Kościół po Dominus Iesus

Dyskusja w redakcji Znaku, z udziałem Ks. Wacława Hryniewicza OMI, O. Jacka Salija OP, Ks. Alfonsa Skowronka i Ks. Tomasza Węcławskiego

REDAKCJA: Czym jest deklaracja Dominus Iesus? Jubileuszowym wyrazem wiary Kościoła, że „Jezus jest Panem”, czy... niefortunnym „wypadkiem przy pracy”?

KS. WACŁAW HRYNIEWICZ OMI: To była niezwykła okazja do wyznania wiary w Jezusa Chrystusa. Jednak, na moje wyczucie, ta okazja nie została wykorzystana we właściwy sposób. Powiem więcej: ona została w jakiejś mierze zmarnowana. Wyznanie wiary powinno przecież jednoczyć, scalać wszystkich chrześcijan, a tymczasem tak wielu ludzi wierzących w Chrystusa uznało tę deklarację za „powód do poważnej troski” (to są słowa patriarchy Bartłomieja I), za oznakę nowego konfesjonalizmu i przejaw odejścia od ducha Vaticanum II. Ekumeniczna otwartość ustąpiła przed tendencją do wytyczania granic, wyliczania różnic i określania dystansów. Luteranie dostrzegli w niej degradację własnego Kościoła, stojącą w sprzeczności ze wspólną deklaracją na temat nauki o usprawiedliwieniu z 1999 roku. Kościoły powstałe wskutek Reformacji znalazły się na najniższym szczeblu eklezjalności.

KS. TOMASZ WĘCŁAWSKI: Deklaracja miała co najmniej dwa cele. Celem najbardziej podstawowym — i wyraźnie sformułowanym przez kardynała Ratzingera — było wyznanie wiary Kościoła w roku Wielkiego Jubileuszu. Równocześnie każdy, kto interesuje się teologią i życiem Kościoła (a także śledzi działania prefekta Kongregacji Nauki Wiary), wie, że autorom tego dokumentu chodziło też o autorytatywne zabranie głosu w dyskusji na temat pluralistycznej teologii religii. Może nie do końca dobrze się stało, że połączono te dwa zadania...

KS. ALFONS SKOWRONEK: Podzielam pogląd, że w deklaracji chciano pomieścić zbyt wiele wątków. Większość jej krytyków, na przykład teolog protestancki Eberhard Jüngel, powiada, że bez czwartego rozdziału (w którym mówi się, iż „Kościół Chrystusowy... istnieje w pełni jedynie w Kościele katolickim”, zaś Kościoły reformacyjne „nie są Kościołami w ścisłym sensie”) dokument ten byłby uskrzydleniem dzieła ekumenii. Albowiem pod tym, co napisano tam na temat Jezusa Chrystusa, praktycznie mógłby się podpisać każdy ewangelik. Nie wiem, dlaczego dołączono ten czwarty rozdział. Chyba rzeczywiście zabrakło szerszej konsultacji.

Ale co tu mówić o konsultacjach z ewangelikami, jeśli kardynał Walter Kasper (który wtedy jeszcze nie był kardynałem, ale był biskupem i sekretarzem Papieskiej Rady ds. Popierania Jedności Chrześcijan) oświadczył, że wprawdzie przesłał swoje uwagi na temat projektu deklaracji, lecz nie wszystkie zostały uwzględnione. Z kolei biskup (a od niedawna kardynał) Karl Lehmann, przewodniczący Konferencji Episkopatu Niemiec, przyznał, że w ogóle nie otrzymał do wglądu tego, przygotowywanego w Rzymie, tekstu. Nieodparcie rodzi się pytanie, czy brak dyskusji katolickich biskupów i teologów z kraju Reformacji wokół projektu deklaracji mógł nie odbić się ujemnie na treści i formie tego dokumentu.

O. JACEK SALIJ OP: Zwracam uwagę na to, że ta sama kongregacja wydała wcześniej kilka innych dokumentów tej samej rangi i na te same tematy, ale w mass mediach nie zauważył tego pies z kulawą nogą. Mam tu na myśli deklaracje: Mysterium Filii Dei z 1972 i Mysterium Ecclesiae z 1973 roku oraz list Communionis notio z roku 1992.

KS. WACŁAW HRYNIEWICZ OMI: Wokół tego ostatniego listu była wrzawa...

O. JACEK SALIJ OP: Być może zawodzi mnie pamięć, ale ta wrzawa do mnie nie dotarła.

KS. WACŁAW HRYNIEWICZ OMI: Reakcja była znacznie słabsza, ale i wtedy można było dostrzec falę krytyki. Nic dziwnego: w liście Communionis notio zarysowują się już pewne wątki, które wyraźnie dojdą do głosu w nocie o „Kościołach siostrzanych” (2000 r.) i w deklaracji Dominus Iesus.

Ksiądz Węcławski przypomniał, że jednym z celów deklaracji było zabranie głosu w dyskusji na temat pluralistycznej teologii religii.

KS. WACŁAW HRYNIEWICZ OMI: Sposób przedstawienia tego zagadnienia jest bardzo uproszczony. Nie sądzę, żeby w charakterystyce, jakiej dokonał kardynał Ratzinger, swoje poglądy mógł rozpoznać teolog religii.

O. JACEK SALIJ OP: Bo deklaracja przedstawia wiarę Kościoła, a nie poglądy teologów.

KS. WACŁAW HRYNIEWICZ OMI: Ale atakuje ona teologów: i tych azjatyckich, i amerykańskich...

