Dlaczego wybrałem Camino Frances? Bo jest najbardziej popularne – duża ilość schronisk, dobre trasy dla roweru, klimat i jedne z najciekawszych. Ze względu na dużą ilość pieszych pielgrzymów, zdecydowałem, że Frances lepiej zrobić na rowerze, niż na piechotę i to był strzał w dziesiątkę – pisze br. Damian Wojciechowski TJ.
Camino staje się coraz popularniejsze wśród polskich piechurów – co roku około 10 tys. naszych rodaków rusza na pielgrzymkę do Santiago de Compostela. Rok temu, kiedy pielgrzymowałem przez miesiąc z Sewilli rozmawiałem z nielicznymi rowerzystami-pielgrzymami. W jednym z albergue, czyli schronisku dla pielgrzymów, zobaczyłem mały biuletyn po angielsku „Droga francuska na rowerze”. Chodzi o Camino Francuskie, które jest najpopularniejsze. Ten folderek zainspirował mnie do zorganizowania w maju bieżącego roku pielgrzymki rowerowej w Hiszpanii.
Klasyfikacja górska
Hiszpanię z wielu względów jest warto zwiedzać na rowerze. Choć ścieżek rowerowych jest chyba mniej niż w Polsce, to dobrze jest tu rozwinięta sieć dróg lokalnych z minimalnym ruchem. Natomiast na drogach wojewódzkich mamy szerokie pobocza.
Jazda rowerem pozwala na zwiedzenie ogromnej liczby zabytków i różnych ciekawych miejsc. Na Camino Frances odwiedzimy takie słynne miejsca jak Burgos, Leon czy Astorga (w tych dwóch ostatnich są nawet budynki słynnego Gaudiego). Przyroda zmienia się nieustannie: góry, wzgórza, tereny rolnicze i lasy czy mesety – suche płaskowyże Kastylii, malutkie, malownicze puebla. W Hiszpanii często w szczerym polu stoi gotycka katedra lub romański kościółek, a historia sięga tu czasów rzymskich. Teren jest bardzo urozmaicony i w dużej części zaliczyłbym go do „klasyfikacji górskiej”.
Camino czyli podróż do Santiago de Compostela to jedna z najsłynniejszych pielgrzymek świata. Jej początki sięgają wczesnego średniowiecza. Od XI do XV w. z całej Europy szło do relikwii św. Jakuba Apostoła tak wielu pątników, że specjalnie dla nich budowano mosty i przytułki/schroniska. Wraz z wybuchem wojen religijnych w XVI w. zwyczaje pielgrzymkowe zaczęły zanikać. Dopiero w latach 70. XX w. Camino zaczęło się odradzać, wskutek czego w 2024 r. odnotowano rekordową liczbę pielgrzymów: 1,5 mln! Jest to zjawisko zupełnie spontaniczne. Oprócz Hiszpanów najwięcej jest Amerykanów, Francuzów, Włochów, Koreańczyków, Japończyków, Niemców, ale możemy tu spotkać ludzi dosłownie z całego świata. Większość pielgrzymuje kilka dni, ale duża część około miesiąca, a spotkamy też takich, którzy idą pół roku z krajów bałtyckich, Polski czy Ukrainy.
Przez przełęcze
Camino rowerowe ma swoją specyfikę. Oczywiście możemy lojalnie jechać główną trasą, zazwyczaj żwirówką, ale możemy też jechać odcinkami oddzielnie wyznaczonymi dla rowerzystów. Główna trasa stwarza pewne problemy. Po pierwsze często, gęsto będziemy musieli mijać pieszych pielgrzymów. Czasami główna trasa prowadzi kamienistymi drogami przez góry i jeśli można takie odcinki wyminąć, to warto to zrobić. Droga asfaltowa będzie może trochę dłuższa, ale za to będziemy wygodnie jechać, a nie ciągnąć rower po kamieniach lub błocie. Dlatego dobrze każdego dnia przygotować sobie wstępnie trasę korzystając z mapy.com (dawne .ch), openstreet maps, strava czy innej aplikacji rowerowej. Często wzdłuż Camino, oznaczonej charakterystyczną muszelką lub żółtą strzałką na niebieskim tle, lub niedaleko od niej, znajduje się jedna z europejskich tras EV (EuroVelo).
Cała „francuska” trasa ma 800 km i zaczyna się oficjalnie we Francji tuż przed Pirenejami w Saint-Jean-Pied-de-Port.
My rozpoczęliśmy „jeden dzień później” w Pampelunie, aby pierwszego dnia z marszu nie mierzyć się z przełęczą w Pirenejach na wysokości 1480 m n.p.m. (1250 m przewyższeń). Trasę pokonaliśmy w 10 dni, nie spiesząc się zbytnio po 70, maksymalnie 115 km. Najtrudniejsze były oczywiście podjazdy (najwyższy na Cruz de Ferro, 1504 m n.p.m.). Niestety złośliwość trasy jest taka, że często mamy długie nieznaczne podjazdy, a potem zjazdy na na łeb, na szyję.
Ranne ptaszki
Oprócz wyznaczonej trasy Camino ma jeszcze jedną ważną zaletę: to albergue czyli schroniska. Przypominają one nasze schroniska górskie. Zazwyczaj duże sypialnie (damsko-męskie) z piętrowymi łóżkami, prysznice i toalety. Są też pralki – z reguły płatne. Jest też kuchnia, ale różnie wyposażona: mogą być płyty kuchenne, mikrofalówki, ale czasami zdarza się, że nie ma… czajnika lub naczyń. Można temu zaradzić biorąc ze sobą maleńką grzałkę do wody i menażkę. Czystość utrzymują sami pielgrzymi, ale po odjeździe obsługa oczywiście wszystko sprząta. W schroniskach mamy niezwykłą okazję poznawać ludzi z całego świata.
Cena jest niezwykle atrakcyjna: zazwyczaj około 10 euro, a są też takie schroniska gdzie płacimy „co łaska”. Istnieje kilka rodzajów schronisk: municypalne czyli gminne – niektóre maleńkie 1-2 pokojowe, inne ogromne przyjmujące po 100 osób. Schroniska kościelne: najstarsze i najciekawsze w wystroju – ceny niskie. Schroniska państwowe w Galicji – bliżej Santiago – duże i bardzo nowoczesne (po 10 euro). Schroniska prywatne są bardzo rożnych standardów – cena zaczyna się gdzieś od 15 euro. Zawsze lepiej zawczasu sprawdzić na aplikacji Buen Camino lub Gronze jakie w danej miejscowości są schroniska, wyposażenie i ceny oraz czy dane schronisko przyjmuje rowerzystów?
Istnieje zasada, że schroniska przyjmują najpierw pieszych pielgrzymów, a dopiero potem tych na rowerach. Piesi wstają zawsze wcześnie rano o 5-6 (o 8 rano należy opuścić lokal), aby już wczesnym popołudniem, unikając skwaru dnia, zająć miejsce w schronisku.
W schroniskach municypalnych, kościelnych i państwowych nie ma rezerwacji, natomiast przez booking można rezerwować miejsca w schroniskach prywatnych, hostelach i oczywiście hotelach (te dwa ostatnie odpowiednio droższe). Na 11 dni jazdy mieliśmy dwa razy problemy z noclegiem: raz w malutkiej miejscowości, gdzie było dużo pielgrzymów, a drugi raz bliżej Santiago w Portomarin, bardzo popularnym miejscem wypoczynkowym i jednym z bardziej znanych miejscowości noclegowych na trasie. Problem polegał na tym, że wyjeżdżaliśmy około 9 rano i przybywaliśmy do schroniska jako jedni z ostatnich, więc miejsc mogło zabraknąć. Ostatecznie przy życzliwej postawie hosteliere (kierownika schroniska) jakiś kąt się znajdował. Na wszelki wypadek mieliśmy materace, gdyby trzeba nocować pod chmurką, choć takiej potrzeby w końcu nie było. Przy okazji: śpiwór obowiązkowy – w schronisku zazwyczaj dają tylko papierowe prześcieradło. Ja miałem najcieńszy z możliwych, a i tak nigdy się w nim nie zamykałem. Materaca użyłem tylko raz, kiedy ze względu na chrapanie kolegi spałem w pralni. Aby spać po tak niskich cenach w Alebergue trzeba mieć credential czyli paszport pielgrzyma, który stemplujemy na każdym noclegu. Paszport można zakupić w różnych miejscach, w tym także w niektórych schroniskach lub… zamówić przez internet w Polsce.
Ważny jest termin pielgrzymki.
W czerwcu-sierpniu liczba pielgrzymów, szczególnie na Camino Frances (60-70 proc. całości), jest ogromna, co przekłada się na brak miejsc w schroniskach. Oprócz tego doskwiera ogromny upał.
Pamiętajmy, że czas astronomiczny przesunięty jest do rzeczywistego o około 2 godz. tzn. że słońce jest w zenicie około 14:00. Najlepszy termin to maj -kwiecień i wrzesień-październik. Nie jest jeszcze tak gorąco, o wiele mniej piechurów. Pogoda może być różna, w tym deszcze, a temperatura nad ranem w górach czasami spada w okolice zera. Teren przez który będziemy jechać: Nawarra, Kastylia-Leon, Galicja przez część roku ma klimat dosyć podobny do polskiego, ale latem jest wiele cieplej. Dlaczego wybrałem Camino Frances? Bo jest najbardziej popularne – duża ilość schronisk, dobre trasy dla roweru, klimat i jedne z najciekawszych. Ze względu na dużą ilość pieszych pielgrzymów, zdecydowałem, że Frances lepiej zrobić na rowerze, niż na piechotę i to był strzał w dziesiątkę. Można oczywiście wybrać inne Camino, ale z własnego doświadczenia wiem, że np. Via de la Plata z Sewilli dla roweru nie jest zbyt dobra.
Pan jedzie, rower zostaje
Logistyka wymaga decyzji. Można jechać samochodem, co zajmie nam ze 2 dni i pochłonie niemałe koszty (płatne autostrady we Francji) w jedną stronę. My lecieliśmy samolotem do Barcelony (możliwość odwiedzenia najbardziej turystycznego miasta Hiszpanii ze słynną katedrą Sagrada Familia) tam i z powrotem (1 tys. zł, można też do Madrytu; dodatkowe 500 zł za rower), następnie pociągiem do Pampeluny. I tu zaczynają się problemy, ponieważ kupując bilet na pociąg przez internet nie załatwimy rezerwacji miejsca dla roweru. Według podanej informacji w internecie rower jest traktowany jako normalny bagaż, musi być spakowany w specjalną torbę (i tak je kupiliśmy do samolotu – ale potem nie woziliśmy ich ze sobą tylko wysłaliśmy je pocztą do Santiago, można np. na poste restante) o określonym rozmiarze. Trzeba przyznać, że ciągnięcie takiej torby z lotniska na dworzec trochę nas kosztowało.
Niestety przy wejściu do pociągu pani konduktor może wam oświadczyć, że… nie ma miejsca na rower. Owszem możecie pojechać, ale rower zostanie na peronie.
Rozwiązanie to posiadanie specjalnego bezpłatnego biletu na rower, który można dostać w kasie, jeśli kupiliście bilet na stronie kolei (przynajmniej tak nas informowano, ale jak jest w rzeczywistości nie jest jasne). Do biletu kupionego przez pośrednika talonu na rower nie dostaniecie. Tak więc jeden bilet straciliśmy, ale udało nam się w kasie kupić inny z przesiadką w Saragossie z talonem na rower (ciągle spakowany w torbie). Oczywiście w sezonie może być jakiś problem z biletami, więc niekoniecznie można kupić go na najbliższy pociąg, szczególnie jadąc z rowerem. W Hiszpanii istnieje mnóstwo rodzajów pociągów (w tym prywatne) i trudno się w przepisach zorientować. Prościej jest w pociągach lokalnych (jak nasza SKM czy Koleje Mazowieckie), gdzie wchodzimy z rowerem (zapakowanym lub nie) stawiamy w miejscy dla inwalidy (haków nie widzieliśmy) i ewentualnie konduktor poprosi z nas 3 Euro. Pamiętajmy, że Hiszpanie są bardzo życzliwi, ale mają inną mentalność od Polaków – my dla nich myślimy i działamy jak Niemcy. Hiszpania jest bardziej wyluzowana co do terminów i obowiązków.
Kiedy znaleźliśmy się w Santiago, nauczeni doświadczeniem zasięgnęliśmy wcześniej informacji na dworcu na temat możliwości transportu roweru. Nie była zachęcająca – wszystko zależy od decyzji konduktora, który działa według zasady: nie wezmę pana roweru i co pan mi zrobi? Po różnych dywagacjach wysłaliśmy rowery do Polski pocztą. Przyjemność ta kosztuje 100 euro i w Santiago na starówce znajduje się urząd pocztowy specjalizujący się w tej operacji, z panią (imienia nie pamiętam, ale była super sympatyczna), która wyćwiczona od lat jednym rzutem wstawia rower do pudła. Ze względu na dużą wysyłkę rowerów lepiej na poczcie zjawić się z rana. W Polsce otrzymaliśmy go z dostawą do domu po około 2 tygodniach.
