Starożytni Rzymianie mówili: „non scholae, sed vitae discimus” – uczymy się nie dla szkoły, ale dla życia. Program nauczania współczesnej polskiej szkoły sugeruje, że jest dokładnie odwrotnie. Szkoła przekazuje ogrom informacji, które nie mają większego związku z życiem. Sfera duchowa i etyczna nie liczy się, tak jakby w ogóle nie istniała. Czy musi tak być? Bynajmniej – o ile rodzice nie będą biernie patrzeć na to, co wymyśli MEN.
Jako nauczyciel z ponad trzydziestoletnim doświadczeniem nie mam złudzeń co do tego, że szkoła sama z siebie może przygotować dziecko czy nastolatka do dorosłego życia. Człowiek wychowuje się i uczy na wiele sposobów. Pierwszym środowiskiem wychowawczym jest i powinna być rodzina. Nie do przecenienia jest także wpływ środowiska koleżeńskiego („z kim przestajesz, takim się stajesz”), organizacji młodzieżowych oraz mediów. Szkoła ma jednak istotne znaczenie, choćby z tego powodu, że przez dwanaście lat młody człowiek spędza w niej niemal połowę swego czasu.
Wiedza poszufladkowana
Jest coś, co szczególnie niepokoi mnie w naszym szkolnictwie. Nie jest to problem nowy, ale wydaje mi się, że narasta z roku na rok. Chodzi o brak powiązania szkolnych przedmiotów z życiem, a także ze sobą nawzajem. Ucząc języka angielskiego często poruszam tematy z różnych dziedzin, aby zaangażować uczniów, skłonić ich do myślenia, rozszerzać ich słownictwo i sprawności językowe. Ze smutkiem zauważam, że niezależnie, do jakiej dziedziny bym się nie odwołał – czy to geografii, chemii, historii, fizyki, czy biologii, wiedza moich uczniów jest bardzo powierzchowna, a przy tym – podzielona na odrębne „szufladki”, nie mające ze sobą żadnego kontaktu.
Kilka miesięcy temu usłyszałem rozmowę dwóch uczennic, które rozczarowane były bardzo słabą oceną, jaką jedna z nich otrzymała za wypracowanie z języka polskiego. Nie rozumiała, jaki był powód. Poprosiłem więc, aby pokazała mi swoją pracę – być może uda mi się wyjaśnić to, czego nie zrobił nauczyciel stosownego przedmiotu. Wypracowanie roiło się od podkreśleń na czerwono i można powiedzieć, że polonista formalnie wykonał swoją robotę, wskazując na błędy gramatyczne, stylistyczne i interpunkcyjne. To, czego nie zrobił – to wyjaśnienie, po co to wszystko. Brak było jakiegokolwiek odniesienia do sensu wypracowania. Jakoś mnie to nie zdziwiło. Tak właśnie funkcjonuje współczesna szkoła: uczy formułek, formalnej poprawności, nie zwracając większej uwagi na sens, znaczenie. Ostatnią rzeczą, której oczekuje się od ucznia, jest kreatywność, samodzielne myślenie, poszukiwanie sensu czy też szersze spojrzenie na rzeczywistość.
Sekcja zwłok nie przywróci życia
Współczesna szkoła zwraca uwagę na szczegóły, tracąc z oczu całość. Choć w programie nauczania zawiera przedmioty, które mają spory potencjał scalania, integrowania wiedzy i ukierunkowania jej na życie, są one albo spychane są na margines, albo nauczane w niewłaściwy sposób. Szczególnie zaś po macoszemu traktowane są przedmioty, które dotykają spraw najważniejszych, które mogłyby skłonić uczniów do refleksji nad sensem życia, nad istotnymi kwestiami moralnymi i społecznymi. Współczesną szkołę można przyrównać do stołu, na którym dokonuje się sekcja zwłok: potrafimy szczegółowo analizować każdą tkankę, nie przywrócimy jednak denatowi życia.
Dawniej istotne życiowe sprawy były tematem rozmów przy rodzinnym stole. Rodzice nie musieli być wykształconymi etykami, aby przekazywać swoim dzieciom jasne zasady i uczyć, jak właściwie odnosić się do otaczającej ich rzeczywistości. Dziś rodzinne obiady są rzadkością, a nawet gdy rodzina siada razem do stołu, nie rozmawia ze sobą o życiu, tylko każdy wpatrzony jest w ekran smartfona.
Twój wybór: technicyzacja czy humanizacja?
Czy szkoła jest w stanie odwrócić ten trend coraz większej technicyzacji, dehumanizacji naszego życia? Patrząc na to, w jakim kierunku popycha ją obecnie Ministerstwo Edukacji Narodowej, odpowiedź brzmi: „absolutnie nie”. Marginalizacja lekcji religii, niezgoda na wprowadzenie etyki jako przedmiotu obowiązkowego, „edukacja zdrowotna”, która postrzega zdrowie w sposób techniczny, w oderwaniu od zdrowego stylu życia (obejmującego także wymiar etyczny) – to wszystko nie tylko nie odwraca szkodliwego trendu, ale wręcz go pogłębia.
Odpowiedź może jednak brzmieć: „tak”, jeśli jako rodzice, nauczyciele, wychowawcy nie pozostaniemy bierni. Nie musimy się zgadzać na wszystko, co wymyśli dany minister (czy też „ministra”). Nie musimy być zakładnikami czyjejś chorej wizji edukacji i wychowania. Pierwsze, co możemy zrobić, to uświadomić sobie, jakie problemy niesie ze sobą taka wizja. Jeśli zależy nam na dobru naszych dzieci i wychowanków, powinniśmy wyrażać swój zdecydowany sprzeciw wobec ministerialnych pomysłów. Jeśli nie chcemy szkoły zdehumanizowanej, pozbawionej odniesienia do ważnych wartości, włączmy się w inicjatywy takie jak „Religia lub etyka w szkole”. Lekcja religii, lekcja etyki to nie „indoktrynacja”, ale ważny element edukacji, nadający jej wartość duchową i etyczną. A szkoła pozbawiona tych wartości to szkoła bezwartościowa. Szkoła, która wychowuje korporacyjne roboty, a nie dojrzałych ludzi.
Dziękujemy za przeczytanie artykułu. Jeśli chcesz wesprzeć naszą działalność, możesz to zrobić tutaj.