Kochać czy akceptować?

Felieton z cyklu "felietonów szkolnych"

Biblia mówi o bezwarunkowej godności człowieka,
ale nigdzie nie mówi o bezwarunkowej akceptacji.

Dzień po maturze z polskiego spotkałam na przystanku Konrada z III e. Nie należał on do orłów z żadnego przedmiotu, więc tym bardziej zaskoczył mnie jego uśmiech od ucha do ucha. Cześć, Madziu! Od wczoraj jestem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie! Hurra! — wykrzyknął z taką siłą, że aż bezpański pies, który zbliżał się w naszą stronę, na wszelki wypadek przyspieszył i przebiegł na drugą stronę ulicy. Aż tak dobrze poszło ci z polskiego? — zaryzykowałam hipotezę godną najlepszego filmu science-fiction. Nie, z polskiego to mi poszło raczej słabo... Ale za to wreszcie zrozumiałem istotę chrześcijaństwa!!! — wyznał z entuzjazmem i wyjaśnił mi, co się stało. Okazało się, że wczoraj po południu przeczytał książkę pewnego psychologa, w której było napisane, że Bóg akceptuje nas takimi, jakimi jesteśmy. W związku z tym ani matura, ani nic innego się nie liczy, bo skoro Bóg mnie akceptuje takim, jakim jestem i to ja mogę zawsze akceptować samego siebie! — wyjaśnił, nie tracąc nic z początkowego entuzjazmu.

Nie miałam zbytniej ochoty na dalszą rozmowę, gdyż trudno o logiczną wymianę zdań z kimś, kto myli miłość z akceptacją. Konrad zaniepokoił się chyba widocznym brakiem entuzjazmu z mojej strony, gdyż nieco speszonym głosem zapytał: Co... może to nie fajnie, że Bóg zawsze nas akceptuje!? Popatrzyłam koledze przez chwilę w oczy i nadal milczałam. Chciałam w ten sposób pomóc mu w tym, by skupił się na myśleniu... Magda, no przyznaj wreszcie, że Bóg nas bezwarunkowo akceptuje! — Konrad wypowiedział te słowa z nieukrywaną irytacją. Konrad, czy masz na myśli słowa Jezusa: „Jeśli się nie nawrócicie, marnie zginiecie!” A może chodzi ci o to, co Jezus powiedział do Piotra: „Zejdź mi z oczu, szatanie!” Mój kolega zaniemówił. Spojrzał na mnie z taką głębią zamyślenia, jakby nie był maturzystą, lecz co najwyżej przedszkolakiem.

Nadjechał autobus. Był prawie pusty więc mogliśmy usiąść obok siebie. Wyjaśniłam Konradowi, że w Piśmie Świętym ani razu nie występuje słowo „akceptacja” czy „akceptować” na określenie postawy Boga do człowieka. Bóg kocha nas bezwarunkowo i równie bezwarunkowo mówi nam prawdę o nas. A prawda jest taka, że każdy z nas jest kimś bezcennym, że ma godność dziecka Bożego, ale że przynajmniej czasami postępuje w sposób niegodny własnej godności. I właśnie dlatego Bóg do nas samych odnosi się z miłością, a o naszych zachowaniach mówi nam prawdę. On jest przyjacielem, który zachęca nas do tego, byśmy codziennie stawali się mądrzejsi, szlachetniejsi, uczciwsi, bardziej pracowici niż wczoraj. Im bardziej nas ktoś kocha, tym bardziej akceptuje naszą godność, ale też tym bardziej stanowczo zachęca nas do ciągłego rozwoju. Jesteśmy zbyt cenni, żeby zadawalać się tym stopniem dojrzałości, który już żeśmy osiągnęli... — powiedziałam to bardziej do siebie niż do Konrada. Na jego twarzy pojawił się niepokój. Spojrzał odruchowo na zegarek. Wstał i bez słowa pożegnania podszedł do drzwi wyjściowych. Gdy autobus zatrzymał się na najbliższym przystanku, Konrad wyskoczył jak z procy i przebiegł na drugą stronę ulicy.

Zamyśliłam się... Uświadomiłam sobie raz jeszcze mądrość Boga, który marzy o tym, bym stawała się najpiękniejszą, czyli świętą wersją samej siebie. I dlatego ciągle mobilizuje mnie do pracy nas sobą... Z zamyślenia wyrwał mnie sygnał nadchodzącego sms-a. „Tu Konrad. Przepraszam, że się nie pożegnałem, ale muszę szybko wrócić do domu i zabrać się za naukę. Bóg mnie kocha i dlatego nie chcę, by się za mnie wstydził jutro na maturze.” Starsza pani, która siedziała na wprost mnie, pochyliła się ku mnie z uśmiechem i powiedziała szeptem: Chyba oświadczył ci się ten kolega? Nawet całkiem przystojny...

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama