Polskie kurioza

To, co dzieje się ostatnio w naszej polityce, nie świadczy o woli rozwiązywania problemów, ale raczej - chęci eskalowania sporów i celowej obstrukcji

Tempo wydarzeń politycznych jest tak duże, wydarzenia tak zaskakujące, że trudno pokusić się o przewidywanie nawet najbliższej przyszłości. Można jedynie komentować to się co już wydarzyło i to z wyraźnym zastrzeżeniem, że dotyczy to stanu na dziś. A dziś mamy sytuację taką, że wiadomo jedynie, iż wybory nie odbyły się 10 maja, w terminie przewidzianym przez odpowiednie przepisy. Kiedy odbędą się, tego nikt jeszcze nie wie.

Wiadomo natomiast, że zabawa z terminem wyborów stworzyła sytuację kuriozalną. W wielu, demokratycznych bez wątpienia, krajach rządzący mają pewien profit, polegający na tym, iż w pewnych granicach mogą ustalać terminy wyborów a nawet sposób ich organizowania.

Zasady są różne: od amerykańskich, gdzie dzień wyboru prezydenta jest ściśle określony do na przykład brytyjskich, gdzie wprawdzie nie wybiera się głowy państwa, ale w najważniejszych tam wyborach parlamentarnych premier może w bardzo szerokich granicach określić ich termin, odpowiednio korzystny dla partii rządzącej, a poza tym ustalić granice okręgów wyborczych, co też ma istotny wpływ na wynik szczególnie w ordynacji jednomandatowej. Polska plasuje się bliżej systemu amerykańskiego, a ogłaszający wybory prezydenckie marszałek Sejmu ma dość wąskie granice manewru, sprowadzające się do w zasadzie kilku dni do wyboru. Jednak wskutek determinacji jednego z koalicjantów, w Polsce zdarzyła się rzecz niespotykana. Otóż rządzący zmienili termin wyborów na korzystny dla opozycji. Bardzo altruistyczna postawa, wręcz kandydat do nagrody Fair Play.

Jaki długofalowy cel przyświecał Jarosławowi Gowinowi, dalibóg nie dam rady dociec. O ile na początku marca można było obawiać się wybuchu epidemii na dużą skalę, o tyle w połowie kwietnia wiadomo było, że wzrost zachorowań został dość skutecznie przyhamowany. Jeśli lider Porozumienia chciał przejść do historii jako ojciec kompromisu, to wykazał się polityczną naiwnością. Od lat opozycja udowadnia, że nie interesują ją kompromisy ani rozwiązanie problemów, lecz jedynie bezwarunkowe przekazanie jej władzy.

Opozycja na ten niespodziewany bonus zareagowała klasycznie. Niezmiennym od 2005 roku jej motywem jest krytyka wszystkich posunięć rządzących i działanie według reguły „wszystko odwrotnie niż PIS”. I tak jeśli PiS dążył to zainstalowania systemu antyrakietowego, Platforma z niego zrezygnowała. Gdy PiS dążył do solidarności energetycznej Unii Europejskiej i wspólnych zakupów gazu, aby uniezależnić się od dyktatu Rosji, rząd PO-PSL akurat zawarł partykularną umowę uzależniającą nas od rosyjskiego dostawcy na długie lata, ku bezgranicznemu zdumieniu Brukseli.

Tak było i tym razem. Wszyscy słyszeliśmy histeryczne oskarżenia o dążenie do przeprowadzenia wyborów choćby po trupach wyborców a natychmiast po odroczeniu głosowania nastąpiła zmasowana krytyka rządzących, za to, że nie przeprowadzili wyborów w konstytucyjnym terminie.

Wróćmy jednak do kuriozów. Wraz z przesunięciem terminu opozycja zyskała dodatkowy bonus w postaci możliwości wystawienia rezerwowego kandydata, z czego skrzętnie skorzystała, unikając tym samym pewnej kompromitacji. A to już jest kuriozum na skalę światową. Oczywiście, formalnie odbędą się nowe wybory, natomiast faktycznie są to cały czas te same, gdzie słabo spisującą się zawodniczkę, której notowania schodziły do poziomu wysokości oprocentowania lokat, zastąpił świeży i wypoczęty napastnik. Jest to oryginalny Polski wkład w demokratyczne standardy wyborcze.

Tak jak 100 lat temu Polska była jednym z pierwszych krajów, które dały prawo wyborcze kobietom, tak teraz znów jest niepodważalnym pionierem w stanowieniu nowych standardów. Ewolucja prawa wyborczego może przebiec podobnie do ewolucji przepisów piłkarskich. Tam też długo konserwatywne towarzystwo, decydujące o zasadach gry, nie dopuszczało możliwości żadnych zmian w czasie meczu. Doskonale pamiętam te czasy. Złamali ci nogę? Trudno, drużyna gra w dziesiątkę. Później wprowadzono możliwość najpierw jednej, dwóch zmian, teraz trzech a coraz częściej mówi się o pięciu. Jeśli to samo przyjmie się w prawie wyborczym, cała kampania nabierze nowego tempa i nowych kolorów. Przestanie być nudnym powtarzaniem tych samych haseł przez tych samych kandydatów. Decydować będzie długość ławki rezerwowych poszczególnych komitetów wyborczych. I najważniejsza, strategiczna decyzja każdego komitetu: kogo i kiedy wpuścić na ostatnią prostą? Kolejnym etapem mogą być transfery kandydatów z komitetu do komitetu. Warto o tym pomyśleć.

Ze sporym rozbawieniem mogliśmy wysłuchiwać wypowiedzi liderów Platformy Obywatelskiej do wczoraj zachwalających Małgorzatę Kidawę - Błońską jako najlepszą kandydatkę i prawdziwego prezydenta a dzisiaj z tym samym zapałem przekonują nas że to właśnie Rafał Trzaskowski jest bardziej najlepszym kandydatem i będzie jeszcze prawdziwszym prezydentem.

Przy okazji zobaczyliśmy, jak wygląda praktyczna demokracja wśród niezłomnych obrońców demokracji. Kandydatura Małgorzaty Kidawy — Błońskiej to wynik wygrania przez nią prawyborów, w których głosować mogli wszyscy członkowie partii. Kiedy jednak nie spełniła oczekiwań, ktoś z partyjnych decydentów, oficjalnie Zarząd, skorygował wynik tych prawyborów. Członkowie partii dowiedzieli się o tym z mediów. Jakoś kojarzy mi się to z czasami demokracji ludowej.

Innym kuriozum na skalę światową jest odbywające się właśnie w Warszawie Zgromadzenie Ogólne Sędziów Sądu Najwyższego. Największe tuzy polskiego prawa, crème de la crème polskiego sądownictwa, nie potrafią w ciągu, jak na razie, trzech dni po 8-9 godzin obrad, przyjąć porządku ani wyłonić komisji skrutacyjnej. Trudno to skomentować inaczej niż słowami Wojciecha Cejrowskiego: „Wszyscy won!”.

Ten stan rzeczy tłumaczony jest nieudolnością prowadzącego obrady. Jednak każdy, kto choć raz brał udział w jakimkolwiek zgromadzeniu, wie, że nawet przy skrajnie nieudolnym prowadzącym można w ciągu znacznie krótszego czasu przyjąć porządek obrad i wybrać komisję skrutacyjną. O ile nie ma chęci obstrukcji. A w Sądzie Najwyższym jest.

Jedno co udało się zgromadzonym sędziom przegłosować to dopuszczenie mediów. Pewnie w nadziei, że Polacy zobaczą bohaterską obronę praworządności przed dyktatorskimi zapędami p.o. I prezesa jak i jego nieudolność. No i zobaczyliśmy. Pana sędziego roztrząsającego kwestię dezynfekcji sali, panią sędzię (Sądu Najwyższego!) niepotrafiącą sobie poradzić z zakreśleniem kółeczka przy nazwisku. I ta sędzia decyduje o ludzkich losach, wydając ostateczne wyroki i tworząc normy prawne.

Oczywiście sędziowie Sądu Najwyższego nie są półgłówkami. Stosują jawną obstrukcję, naciągając procedury po to, by dotrwać do końca kadencji Andrzeja Dudy. Kieruje nimi nadzieja porażki obecnego prezydenta i mianowania odpowiedniego dla nich I prezesa przez jego następcę. I za to paraliżowanie Sądu Najwyższego dla politycznych rozgrywek „Wszyscy won!”.

Zadajmy sobie pytanie, czy taka sytuacja byłaby możliwa w innym kraju Unii o niekwestionowanej praworządności, na przykład w Niemczech, najbardziej troszczących się o polskie sprawy? Pytanie jest oczywiście retoryczne a odpowiedź jednoznaczna: nie. A to z tego powodu, że tam sędziów wybierają tylko i wyłącznie politycy. Politycy również decydują o tym, kto kieruje sądami. Sędziowie o tych decyzjach dowiadują się po ich podjęciu, czasami wcześniej a czasami później od dziennikarzy. Wybór sędziów przez sędziów jest tam pojęciem nieznanym. Tak samo jak immunitet sędziowski. Ale to już zupełnie inny temat.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama