Nowa stara Ameryka

O zbliżających się wyborach prezydenckich w USA (2008)

Nowa stara Ameryka

Tego jeszcze nie było. Konserwatywny biały senator, bohater wojny w Wietnamie, kontra ciemnoskóry i oskarżany przez przeciwników o członkostwo w sekcie młody lewicowiec. A w tle możliwość pojawienia się kobiety jako kandydata na wiceprezydenta Stanów Zjednoczonych. Być może nawet kobiety o ciemnym kolorze skóry, jeśli John McCain zdecyduje się na wystawienie Condoleezzy Rice jako kandydatki na wiceprezydenta.

Dotychczas walka o prezydenturę w USA była zarezerwowana dla przedstawicieli tradycyjnych elit. Tegoroczna kampania wyborcza po raz pierwszy w amerykańskiej historii tak wyraźnie będzie kampanią opartą na pytaniu: kontynuacja czy zmiana? To nie jest wygodne pytanie dla kandydata Partii Republikańskiej. Znakomicie zaczynający swoją prezydenturę George Bush kończy ją jako jeden z najmniej popularnych i najgorzej ocenianych prezydentów USA. Gospodarka amerykańska jest w kryzysie. Załamanie na rynku nieruchomości uderzyło w kluczowy dla konserwatystów krąg ludzi - małych i średnich właścicieli. Potęga Ameryki jest coraz częściej kwestionowana przez Chiny, Rosję, a nawet Europę. Jednocześnie coraz słabsze jest przekonanie amerykańskiego społeczeństwa o szczególnym obowiązku Stanów Zjednoczonych wobec świata. Zwyczajny Amerykanin z Ohio czy Iowa interesował się, rzecz jasna, głównie swoimi podatkami i świętym spokojem, ale równocześnie uważał za oczywiste, że jego kraj, jako najwspanialsza demokracja na świecie, musi bronić wartości takich, jak: wolność, demokracja, własność przed komunistami i złymi dyktatorami. Wierzył też święcie, że amerykański sposób życia (American style of life) jest czymś tak wspaniałym, że nie ma narodu na ziemi, który by nie zechciał owego sposobu skopiować, jak tylko otrzyma taką możliwość. I na koniec był przekonany, że obowiązkiem Ameryki jest dzielenie się swoim wspaniałym modelem ustrojowym z innymi. Było w tym przekonaniu mnóstwo dziecięcej naiwności, ale było również mnóstwo narodowej dumy (której tak brakowało Europejczykom) i poczucia obowiązku wobec społeczności międzynarodowej. Irak i kręcąca się wokół tej wojny machina propagandowa zachwiały tym fundamentalnym przekonaniem zwyczajnego Johna Smitha. Awantura o kłamliwe uzasadnienie wojny, jej olbrzymie koszty i polityczna nieudolność w tłumaczeniu Amerykanom sensu zaangażowania w Iraku mogą zaowocować falą nowego izolacjonizmu. Akcenty izolacjonistyczne są szczególnie mocne w kampanii Baracka Obamy.

Kontynuacja czy zmiana?

To pytanie nie jest wygodne dla republikanów również w kontekście polityki wewnętrznej. Ów decydujący o wyniku wyborów Amerykanin jest wściekły, kiedy podjeżdża na stację benzynową i musi za galon benzyny płacić trzy razy więcej niż przed wyborem Busha; jest wściekły jeszcze bardziej, gdy robi zakupy i widzi galopujący wzrost cen żywności. A jeśli jest młodym człowiekiem i zamierza kupić swój pierwszy dom, nagle zamiast opędzać się od tłumu agentów kredytowych, jest zmuszony, w wyniku załamania na rynku nieruchomości, zbierać papiery dowodzące, że spłaci swój kredyt. Intuicyjnie chce zmiany. Tyle, że głosując za zmianą, patrzy na symbole i gesty, a nie na realną zawartość pomysłów obu kandydatów, skądinąd mówiących o zmianach na wyprzódki. Tymczasem amerykańskie niezależne Centrum Polityki Podatkowej obliczyło, jakie byłyby efekty zmian podatkowych zapowiadanych przez obu kandydatów. W przypadku McCaina dochody najbiedniejszych wzrosłyby o 1 proc, a najbogatszych o nieco ponad procent. Program Obamy daje najbiedniejszym od 2 do 5 proc. więcej, zaś najbogatszych zubaża o blisko 9 proc. W przypadku obu kandydatów zmiana w dochodach najliczniejszej grupy, czyli klasy średniej, oscyluje wokół błędu statystycznego (0,1 proc), czyli w istocie nie ma pomysłu na zmiany, bo mówimy o realizacji radykalnej wersji wyborczej propagandy. Zwykle realia modyfikują program.

Tak więc paradoksalnie, chociaż kampania rozstrzygnie się raczej na polu polityki wewnątrzamerykańskiej, to realne zmiany będą możliwe w polityce zagranicznej Ameryki. Zaś głosowanie oparte będzie na emocjach. Przewaga sondażowa Baracka Obamy bierze się z przekonania młodszej generacji Amerykanów, iż po epoce Busha ich krajowi jest potrzebna fundamentalna zmiana stylu polityki. A senator z Illinois młody, dynamiczny i inny od rządzącego establishmentu zdaje się taką zmianę gwarantować. Pytaniem otwartym pozostaje kwestia, jak wielu młodych Amerykanów pójdzie do urn wyborczych. W gruncie rzeczy sytuacja przypomina nieco tę sprzed polskich wyborów w październiku ubiegłego roku - pokolenie 20-30-latków, zazwyczaj niebiorących udziału w głosowaniu, jest niezadowolone z biegu spraw państwowych. U nas mobilizacja tej grupy dała zwycięstwo Platformie obywatelskiej. Jeżeli podobny proces nastąpi w USA, wygra Obama; jeżeli zagłosuje tylko tradycyjny elektorat, prezydentem Stanów Zjednoczonych, zostanie John McCain.

Z polskiego punktu widzenia

Wybory amerykańskie są niesłychanie ważne. Bo, jak pisałem wyżej, najpoważniejsze zmiany mogą nastąpić w polityce zagranicznej Waszyngtonu. I nie chodzi wcale o głośną w Polsce sprawę tarczy antyrakietowej. Dla Obamy kwestia ta byłaby nieco mniej ważna niż dla Busha czy McCaina, ale - jak zgodnie deklarują politycy demokratyczni i republikańscy -budowa tarczy będzie kontynuowana. Rzeczywistym zagrożeniem dla Polski jest amerykański izolacjonizm wobec powrotu imperialnego myślenia i imperialnego programu w polityce Rosji. Szczególnie zaś wobec zyskania przez Moskwę, dzięki gigantycznym cenom ropy i gazu, narzędzi do prowadzenia polityki mocarstwowej, obecność Ameryki w Europie Środkowej i Wschodniej oraz aktywna polityka budowania bezpieczeństwa energetycznego regionu jest dla Polski wręcz niezbędna. Bez determinacji USA we wspieraniu akcesji Gruzji i Ukrainy do NATO oba te kraje zostaną wciągnięte w rosyjską strefę wpływów. Bez aktywnego poparcia Waszyngtonu dla niezależności państw bałtyckich Łotwa i Litwa staną się szarą strefą równoważenia wpływów rosyjskich i zachodnich. Bez obecności Ameryki Białoruś Łukaszenki zmieni się szybko w gubernię Federacji Rosyjskiej. I tak dalej... Przykłady można mnożyć.

Proces politycznej i gospodarczej transformacji obszaru postkomunistycznego postępował przede wszystkim dzięki zaangażowaniu politycznemu i ekonomicznemu USA. Ameryka jest gwarantem istnienia Izraela i jedynego muzułmańskiego państwa demokratycznego, jakim jest Turcja. Amerykańska pomoc rozwojowa chroni nas przed opanowaniem Afryki przez Chiny. Państwa europejskie, takie jak Francja czy Niemcy, niezadowolone z dominacji amerykańskiej w świecie, nie są zdolne do wzięcia na siebie choćby części zobowiązań międzynarodowych Waszyngtonu. Jeśli - zgodnie z deklaracjami Obamy - Ameryka wróciłaby do polityki częściowego izolacjonizmu, jej miejsce zajmą, jak przestrzega Robert Kagan, państwa niedemokratyczne. Dla nas, dopóki jesteśmy państwem granicznym NATO i Unii Europejskiej, wycofanie się USA z Azji Środkowej, Kaukazu i Europy Wschodniej, ba, nawet zmniejszenie amerykańskiej aktywności na tych obszarach oznacza konieczność zasadniczego przewartościowania głównych linii polskiej polityki. Nie damy rady samodzielnie wspierać Ukrainy i Gruzji. Możemy zapomnieć o rurociągach z Azji Środkowej do Europy. Nie wygramy nawet starcia ekonomicznego z Rosją w obszarze nadbałtyckim. Na dodatek z ostatnich deklaracji Baracka obamy wynika, że ani on, ani jego otoczenie nie dostrzega roli Polski jako sojusznika USA.

Z punktu widzenia Polski John McCain jest kandydatem dużo bardziej przewidywalnym. Jego prezydentura przypominałaby zapewne prezydenturę Ronalda Reagana, także ze względu na wiek kandydata. McCain musiałby mierzyć się z historią mniej dbając o szansę na reelekcję. Obama może stać się drugim Jimmym Carterem - przyzwoitym człowiekiem, który w imię idealistycznej wizji osłabi Amerykę i świat demokratyczny. Charakterystyczne są tutaj związki Obamy, a zwłaszcza jego żony, ze środowiskami sekt parachrześcijańskich. W USA bywa to uważane tyleż za przejaw naiwnego idealizmu, co za dowód łatwości ulegania wpływom. Z drugiej strony zwycięstwo Obamy byłoby sygnałem przebudzenia politycznego młodej Ameryki, pokolenia dobrobytu lat osiemdziesiątych. I pozostaje wierzyć, że podobnie jak w przeszłości, ta generacja zrozumiałaby, że bycie obywatelem USA to nie tylko przyjemność, ale i obowiązek wobec świata.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama