjo, Matko moja, Maryjo, Matko moja. Pierwszymi słowami nazajutrz po zamachu, zaraz po obudzeniu się z narkozy, było pytanie skierowane do ks. Dziwisza: Czy odmówiliśmy kompletę? Ksiądz Dziwisz wspomina, że po zamachu, w czasie pobytu w szpitalu, Ojciec Święty ani razu nie opuścił brewiarza. To są wydarzenia wielkie i znane. Czy jednak pamiętamy początek pontyfikatu? Zapytany przez André Frossarda o to, co myślał w chwili wyboru, powiedział: Dostrzec wolę Ojca... ludzie nieodwracalnie chorzy, skazani na wózek inwalidzki lub przykuci do łóżka — ludzie nieraz młodzi, a przecież świadomi wyniszczającej działalności choroby, umierający w ciągu tygodni, miesięcy i lat. 16 października 1978 roku w Kaplicy Sykstyńskiej nowy Papież myślał o tych ludziach, wiedząc, że wchodzi w sytuację analogiczną. Wchodząc w „nowy projekt” — jak sam mówi — chciał po prostu dostrzec wolę Ojca i przyjąć ją. Wiedział od początku, że ten wybór jest to wzięcie krzyża na swoje ramiona.

* * *

Podstawową interpretacją tego, co miało potem nastąpić, jest przyjęcie woli Ojca. Wszystkie inicjatywy, wszystkie innowacje, poczynając od podróży, przez międzyreligijny dzień modlitw o pokój w Asyżu (27 października 1986 r.), po wyznanie win Kościoła (12 marca 2000 r.) i wizytę w Izraelu — wszystko ma korzenie i wyjaśnienie w wierze. Oderwane od tego korzenia interpretacje pontyfikatu nie wytrzymują konfrontacji z rzeczywistością.

Na początku pontyfikatu dziennikarze lubili wspominać o aktorskich doświadczeniach Papieża. Tu szukali wyjaśnienia kolejnych sukcesów i niespotykanej umiejętności nawiązywania kontaktu z olbrzymim audytorium. Zamach 13 maja 1981 r. uświadomił im, że to nie tak. Odtąd nikt już o Janie Pawle II nie mówi superstar. Świat zobaczył, że jego posługa to sprawa śmiertelnie poważna. Wspominam o tym, by podkreślić, że świadectwa wiary nie da się „odgrywać”. Nawet nie można sobie postanowić: będę świadkiem wiary i stać się nim. Bo świadkiem wiary jest tylko ten, kto żyje wiarą, a żyć wiarą — znaczy dawać swoje życie. Po grecku świadek znaczy mártyr — męczennik.

* * *

Czym dla Jana Pawła jest II wiara? W rozmowach z André Frossardem powiedział: Uwierzyć, to znaczy „powierzyć” ludzkie „ja” [...] Komuś, kto odsłania Siebie jako Początek i Kres [...] a równocześnie jako absolutna Osoba [...] albo lepiej: Osobowy Absolut. Powierzenie się Bogu w wierze sięga niejako do najgłębszego wnętrza ludzkiego bytowania, do samego jądra osobowego bytu. [Jest] zaangażowaniem się najbardziej podstawowym. [...]. To coś więcej niż czysto intelektualny „teizm”, a także — pod innym względem — coś więcej i jakoś pełniej niż samo tylko „przyjęcie za prawdę tego, co Bóg objawił” .

Uwierzyć, to znaczy powierzyć się... Zaangażowanie najbardziej podstawowe... Totus Tuus ego sum...

Autor jest redaktorem naczelnym „Tygodnika Powszechnego”

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama