reklama

Z pupilem w jednej mogile? Lansowany model „dwa plus psiecko” przestaje śmieszyć...

Coraz więcej miast w Europie wprowadza prawo pozwalające grzebać w jednej mogile ludzi ze swoimi zwierzęcymi pupilami. Dyskusja, jaka przy tej okazji się toczy, pokazuje, że nie chodzi tylko o sentymenty, emocje, ale o radykalną zmianę antropologii, gdzie nie przewiduje się już miejsca dla Pana Boga i nie ma mowy o wyjątkowości człowieka jako Jego szczególnego dzieła.

KS. PAWEŁ SIEDLANOWSKI

dodane 10.11.2025 15:34

Tytuł felietonu jest prowokacyjny. A dlaczego zapraszam do lektury? Na początek garść faktów. W październiku br. w niemieckiej Bremie zaczęły obowiązywać nowe przepisy prawa umożliwiające wspólny pochówek – w jednej mogile – ludzi i zwierząt domowych. Podobne rozwiązania istnieją już np. w Hamburgu (od 2020 r.) czy w Mediolanie (od marca br.). Rzecz jasna, mają zastosowanie określone zasady ustalane przez lokalne samorządy. Nowa praktyka obowiązuje tylko na wybranych cmentarzach bądź kwaterach (mają być wyraźnie oddzielone od innych części nekropolii), zwierzę musi być wcześniej skremowane, urna z jego prochami może zostać umieszczona w grobie właściciela lub w jego pobliżu jako tzw. dar grobowy. 

Członek rodziny?

Zwolennicy praktyki podkreślają, że dla wielu ludzi pies, kot, królik jest „członkiem” rodziny (nota bene: ów cudzysłów można opuścić w sytuacji, gdzie coraz częściej – także w Polsce – lansuje się model „dwa plus psiecko”), jedynym towarzyszem samotności. Śmierć zwierzęcia jest zatem bardzo bolesna – wspólny pochówek i świadomość wzajemnego towarzyszenia sobie w zaświatach mógłby być pociechą i ukojeniem cierpienia. Nowe zasady są zatem odpowiedzią na społeczne zapotrzebowanie, reakcją na wyzwania (coraz dziwniejszego) XXI w. Uzasadniając decyzję władz Bremy, Rainer Hagencord, dyrektor Instytutu Teologicznej Zoologii w Münster, zauważył, że wspólne pochówki ludzi i zwierząt miały już miejsce w przeszłości, np. za czasów Fryderyka Wielkiego. „Zwierzę należy do właściciela i istnieje nadzieja, że razem z nim przejdzie do innej rzeczywistości” – podkreślił.

Póki co, w Polsce brakuje przepisów pozwalających na wspólny „wieczny odpoczynek” razem ze zwierzęciem. Ale… kto wie, co się wydarzy w przyszłości. Kilka dni temu wspomnianemu wyżej zagadnieniu poświęcona została poranna dyskusja w „jedynce” PR. Co ciekawe, głosy „za” i „przeciw” rozdzieliły się niemalże po połowie! Dzwoniący do redakcji radiowi słuchacze podkreślali wyjątkowość relacji ze zwierzętami domowymi, silny związek emocjonalny, ale też niestosowność współobecności w grobach ludzi i zwierząt, ciągle jeszcze dominującą w naszej ojczyźnie tradycję chrześcijańską precyzyjnie regulującą kwestie pochówku, pomieszanie porządków istnienia i pośrednie zakwestionowanie wyjątkowości człowieka, sprowadzonego do poziomu co najwyżej istoty ożywionej, równej zwierzętom itp.

Forpoczta poważnej dyskusji

Nie ma najmniejszych wątpliwości, że ów specyficzny (radiowy) sondaż postaw społecznych zapowiada w niedługim czasie poważną dyskusję. Na razie się dziwimy, oburzamy, ale przeszłość pokazuje, że po odpowiedniej „obróbce” umysłów przez speców od inżynierii społecznej zaczniemy mówić: „Hmmm, w sumie… czemu nie? Komu to szkodzi? Wolność ponad wszystko!” Etc. Już dziś konsekwentnie lansowany przez „Gazetę Wyborczą” model „rodziny z psieckiem” (przy jednoczesnym uzasadnianiu obrzydzenia np. dzietnością, traktowaną przez kobiety jako „opresyjna” i uznawaną za zawodowe harakiri) zdobywa coraz większą popularność. I coraz mniej osób się z tego śmieje. 

Zastanawiam się tylko, jak w tej sytuacji czują się osoby zakochane w pupilu nieco większym od psa, kota czy kanarka, tj. szczęśliwi właściciele np. konia. Mają prawo czuć się dyskryminowani, a jakże! Dlaczego po śmierci nie miałby im towarzyszyć w zaświatach? I spocząć obok w mogile?

Swoją drogą także w tej materii mamy bogatą tradycję. Wszak razem z koniem chowali swoich królów i wojowników Bałtowie, Jadźwingowie. Egipcjanie zaopatrywali swoich zmarłych w przedmioty codziennego użytku, Grecy kładli monety na oczach (opłata za przeprawę przez Styks – mityczną rzekę umarłych). W sieci można znaleźć grób z następującym napisem: „Tu leży Cygan i jego mercedes”. Ba, bywało (na szczęście to sporadyczna praktyka z przeszłości), że w grobie obok męża spoczywała żona – i wcale nie była to jej śmierć naturalna.

Odwrócona antropologia

Jeśli przyjrzeć się bliżej zjawisku, robi się jednak nie do śmiechu. Powyższa dyskusja stanowi koleją odsłonę (i konsekwencję) budowania świata bez Boga i antropologii opartej na chrześcijaństwie. Skoro skazano Go na banicję, natychmiast w Jego miejscu pojawiło się pogaństwo ze swoimi nowymi bożkami. Skoro nie ma Boga, a ludzie tak naprawdę (w swojej fizjologii) niczym nie różnią się od zwierząt, dlaczego nie zrównać gatunków? Gdy onegdaj pani prof. Środa tłumaczyła, iż „jest taka propozycja, żeby zwierzętom przydzielić obywatelstwo. Są zwierzęta udomowione, które powinny być traktowane jak współobywatele, potem są zwierzęta liminalne, graniczne, które żyją z nami np. szczury, karaluchy albo coś takiego i one powinny mieć status uchodźców i są zwierzęta dzikie, które powinny mieć status obywateli państw suwerennych”, wiele osób jej klaskało. Szok! W książce „Zoopolis. Teoria polityczna praw zwierząt” Willa Kymlickiego można znaleźć jeszcze więcej podobnych rewelacji.

W GW przeczytacie Państwo akty skruchy i samobiczowania za miniony okres „błędów i wypaczeń”. „Czuliśmy się od zwierząt lepsi, znaleźliśmy więc określenie inne, pogardliwe. Ale to już nie te czasy. Jesteśmy świadomi, empatyczni, a zwierzęta są członkami naszych rodzin” – pisał na jej łamach w ub. roku Damian Maliszewski. Teraz, w nowym „świecie bez Boga i innych zabobonów”, wszystko ma być już po nowemu. Rodziny i pochówki także. 

W ubiegłym roku ostro zhejtowano prof. Bralczyka za przypomnienie, że pies nie „umiera”, a „zdycha”. W wywiadzie udzielonym PAP kilka dni po medialnej burzy potwierdził swoje stanowisko. „Być może taka żywa, emocjonalna reakcja wynika z tego, że słowo «zdychać» jest na tyle już postrzegane negatywnie, że bardzo trudno wielu ludziom, którzy są przywiązani do swoich zwierząt, przyjmować je jako neutralne” – mówił. „Ja jestem, jak już podkreślałem wielokrotnie, reprezentantem dawnego pokolenia, dla którego jest ono normalnym słowem. Natomiast w mniejszym stopniu uważam odejście od słowa «zdychać» za naganne, co używanie słowa «umierać» w odniesieniu do zwierząt. To mi się nie podoba, tak jak nie podoba mi się używanie słowa «osoba» w odniesieniu do zwierzęcia, tak jak nie podoba mi się «adoptowanie» zwierzęcia. Adopcja jest bardzo szczególnym rodzajem działania i procesu zarezerwowanym dla ludzi” – dodał.

Na niebiańskich łąkach…

Na koniec: nie ma chyba wśród czytających ten felieton osób – łącznie z piszącym te słowa – które by nie kochały udomowionych czworonogów. To często wierni towarzysze samotności. Cierpimy, gdy ich zabraknie. Czy spotkamy je kiedyś w niebie? Św. Paweł pisał: „Bo stworzenie z upragnieniem oczekuje objawienia się synów Bożych. Stworzenie bowiem zostało poddane marności – nie z własnej chęci, ale ze względu na Tego, który je poddał – w nadziei, że również i ono zostanie wyzwolone z niewoli zepsucia, by uczestniczyć w wolności i chwale dzieci Bożych” (Rz 8,19-21). 

Po cichutku, prywatnie, mam nadzieję, że tak. Choć przecież tam wszystko będzie inaczej, piękniej. 

Św. Franciszek mówił o „braciach mniejszych” – z lubością miłośnicy zrównania w prawach zwierząt i ludzi cytują go. Ale to nadinterpretacja. Zapewne nawet przez myśl nie przeszło Biedaczynie z Asyżu, że ktoś tak może wykrzywić sens jego słów. 

I nie byłby chyba zachwycony, gdyby pochowano go razem z ptaszkami, wilkami, zwierzętami, do których ponoć głosił kazania. 

Źródło: Echo Katolickie 43/2025

Dziękujemy za przeczytanie artykułu. Jeśli chcesz wesprzeć naszą działalność, możesz to zrobić tutaj.

1 / 1

reklama