Jest nas wielu

Jest ich wielu – łączy ich miłość. Z tej miłości wykonują codzienne obowiązki, wspierają się wzajemnie, pomagają odkrywać swoje pasje. Siłę biorą z Góry! Poznajcie wielodzietną rodzinkę Kuśmierzy.

Ich poranek wygląda jak w każdej normalnej rodzinie. Jedni mogą dłużej pospać, inni wstają wcześniej. Zazwyczaj pierwszy wstaje tata Marcin i przygotowuje śniadanie dla całej rodzinki. Gdy pyszności są już na stole, wychodzi na poranną Eucharystię, a pałeczkę przejmuje mama Monika. Budzi dzieci. Coraz częściej pomaga jej w tym najmłodszy syn, dwuletni Mikołaj, który wita wszystkich radosnym „Hello!”. O, tak! Jest radośnie i głośno, choć bywają także i ciche poranki. Wszystko zależy od zaangażowania członków rodziny i godziny zejścia do samochodu. - Z racji wieku Mikołaj pozostaje ze mną w domu i z dziecięcym zapałem pomaga mi w domowych obowiązkach – mówi Monika Kuśmierz, z wykształcenia pedagog, a obecnie menedżer domowego chaosu.

 Najstarsza trójka dzieci chodzi do Szkoły Mistrzostwa Sportowego. Dwunastoletni Miłosz i siedmioletni Maksymilian trenują piłkę nożną, natomiast dziesięcioletnia Marysia zafascynowała się akrobatyką. - Zazwyczaj zaczynają swoje zajęcia treningami, w trzech różnych miejscach, do których zawozi je mąż – mówi Monika. Lekcje kończą się około 16.00. Sportowa rodzina ma dość napięty grafik, jednak wszyscy starają się, aby każdy miał też chwilę dla siebie i na to, by mógł przygotować się do zajęć na następny dzień. Oczywiście, są i obowiązki domowe. Najchętniej przystępują do nich najmłodsi! Jednak jest jedna, stała zasada w rodzinie Kuśmierzy: dbanie o czystość w pokoju należy do jego właściciela. I to minimum raz w tygodniu. A że do rodzinki nie należą tylko ludzie, ale i królik i papużka, to dochodzą jeszcze dodatkowe obowiązki i odpowiedzialność za te małe stworzenia. Dzieci opróżniają kuwetę królika i papugi według grafiku i uczą się dbania o zwierzaki. Hm, praca przy zmywarce też ich nie omija… Jednak jest ich wielu, więc dają radę. Trudniej jest za to przy wieczornej toalecie. - Z racji ilości ludzi do kąpieli jest ustalona kolejka – od najmłodszego do najstarszego – mówi Monika i dodaje: - Proszę mi wierzyć, czasami nie jest łatwo!

 Dom pełen ludzi. Dom, w którym przecież są nie tylko obowiązki, ale i chwile przyjemności takie, jak wspólne czytanie książek, zasypianie w jednym łóżku, pieczenie ciasta czy też oglądanie telewizji, gdy akurat leci coś naprawdę ciekawego. - Ulubioną potrawą domowników są naleśniki – mówi mama i chwali tatę, który do niedawna był mistrzem w robieniu naleśników, ale… - Od wakacji pałeczkę w tym temacie przejął młodszy syn, Maksymilian – mówi Monika. - Jest jeszcze jedna potrawa, którą celebrujemy – domowa pizza a’ la Marcin – nie ma sobie równych! - dodaje. Marcin zdobył na nią przepis od przyjaciela, by uszczęśliwiać tym wypiekiem swoją rodzinę. Hm, chyba rodzina lubi przebywać w kuchni… - Dzieci śmieją się, że gdy jemy lasagne, to pewnie będzie opowiadanie o tym, jak mama z tatą się spotkali na randce – uśmiecha się Monika, która właśnie tę zapiekankę wówczas przygotowała. Tak oto buduje się tożsamość tej licznej rodzinki.

 Jak było już wcześniej wspomniane, rodzina włącza telewizor, gdy leci coś ciekawego, a zazwyczaj owymi ciekawostkami są filmy o zwierzętach. Hitem stał się „Niesamowity Doktor Pol” , czyli dokument o weterynarzu, który pracuje w Ameryce. No po prostu, hit rodzinny! W tym miejscu Monika dzieli się radosną informacją, że ich rodzina znowu się powiększy. W jej brzuszku czeka na ujrzenie tego świata malutka Matylda. - No i właśnie, ostatnie odcinki „Niesamowitego Doktora Pola” są o porodach, więc zważywszy na mój obecny stan, są bardzo na czasie i dzięki temu temat „Jak rodzą się dzieci” mamy za sobą – mówi mama w stanie błogosławionym.

 Temat zwierząt przewija się w tym domu szerzej. Są one pasją najstarszego syna. Dobra, zdradzimy więc w tym miejscu, że rodzina ma nie tylko królika i papugę. Miłosz rozszerzył swoją pasję na zajmowanie się żabami, mrówkami, modliszkami, rybkami, nie licząc mączników i karaczanów. Wraz z rodzeństwem zagaduje jeszcze o psa. Jednak odpowiedzialni rodzice mają świadomość, że opieka nad psiakiem byłaby na chwilę obecną ponad ich siły. Zwłaszcza, że niebawem ma się pojawić Matylda, a wychowanie szczeniaka jest również bardzo zajmujące. Może kiedyś przyjdzie czas i na takiego członka rodzinki? Kto wie. Pozostałe pociechy Kuśmierzy mają także inne pasje. Marysia jest molem książkowym i uczy się gry na gitarze. Maks interesuje się kosmosem. - W przyszłości chciałbym być jednak policjantem – dzieli się siedmiolatek. Mikołajek jest na etapie „hurra optymizmu”, więc gdy w rodzinie bywają te gorsze dni, to maluch potrafi zarażać innych swoim uśmiechem.

 - W naszym domu staramy się chociaż jeden posiłek w ciągu dnia zjeść wspólnie, zazwyczaj jest to kolacja – mówi Monika. Czy bywają nieporozumienia? - Myślę, że jak w każdej rodzinie, ktoś miał gorszy dzień lub zwyczajnie musi spożytkować energię na bracie lub siostrze. Najważniejszym punktem dnia jest jednak u nas wieczorna modlitwa. I ma ona różny charakter, staramy się w dziesiątce różańca oddać cały dzień. Czasami jest spokój, czasami wygłupy. Kiedyś próbowaliśmy z tym walczyć, teraz oddajemy to Bogu, prosząc, by przyjął tę modlitwę taką, jaka jest – przez śmiech, łzy, radość i zmęczenie – dodaje młoda mama. - Dziękujemy za wszystko, szczególnie za to, co przed nami. Przed pójściem spać błogosławimy siebie i nasze dzieci.

 A jak to wszystko się zaczęło? Monika znała Marcina z kościoła św. Jana Chrzciciela w Tychach. Był animatorem ministrantów. - Marcin, prócz formacji ministranckiej, grał z ministrantami w piłkę nożną. Sam grał wówczas w Unii Bieruń Stary na pozycji bramkarza. I w zasadzie to mój tata znał Marcina bardziej niż ja, bo dzielili wspólną pasję – mówi Monika. Na początku uważała Marcina za przemądrzałego i chciała mu kiedyś utrzeć nosa. Marcin startował w wyborach do Rady Osiedla. Monika, młoda studentka, postanowiła pokrzyżować plany „starym wyjadaczom” i również wziąć w nich udział. Dostała się. Marcin też się dostał i w dodatku zasiadł na miejscu przewodniczącego. Co było dalej? Oboje odeszli z Rady Osiedla, bo mieli inne poglądy niż pozostali. Natomiast zaczęli się spotykać na gruncie prywatnym… Rok później ślubowali sobie miłość przed Bogiem. - I tak jesteśmy już małżeństwem od ponad 13 lat – mówi Monika. Rok po ślubie na świecie pojawił się Miłosz. Małżonkowie postanowili wspólnie, że Monika zostanie w domu i będzie zajmować się dzieckiem. Utrzymaniem rodziny zajął się Marcin. - Początki nie były najłatwiejsze – mówi Monika. - Czasem obserwując małżeństwa z wieloletnim stażem myślę, że wciąż jesteśmy „świeżakami” - dodaje Monika, dziś i żona Szafarza, bo Marcin został Nadzwyczajnym Szafarzem Komunii Świętej.

 Kuśmierze mają i taki zwyczaj, że na święta przygotowują pierniczki i inne słodkości dla ludzi chorych. - Zakradamy się też do sąsiadów i zostawiamy drobne łakocie na wycieraczce – mówi Monika. W czasie Adwentu rodzinka chodzi na Roraty. Angażuje się też w Tyski Orszak Trzech Króli. Męska część rodziny jest w straży Orszaku. Kilka lat temu mieli nawet zaszczyt został na chwilę Świętą Rodziną. - To było specjalne podziękowanie za ocalenie Maksa, który zaraz po porodzie walczył o życie. Odegrał więc rolę Dzieciątka – dodaje mama. Czy myśleli zawsze o wielkiej rodzinie? - Na pewno nie chcieliśmy mieć tylko jednego dziecka – mówi Monika. - Jeszcze przed ślubem objęliśmy Duchową Adopcją dziecko, któremu groziła śmierć i chyba to nas w pewnym sensie przygotowywało na przyjęcie swoich. Każde z dzieci wnosiło do naszej rodziny coś nowego. Miłosz urodził się 9 miesięcy po ślubie. Byliśmy świeżo upieczonymi małżonkami i rodzicami. Odkrywaliśmy siebie w nowych sytuacjach – mówi Monika, dodając, że mimo lęków i obaw młodych rodziców, Miłosz był i jest wspaniałym chłopcem, który teraz jest opiekuńczy w stosunku do rodzeństwa. Gdy pojawiła się Marysia, Monika otworzyła oczy, że nie tylko „mama, mama”, ale spokojnie może powierzyć wychowanie dzieci także tacie. Jak już było wspomniane, życie Maksa było zagrożone i wtedy młodzi rodzice poczuli moc modlitwy. - Siedzieliśmy w kaplicy i błagaliśmy Maryję o zdrowie dla syna i siły dla nas. Wiem, co znaczy wracać do domu z pustym fotelikiem i czekać na niewiadome – mówi Monika.

 Po dłuższej przerwie urodził się Mikołaj. Razem z Mikołajem przyszły… prezenty. - Czuliśmy, że Bóg się o nas troszczy. O ciąży dowiedziałam się w dzień Zwiastowania. Wszystko, co mieliśmy po dzieciach, poszło już w świat. Zostało łóżeczko. Zastanawialiśmy się, jak to będzie finansowo, ponieważ ja zatrudniłam się jedynie na zastępstwo i z chwilą porodu kończyło się moje finansowanie – mówi Monika. - Spotkaliśmy wielu wspaniałych ludzi, którzy nas wsparli. I sam św. Mikołaj też o nas nie zapomniał. Okazało się, że synek ma żółtaczkę i musimy wrócić do szpitala. Martwiliśmy się o wyprawkę, a tu co krok ktoś przychodził z darami. To już był czwarty pobyt w szpitalu związany z narodzinami Mikołaja. - Jeszcze przed porodem miałam wykonywany obrót syna w brzuchu. Zawierzyłam to Maryi, bo mieliśmy 50% szans na sukces. Udało się! Doktor wykonywał obrót a ja z różańcem w ręku prosiłam o pomoc. Do domu wróciliśmy w Uroczystość Niepokalanego Poczęcia – dzieli się Monika. A jaki jest dziś Mikołaj? Bardzo radosny. Sąsiedzi pytają, czy on kiedykolwiek płacze. Monika zapewnia, że płacze, ale robi to z wdziękiem. Teraz rodzina czeka na Matyldę. Ufa, że da radę. Zawierza wszystko Świętej Rodzinie. - Wiara pomaga nam przezwyciężyć strach, czujemy się bezpiecznie ,bo przecież nikt tak jak nasz Ojciec w niebie nas nie kocha. W czasie mojego kryzysu dostałam Słowo z księgi Jeremiasza: „Jestem bowiem świadomy zamiarów jakie zamyślam co do was - wyrocznia Pana - zamiarów pełnych pokoju a nie zguby, by zapewnić wam przyszłość jakiej oczekujecie”. Pozostaje ufać i godzić się z wolą Pana, bo On ma dla nas najlepszy plan na życie – mówi Monika. Swoje dzieci Monika ofiarowała najwspanialszej z Matek – należąc od kilku lat do Róży Różańcowej – bo wie, że sama jest słaba i grzeszna i nieidealna. Prosi więc o pomoc Matkę Boga w wychowywaniu przez nią i męża tak licznej gromadki. I dla niej i dla jej męża miłość jest ciągłym mierzeniem się ze słabościami. Swoimi i pozostałych członków rodziny. Jednak chcą dawać siebie, nie oczekując nic w zamian. - Cały czas jako rodzice dążymy do tej miłości doskonałej jak w Przypowieści o Synu Marnotrawnym. Często do niej wracam, zwłaszcza gdy są jakieś nieporozumienia w domu a o to w tak licznej rodzinie nie trudno. Pozwolić odejść, by przywitać z otwartymi ramionami. Ciężkie, ale możliwe. Tego uczy nas Ojciec. W byciu mamą pomaga mi też moja patronka, święta Monika, która przecież nie miała łatwego życia a swoją cierpliwą modlitwą wyprosiła nawrócenie wielu ludzi a przede wszystkim syna. To Ona jest moją powierniczką w ciężkich chwilach. W rodzinie możemy się na siebie gniewać, kłócić ale miłość przezwycięża wszystko. Czasami potrzebujemy paru dni żeby to zrozumieć, ale to się dzieje – mówi Monika.

Niedawno Maks zapytał mamę, czy bardziej go lubi od Marysi. Odpowiedziała, że lubi go i kocha już ponad osiem lat a Marysię już jedenaście. - Ale jak to? - zapytał. - Przecież mam dopiero siedem! Monika odpowiedziała mu, ze razem z tatą kochali go już w momencie, gdy się dowiedzieli, ze jest w ciąży. Uśmiechnął się, powiedział, że jest fajna, przytulił się i zasnął. - Po dniu pełnym wrażeń to najlepsze, co można usłyszeć od dziecka, gdy jest się nieidealną mamą – kwituje Monika.

Współfinansowano ze środków Funduszu Sprawiedliwości, którego dysponentem jest Minister Sprawiedliwości

Jest nas wielu Jest nas wielu

« 1 »

reklama

reklama

reklama