Reasumując, co bym zrobił następnym razem? Wysłałbym rower kurierem (dla mnie to proste bo wszędzie mam w Hiszpanii jezuitów) do umówionego wcześniej hostelu albo lepiej poleciał do Barcelony czy Bilbao (z tego ostatniego miasta można dojechać do trasy Camino rowerem), a potem zaryzykował i kupował bilety kolejowe na miejscu (w tym na linie lokalne), natomiast z powrotem na pewno wysłałbym rower pocztą – tak jest najtaniej i najprzyjemniej, żeby nie kręcić się po Hiszpanii z rowerem w torbie, tylko spokojnie podróżować i zwiedzać po drodze np. Barcelonę.
I jeszcze jedna uwaga: w Hiszpanii najstraszniejsze akty terrorystyczne miały miejsce w pociągach i w związku z tym wejście do nich przypomina czasami kontrolę na lotnisku – jeden z nas stracił w ten sposób nóż (miejcie go przy sobie, to raczej przejdzie), a na lotnisku zabrano mu jeszcze gumę mocującą do roweru.
Na miejscu się załatwi
Jak się przygotować? Przede wszystkim pamiętajmy, że nie jedziemy do Mongolii czy Gwinei – tutaj wszystko można kupić i załatwić. Nie jestem zwolennikiem brania ze sobą całego dobytku. Rowerem trudno jechać, plus dochodziłoby codziennie pakowanie góry niepotrzebnych rzeczy w schronisku, gdzie zazwyczaj nie ma wiele miejsca. Dobrze mieć ze sobą Europejskiego Kartę Ubezpieczenia. Nie sądzę, by miało sens brać ze sobą cały warsztat rowerowy i wszystkie części włączając. Po prostu rower przed wyjazdem powinien przejść solidny serwis. Bierzmy rzeczy najbardziej niezbędne: dętkę, zestaw do naprawy łańcucha, śrubki, podstawowe narzędzia – jeśli jedziemy grupą, można to rozdzielić na wszystkich uczestników. Po drodze co kilkadziesiąt kilometrów będziecie mieli dobry warsztat rowerowy (plus sklep), gdzie mile was obsłużą i nie będzie to was kosztować więcej niż w Polsce. Miejscowy spec za 20 zł wyregulował mi przerzutki tak, jak mi tego nigdy w Polsce nie zrobiono. Jeśli ktoś musi mieć wszystko ze sobą to może korzystać z usług firmy wożącej bagaże samochodem, ale wtedy trzeba zawczasu wiedzieć, gdzie będzie następny nocleg. W Hiszpanii trzeba zakładać kaski, ale nikt się tym specjalnie nie interesuje.
Camino to pielgrzymka, ale wyruszają na nie wszyscy, niezależnie od swoich zapatrywań religijnych. Oczywiście na rowerze pielgrzymka nie jest tak intensywna jak na piechotę, ponieważ nasza uwaga musi być ciągle zwrócona na drogę. Na trasie będziemy mieli jednak dużo kościółków lub cichych, przepięknych miejsc, gdzie można się pomodlić.
Niestety nie znalazłem w internecie gotowych materiałów do modlitwy podczas Camino, ale zawsze można korzystać z już istniejących podcastów takich jak Modlitwa w drodze. Tymczasem ze współbraćmi szykujemy się do stworzenia specjalnej aplikacji, która będzie dawała możliwość odprawienia rekolekcji na Camino. Jest pewien problem z uczestnictwem we Mszy Świętej, ponieważ w Hiszpanii jest mnóstwo kościołów, ale mało księży. Jeden ksiądz obsługuje często kilka parafii, więc trudno trafić w danym dniu akurat do tego Kościoła, gdzie będzie odprawiana Msza. Może to ułatwić missas.org. Oprócz tego mogę polecić camino.net.pl.
Tak więc do zobaczenia w Hiszpanii i „Buen Camino”!
Dziękujemy za przeczytanie artykułu. Jeśli chcesz wesprzeć naszą działalność, możesz to zrobić tutaj.