Na co nam NATO? [GN]

Rozmowa z gen. Stanisławem Koziejem

Powinniśmy pilnować, żeby NATO nie stało się instrumentem globalnego reagowania kryzysowego, kosztem obrony terytoriów państw członkowskich — mówi gen. Stanisław Koziej w rozmowie z Jackiem Dziedziną.

Jacek Dziedzina: Czy po 10 latach obecności Polski w NATO czuje się Pan bezpieczniej?

Gen. Stanisław Koziej: — NATO jest organizacją, do której należą najsilniejsze państwa świata. Ma czytelne reguły działania i niewątpliwie bezpieczniej jest być w takim towarzystwie niż — jak to było w latach 90. — trwać w warunkach samodzielności strategicznej.

Mimo to ciągle szukamy nowych gwarancji bezpieczeństwa, na przykład zabiegamy o amerykańską tarczę antyrakietową i dodatkowe zabezpieczenia z tym związane. Jakbyśmy sami czuli, że NATO nie daje wystarczających gwarancji. Czy strategia Sojuszu nie jest już przestarzała?

— Gwarancje, jakie daje nam NATO, nie są, oczywiście, stuprocentowe. Powstają coraz to nowe zagrożenia. Chociaż NATO, spośród wszystkich organizacji międzynarodowych, stosunkowo najlepiej przystosowuje się do zmieniającego się środowiska, to nie jest pozbawione słabości. Wątpliwości dodaje pierwsze doświadczenie z użycia artykułu 5. traktatu waszyngtońskiego, czyli tzw. zasady trzech muszkieterów: jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. NATO zastosowało ten artykuł po ataku 11 września. I prawdę powiedziawszy, nic z tego nie wynikało. Okazało się, że wobec nowego zagrożenia, jakim jest atak terrorystyczny, użycie art. 5. jest nieskuteczne. Wobec takiego nieokreślonego wroga rzeczywiście NATO jest trochę bezradne. Dzisiaj Sojusz stoi przed koniecznością wypracowania nowej strategii, bo ta stara jest przestarzała, pochodzi jeszcze z XX wieku.

Czyli jednak nie czuje się Pan całkiem bezpieczny?

— Nie, bo bezpieczeństwo jest taką dziedziną, której nie można nigdy zagwarantować raz na zawsze. Przykład USA, największej potęgi wydającej na swoje bezpieczeństwo ponad połowę wszystkich wydatków na zbrojenia całego świata: zostały rzucone na kolana przez mało komu znaną w tamtym czasie Al-Kaidę.

Co — poza gwarancjami politycznymi bezpieczeństwa — zyskaliśmy w ciągu tych 10 lat członkostwa?

— Bilans jest, moim zdaniem, pozytywny. Gdybyśmy przez ten czas pozostawali poza Sojuszem, z pewnością nasze bezpieczeństwo byłoby bardziej narażone, bylibyśmy mniej pewni jutra, musielibyśmy wydawać dużo więcej na swoją obronę niż to jest konieczne w ramach NATO. Nasze wstąpienie do Sojuszu było istotnym czynnikiem unowocześniania naszych sił zbrojnych, musieliśmy spełnić tzw. standardy interoperacyjności, czyli zdolności do wspólnego działania z innymi państwami członkowskimi.

I sprostaliśmy temu?

— Uważam, że jesteśmy powyżej średniej NATO pod względem wojskowym, uzyskaliśmy ponadto pewne doświadczenia z udziału w różnych operacjach, które też się liczą w ramach Sojuszu. Aczkolwiek można powiedzieć, że można było szybciej przygotować swoje procedury planistyczne do obowiązujących w NATO.

Co Polska może wnieść w reformę NATO, która wydaje się niezbędna?

— Jesteśmy krajem granicznym NATO, więc powinniśmy tak ukierunkować reformy, by Sojusz mógł szybciej podejmować decyzje w sytuacji, kiedy nie ma jeszcze bezpośredniej agresji, w związku z tym art. 5 jeszcze nie obowiązuje, ale są różne zagrożenia przy granicach.

Widzę, że ma Pan jednak wątpliwości co do obecnych gwarancji natowskich. Nazwijmy zatem rzecz po imieniu: Rosję i Niemcy łączy więcej interesów niż nas z Niemcami, chociaż jesteśmy razem w Sojuszu. Czy w wypadku ataku Rosji na Polskę Niemcy okazałyby się bardziej lojalne wobec traktatu waszyngtońskiego — i pospieszyły nam z pomocą — czy wobec kontraktu z Rosją o gazociągu północnym?

— Tutaj rzeczywiście nie ma pewności, że NATO stosunkowo szybko mogłoby podjąć jakąś decyzję, ze względu na różnice polityczne. Ja bym tu wyróżnił dwie sytuacje. Pierwsza to ewentualne zagrożenia, także ze strony Rosji, tzw. kryzysowe, które nie są jeszcze bezpośrednią agresją. W takich sytuacjach szantażu, gróźb, oczywiście, nie mamy gwarancji, że całe NATO wystąpiłoby po naszej stronie. Ale zupełnie inaczej byłoby wtedy, gdybyśmy mieli do czynienia z bezpośrednią agresją zbrojną, czyli podlegającą art. 5 traktatu waszyngtońskiego. W sytuacji zbrojnej agresji na terytorium państwa członkowskiego NATO jest wystarczająco pewnym instrumentem reagowania. Nie miałbym wątpliwości, że wszyscy wystąpiliby solidarnie. Natomiast dopóki nie ma tej jasnej sytuacji, że jest zbrojna agresja, to słuszne są wątpliwości w skuteczność NATO. I z tego powodu musimy utrzymywać w pełni wiarygodny własny potencjał zbrojny, aby być w stanie samodzielnie sobie radzić aż do czasu, gdy w ramach NATO zapadnie jednomyślność. Z góry trzeba jednak założyć, że w niektórych sprawach konsensusu nie uda się wypracować.

To może dla własnego interesu powinniśmy tak ukierunkować reformy, by NATO trzymać bardziej na miejscu, a mniej angażować się na przykład w Afganistanie?

— Zgadza się, NATO nie powinno angażować zbytnio swojego potencjału w misje oddalone od swojego terytorium, kosztem tej podstawowej funkcji, jaką jest obrona państw członkowskich. Zaangażowanie NATO w Afganistanie z punktu widzenia sprawności działania na swoim terytorium jest pewnym niebezpieczeństwem. Powinniśmy tego pilnować, żeby Sojusz nie stał się instrumentem globalnego reagowania kryzysowego, kosztem tej wartości, dla której do niego wstępowaliśmy — obrony naszego terytorium.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama