„Adunu”, w języku aczoli, znaczy – serce. „Mieszkańcy Ugandy opowiedzieli mi o niezagojonych ranach rebelii”

W Ugandzie spotkałem się z wielką otwartością serca, usłyszałem także wiele traumatycznych, wojennych historii, które poruszały. Stąd taki tytuł: „adunu”, co w języku aczoli, znaczy – serce – mówi w rozmowie z Opoką o swojej najnowszej książce „Adunu. Ziemia duchów”, Krzysztof Błażyca, dziennikarz i fotograf.

Agata Ślusarczyk: Pana najnowsza książka „Adunu. Ziemia duchów” to poruszające wspomnienia z czasów rebelii Bożej Armii Oporu na północy Ugandy. Kim są bohaterowie, z którymi Pan rozmawia?

Krzysztof Błażyca: To świadkowie i uczestnicy rebelii, która trwała w Ugandzie od 1986 do 2009 r. Dziś to pokolenie 30-40 latków, żyjących z powojenną traumą. Wielu z nich jako dzieci było uprowadzonych do buszu i pod groźbą śmierci zmuszanych nie tylko do bratobójczej walki, ale i do nie mających uzasadnienia, poza sianiem terroru, aktów niewyobrażalnego okrucieństwa.

Szeroko opisałem te wydarzenia w poprzedniej książce „Krew Aczoli”, gdzie obok zarysu kontekstu rebelii LRA (Lord's Resistance Army) i historii Ugandy, wypowiadają się ci, którzy jako dzieci zostali wykorzystani przez Bożą Armię Oporu, jak i ci, którzy wykorzystywali. To były trudne rozmowy, pełne emocji oraz łez, choć od tamtych wydarzeń minęła już ponad dekada.      

W książce „Adunu. Ziemia duchów” >> wracam do tematu. Tym razem moi rozmówcy opowiadają przede wszystkim o życiu w obozach dla uchodźców wewnętrznych, bo to druga odsłona dramatu. Przymusowe wysiedlenia ludności jakich dokonywały wojska rządowe, pod pretekstem walki z rebeliantami, odbiły się na życiu setek tysięcy osób i całej kulturze Aczoli, doprowadzając do załamania. Podkreślają to zarówno rwot Onen Akana II, czyli szef wszystkich Aczoli, z którym się spotkałem czy abp John Baptist Odama, arcybiskup Gulu, osoba zasłużona w działaniach na rzecz zażegnania rebelii.

To samo opowiadają dziesiątki zwykłych osób, które spotykam ilekroć jestem na północy Ugandy, a to teren mi bliski już od niemal dekady. Pracując nad książkami, najpierw „Krew Aczoli” a teraz „Adunu”, co w  języku aczoli, znaczy – serce, przyjąłem metodę spisywania słowo w słowo wspomnień i historii, często przeplatanych łzami, a nieraz – co mi mówili – wypowiadanych po raz pierwszy. W Ugandzie spotkałem się z wielką otwartością serca, usłyszałem także wiele historii, które poruszały serce – stąd taki tytuł.  

Te spotkania i słuchanie było dla mnie wyrazem szacunku wobec cierpienia, jakie przeszli. Odwiedzając ich domy docierałem do postaci tragicznych i ambiwalentnych. Jedną z nich był brygadier Kenneth Banya, przez lata mózg operacyjny i doradca, poszukiwanego przez Międzynarodowy Trybunał Karny, Josepha Kony’ego. Opowiedział mi historię swoich 18 lat w szeregach LRA, które – jak to określił – uczyniły z niego „dziecko diabła zanurzone w przelanej krwi”. Dziś żyje pojednany z ludźmi i jest… lokalnym kaznodzieją.

Szczególną postacią był zmarły w listopadzie 2020 r. brat Elio Croce >>, włoski kombonianin, który ponad 40 lat spędził na północy Ugandy.  To jego pamięci dedykuję „Adunu”. Poznaliśmy się z Elio  w marcu 2016 roku. Podzielił się ze mną wtedy wspomnieniami i wstrząsającą dokumentacją fotograficzną z okresu rebelii.  Potem za każdym razem go odwiedzałem.  

Elio, przez lata prowadził szpital Lacore w Gulu, gdzie rozpoczęła się rebelia. W czasach masakr dokonywanych przez Bożą Armię Oporu zbierał ciała porozrzucane przy drogach. Jego wspomnienia są wstrząsające:

„O poranku otrzymałem telefon, aby przyjechać do wsi. To dziesięć kilometrów od Gulu. Napadli na wioskę, porwali kobiety, dziewczęta, spalili domy. Ci, co ocaleli, nie wiedzieli, co zrobić. Pojechaliśmy trzema ambulansami. Dokoła leżały ciała. Część ludzi zabrali do buszu. Poszliśmy za nimi przedzierając się przez trawy. Prowadziłem. Znaleźliśmy… to była masakra. Sześćdziesiąt kobiet z roztrzaskanymi głowami. W chustach niemowlęta. Niektóre wciąż ssały. Szesnaście jeszcze żyło. Wzięliśmy je do ambulansów. Ocalało osiem. To był odwet za to, że kilka dni wcześniej trzydzieścioro porwanych dzieci wróciło do wioski”.
 

„Adunu”, w języku aczoli, znaczy – serce. „Mieszkańcy Ugandy opowiedzieli mi o niezagojonych ranach rebelii”   Fundacja SORUDEO Africa prowadzi wiele projektów społeczno-pomocowych w krajach Afryki, buduje głębinowe studnie i wspiera edukację fot. Krzysztof Błażyca

Przypomnijmy, czym była rebelia Bożej Armii Oporu, która pochłonęła tysiące ofiar.

Szacuje się, że ponad 100 tysięcy niewinnych ludzi straciło życie wskutek działań LRA, a ponad 60 tys. dzieci zostało uprowadzonych do buszu, gdzie ich dzieciństwo zostało zniszczone w brutalny sposób. Rebelia Bożej Armii Oporu była jednym z najdłużej trwających konfliktów wewnętrznych w Afryce LRA wyłoniła się jako pochodna z wcześniejszej rebelii Ruchu Ducha Świętego, poprowadzonej przez kobietę Alice Lakwenę. Lakwena to w aczoli znaczy posłaniec. Lakwena głosiła, że jest prowadzona przez duchy aby obalić rząd prezydenta Yoweri Museveniego. Jej ojciec Severino Lukyoa, z którym się spotkałem w 2016 roku, a które  to spotkanie opisuję szeroko w „Krew Aczoli”, utworzył z kolei ruch Sił Ducha Świętego, głosząc że sam jest Rubanga Won, czyli... bogiem ojcem.

Kony był z nimi spokrewniony i przez jakiś czas walczył w oddziałach Lakweny, dopóki nie rozpoczął własnej wojny. W „Krew Aczoli” oraz „Adunu” spisałem m.in. wspomnienia tych, którzy walczyli pod dowództwem Lakweny oraz Kony'ego.  

Celem Josepha Kony, który sam siebie również ogłosił prorokiem było obalenie rządu Museveni'ego i ustanowienie państwa opartego na... dziesięciu przykazaniach. Wiem, trudno nam to zrozumieć, niemniej wgłębiając się w temat natrafimy, na wiele podobnych absurdów. Sama historia, jaką podzielił się ze mną Kenneth Banya, jest dość „barwna” w tego typu opisy.  

Dla swoich celów Boża Armia Oporu posługiwała się synkretyczną karykaturą elementów chrześcijaństwa, islamu i wierzeń tradycyjnych. LRA jest oskarżana o łamanie praw człowieka, w tym okaleczenia, tortury, gwałty, porwania dzieci. Na pięciu dowódców LRA, Trybunał Haski wydał nakaz aresztowania. Trzech z nich już nie żyje, jedyny proces jaki się odbył dotyczył Dominica Ongwena >>, który sam został porwany jako dziecko. Gdzie przebywa obecnie Joseph Kony, nie wiadomo.

Tak jednak do dziś wielu Ugandyjczyków, a prawie wszyscy moi rozmówcy, jest przekonanych, że Konyego prowadziły „złe duchy”. W Ugandzie, a zwłaszcza na północy, wiara w duchy jest bardzo powszechna - stąd też podtytuł mojej książki.

Jaką rolę odegrało chrześcijaństwo w zażegnaniu bratobójczej walki i leczeniu wojennych traum?

Chrześcijaństwo w Ugandzie jest młode, bo ma zaledwie ponad 150 lat. Chrześcijańscy misjonarze byli tymi, którzy przede wszystkim nieśli pomoc ofiarom rebelii, ale także zaalarmowali świat o krwawej bratobójczej walce.

Skarbnicą wiedzy o tym, co wydarzyło się na północy Ugandy jest na przykład wspomniany już biskup John Baptist Odama. Odwiedzam go za każdym razem, kiedy jestem w Gulu. Opowiadał mi wiele razy o czasach rebelii, o tym jak chodził do buszu, gdzie spotykał się sam na sam z Konym, starając się przekonać go do zaprzestania bratobójczej walki. Nigdy nie był pewien, czy wróci, czy też go nie zabiją...

Odama wraz anglikańskim biskupem Ocholą oraz innymi liderami religijnymi, wielokrotnie podejmowali wysiłki na rzecz zażegnania konfliktu. Poruszał ten problem również na forum międzynarodowym.

Kiedy dziś rozmawiamy powtarza, że „trauma, jakiej ludzie doświadczyli w tamtych dniach, trawa do dziś. Ta wojna spowodowała wiele cierpienia. Wiele osób nie otrzymało wsparcia wobec tego, co je spotkało. Odsetek przemocy domowej jest tu bardzo wysoki, to efekt traumy. Pijaństwo, wskaźnik samobójstw. To wszystko wymaga zaangażowania rządu, wsparcia społeczności międzynarodowej, medycznych grup wsparcia. Kościół już działa w tym obszarze. Mamy radę Caritas, Uniwersytet Sacred Heart, powiązany z Uniwersytetem Walsh z Ohio w USA… Ludzie są uczeni, przygotowani, by wejść do wspólnot naznaczonych traumą, która jest tak głęboka. To bardzo poważne wyzwanie”.

Ważną postacią jest też siostra Rosemary Nyirumbe >> . W 2014 została określona  przez „Times” jedną ze 100 najbardziej wpływowych osób świata, za swoje zaangażowanie i pomoc dziewczętom, ofiarom Bożej Armii Oporu. W Gulu prowadzi Centrum Świętej Moniki – schronisko dla dziewcząt, gdzie uczą się szycia i innych zawodów. Rosemary opowiada o historii rebelii z perspektywy działań pomocowych ale i jej trudnego doświadczenie tamtych dni. Mówi o lęku, o rebeliantach, których znała jako młodych, niewinnych chłopców. Mówi o ocalonych...  Odsłania przed nami  serce (adunu) i jej opowieść jest światłem, pośród mroku innych wspomnień.

To są przykłady osób, które starały się powstrzymać piekło wojny. Do dziś północ kraju jest biedna i wyniszczona przez wojnę, choć od jej zakończenia minęła już ponad dekada. Oprócz chrześcijaństwa wciąż obecna jest silna wiara w duchy. I jest problem czarownictwa.

A jaka jest Pana rola? „Adunu. Ziemia duchów” to druga po „Krew Aczoli” książka poświęcona Ugandzie. Nie wspominając o założonej przez Pana fundacji Sorudeo Africa.

Z Ugandą jestem związany od 10 lat, z Afryką Wschodnią od niemal 20. Po raz pierwszy odwiedziłem Ugandę, by wziąć udział w uroczystościach ku czci męczenników ugandyjskich zamordowanych 3 czerwca 1886 r. na rozkaz kabaki (króla) Mwangi, z którego prawnukiem miałem zresztą okazję się spotkać.
Głównym miejscem ich kultu jest Sanktuarium Świętych Męczenników z Ugandy w Namugongo. To tam było miejsce straceń, i tam zginęli.

Dziś mam w Ugandzie „swoje” miejsca, lokalnych przyjaciół i zaprzyjaźnionych misjonarzy. Tu chciałbym podkreślić przede wszystkim rolę naszych polskich franciszkanów. Franciszkanie są w Ugandzie od 2001 roku >>.  Założyli trzy misje w Kakooge, Matudze, Munyonyo, wkrótce ruszy misja na północy w Gulu. Pobudowali szkoły, szpitale i piękne sanktuarium nad Jeziorem Wiktorii ku czci Męczenników >>, w miejscu gdzie został wydany wyrok przez Mwangę, w 1886 r.

Bliscy mi są również ojcowie biali – misjonarze Afryki, którzy jako pierwsi rozpoczynali misje w Ugandzie, kiedy w 1879 roku dotarli na dwór ówczesnego kabaki Mutesy. To osobna historia, o której by można wiele opowiadać. Wspomnę tylko, że zawsze, gdy jestem w Kampali, stolicy, odwiedzam dom Ojców Białych w dzielnicy Nsambya, gdzie od półwieku żyje brat Franz Dewez. Przybył do Ugandy jeszcze przez jej niepodległością (1962). Barwnie podzielił się ze mną wspomnieniami, które zawarłem w „Krew Aczoli”. Piękny człowiek...  

Staram się zatem z jednej strony pisać i ukazywać historię tego kraju, który jest krajem bardzo ciekawym zarówno od strony historii, jak i historii misji, bo – jak podkreślają moich ugandyjscy przyjaciele, „nie możesz mówić o historii Ugandy, nie mówiąc o misjach”, a z drugiej działać poprzez fundację SORUDEO Africa >>, którą założyłem z przyjacielem. To przede wszystkim budowa studni głębinowych, projekty edukacyjne i społeczne.

Czy można powiedzieć, że Pana działalność na Czarnym Lądzie to życiowa misja?

Misja to zbyt wielkie słowo, ale przyznam, że przeżywam to wszystko jako pewien dar. I mam głęboką wdzięczność do Boga, że właśnie w ten sposób poprowadził i prowadzi moje życie. Uganda jest jego częścią. W naturalny więc sposób opisuję to, co jest mi bliskie.

Poznaję wspaniałych ludzi. Jestem świadkiem powstających nowych szpitali, szkół, przedszkoli. No i jest wiara, żywa. Doświadczam wiary ludzi przeżywanej w sposób tak naturalny. Poznaję przy tym misje z bliska „od kuchni”. Dlatego chcę o tym mówić i pisać. Ukazywać również przez fotografię. Pokazywać jak piękne i wartościowe są misje i jak barwny i żywy jest Kościół w Afryce. Jak ludzie są wdzięczni i szczęśliwi. Bo, tam w Afryce,  wiara jest naturalną przestrzenią życia.

Jeden z moich rozmówców, prof. Matia Kivanuka, były ambasador Ugandy przy ONZ i w Arabii Saudyjskiej, którego odwiedziłem, powiedział mi kiedyś: „Wasza europejska separacja religii od życia codziennego, od państwa jest jakimś ekstremalnym posunięciem. To nie cecha Afryki. Religia jest tu bardzo silna. Jeśli wy macie separację w Europie, nie narzucajcie nam tego. My mamy to, co my wybieramy”.  Tym czasem coraz częściej, jesteśmy świadkami prób narzucania zachodniego modelu światopoglądowego, na kraje Afryki. Ale to inny temat...

„Adunu”, w języku aczoli, znaczy – serce. „Mieszkańcy Ugandy opowiedzieli mi o niezagojonych ranach rebelii”   Okładka książki „Adunu. Ziemia duchów” fot. Henryk Przondziono/ Foto Gość

 

 

Godło i barwy RPProjekt finansowany ze środków Kancelarii Prezesa Rady Ministrów w ramach konkursu Polonia i Polacy za Granicą 2023. Publikacja wyraża jedynie poglądy autora/ów i nie może być utożsamiana z oficjalnym stanowiskiem Kancelarii Prezesa Rady Ministrów.

« 1 »

reklama

reklama

reklama

reklama