Mateusz pracował jako poborca podatków. Był urzędnikiem rzymskiego okupanta. Przeliczał kasę, księgował: imię, nazwisko, suma. Z pewnością nie był lubiany. Słowo „celnik” brzmiało w jego czasach jak obelga. Celnik to sprzedawczyk, zdrajca, oszust, a przynajmniej ktoś, kto dla kasy zrobi wszystko. Czy tak się czuł Mateusz, gdy spoczął na nim wzrok Jezusa? Raczej nie był ostatnim draniem. Może po prostu pędził swój szary, w miarę dostatni żywot i zastanawiał się, czy o to chodzi w życiu. Z nami bywa podobnie. Codzienność więzi nas w klatce, z której nie ma wyjścia. Próbujemy jakoś przetrwać, dzień za dniem, pochyleni nad naszymi obowiązkami, sprawdzając stan konta albo licząc lata do emerytury. Ale czy coś znaczącego jeszcze w naszym życiu może się wydarzyć? Co zrobiłem ze swoim życiem? Ze swoją duszą?
Jezus ujrzał człowieka imieniem Mateusz. Taki był początek nowego rozdziału w życiu celnika z Kafarnaum. Powołanie zaczyna się od spojrzenia Jezusa. Kiedy człowiek uświadamia sobie, że Bóg na niego patrzy, wszystko zaczyna się zmieniać. Bóg widział, że było dobre. Od początku. Nie ma mowy o bublach. Oczywiście Bóg zna nasze grzechy, nasze wzloty i upadki. Ale Jego spojrzenie sięga w głąb serca. Spod nawarstwień błota wydobywa perłę. W każdym z nas jest potencjał dobra, które chce uruchomić Bóg. To jest właśnie powołanie. To wezwanie, aby stać się tym, kim mogę być jako człowiek. Bóg daje każdemu skrzydła na miarę naszych zdolności i zaprasza do lotu.
No cóż, można zapytać, czy to naprawdę jest aż takie proste? Czy można tak zwyczajnie zostawić cały swój świat, swoją „komorę” i pójść za Jezusem w nieznane? Ewangelia jest oszczędna w słowach. Przekazuje samo sedno. Dzięki temu możemy łatwiej odnaleźć w niej siebie i swoją historię. Wszyscy mamy jakąś „komorę celną”, w której brakuje tlenu. To może być jakiś rodzaj uwikłania w grzech, w nałóg, w jakiś trwały kompromis ze złem. To miejsce, w którym zrezygnowałem z walki o lepsze, sensowniejsze i uczciwsze życie. Mamy tendencję do urządzania sobie wygodnego światka, w którym wszystko jest poukładane, żyje się w miarę wygodnie i bezpiecznie, ale jednak czegoś brakuje. W rutynie codzienności łatwo stajemy się zakładnikiem pewnych sytuacji, okoliczności, nacisków tzw. życia. Ceną za układ ze złem jest utrata szacunku do siebie samego, znudzenie, często gorycz i poczucie klęski. I właśnie w ten punkt celuje Boża miłość. Jezus miłosierny odwiedza moją „komorę”, mój ciasny świat i wzywa do drogi. My nie zawsze wierzymy w Boga, ale Bóg zawsze wierzy w nas. Mateusz tylko na chwilę podniósł wzrok znad swoich papierów. Wystarczyło jedno wyzwalające spojrzenie w stronę Chrystusa, by przeskoczyła iskra dająca ogień, początek jego nowego życia. Mateusz odzyskał siebie dla siebie, dla Boga i innych. Jezus patrzy na mnie. Z miłością. Czy będzie to początek jakiejś mojej z Nim historii?