KS. ALFONS SKOWRONEK: Jest wymierzona przeciwko tendencjom do rzekomej relatywizacji Objawienia i religii chrześcijańskiej w ogóle. Rzym zdaje się żywić podejrzenie, że teologowie — szczególnie z krajów azjatyckich — kwestionują jedyność Jezusa Chrystusa jako Pośrednika zbawienia. Są to zapewne raczej domniemania... Osobiście odnoszę wrażenie, że doświadczenia historii misji i teologicznej refleksji nad nimi sterują ku wykształceniu się nowej teologii wielkich religii, która liczy się z realnym prawdopodobieństwem, że niechrześcijańskie religie mają swój trwały status także jako drogi do zbawienia — obok chrześcijaństwa i z chrześcijaństwem. Stoimy jednak dopiero u początku poszukiwań dróg ku rozwiązaniu tej problematyki. Na marginesie wymienić można „proces poszlakowy” przeciwko oblatowi ze Sri Lanki, Tissa Balasuriya, którego najpierw spotkała ekskomunika (1996), a następnie — po wyjaśnieniu zaistniałego konfliktu — ponownie przyjęto tego teologa do Kościoła (1998). Ostatnio byliśmy świadkami wszczęcia przez Rzym postępowania przeciwko belgijskiemu jezuicie Jacques'owi Dupuis, któremu zarzucano zaciemnianie jedynego i powszechnego pośrednictwa Jezusa Chrystusa w zbawieniu. Belgijskiego teologa przed takimi oskarżeniami bronili: generał jezuitów Peter-Hans Kolvenbach, kardynał Franz König i inni. Byłbym daleki od występowania przeciwko istnieniu w Kościele instancji dyscyplinarnej, mimo iż sposób jej działania może niekiedy rodzić szereg pytań. Chodzi jednak o to, ażeby — używając znanego powiedzenia — z konieczną „kąpielą” jednocześnie nie wylewać problematycznego lub kłopotliwego „dziecka”.

KS. WACŁAW HRYNIEWICZ OMI: Deklaracja atakuje relatywizm, pluralizm, subiektywizm, eklektyzm... Dostrzegam w niej jakiś ogromny niepokój. I nie jest to tylko moje zdanie. Francuski dominikanin, o. Claude Geffré, mówi wręcz o „obsesyjnym lęku przed relatywizmem”. A przecież owi teologowie, przeciwko którym wymierzona jest deklaracja Dominus Iesus, nie zaprzeczają definitywnemu charakterowi Objawienia ani natchnieniu Pisma, ani jedyności i powszechności zbawienia. Podkreślają tylko, że Objawienie dokonane w Chrystusie nie jest jeszcze całą pełnią Bożej prawdy i rzeczywistości w sensie eschatologicznym. Nauczanie Vaticanum II daje wystarczającą podstawę do tego, aby uznać, iż wielość religii wynika z zamysłu samego Boga. Dlatego należy uznać zbawczą wartość innych religii. Chrześcijanin wierzy, że moc zbawcza pochodzi ostatecznie z tego jedynego źródła, którym jest Chrystus. Tego rodzaju chrystocentryzm soteriologiczny jest usprawiedliwiony. Deklaracja odchyla się jednak od wyważonego stanowiska Soboru w kierunku eklezjocentryzmu.

O. JACEK SALIJ OP: Przepraszam bardzo, ale Panowie sprowadzacie tę dyskusję na manowce. Dla mnie naprawdę ważne jest to, że kiedy usłyszę na jakimś sympozjum w Konstancinie — i to wcale nie z ust Hansa Künga czy Edwarda Schillebeeckxa, ale choćby z ust jakiegoś kompletnie nieznanego teologa — twierdzenie, że w gruncie rzeczy to przesada wyznawać w Jezusie Chrystusie prawdziwego Boga, bo jest On raczej „najbardziej intensywną obecnością boskości w człowieku”, będę mógł mu powiedzieć: „Wiara katolicka jest inna, przeczytaj sobie deklarację Dominus Iesus”. Albo że podobnie będę mógł powiedzieć mojemu znajomemu, który — choć uważa się za katolika — twierdzi, że wszystko jedno, w co człowiek wierzy, byleby porządnie żył. Przecież — niezależnie od tego, co sądzi na ten temat ojciec Geffré — z tego rodzaju relatywizmem spotykamy się nawet w tramwajach.

KS. TOMASZ WĘCŁAWSKI: Chciałbym zauważyć, że deklaracja nie wymienia z imienia i nazwiska żadnego teologa, którego należałoby, jej zdaniem, przywołać do porządku. Trzeba zatem zapytać, czy ktoś rozpoznaje się w sformułowanej w niej charakterystyce błędnych opinii teologicznych. Jeżeli nie, to nie ma sprawy. Jeśli jednak jacyś teologowie się w niej rozpoznają, to oznacza, że to, co mówią, jednak odbiega od wiary Kościoła, jak ją formułuje Dominus Iesus. Nie da się równocześnie twierdzić, że oni podzielają wiarę, która jest sformułowana w deklaracji, i że są atakowani. Jeżeli podzielają tę wiarę, to nie są atakowani. A jeżeli jej nie podzielają...

KS. WACŁAW HRYNIEWICZ OMI: Wiarę można częściowo podzielać, a częściowo nie podzielać.

KS. TOMASZ WĘCŁAWSKI: Możemy się domyślać, kogo miał na myśli kard. Ratzinger. Z niektórymi z tych teologów miałem okazję osobiście rozmawiać i wcale się nie dziwię, że oni jednak rozpoznali się w tej krytyce. A rozpoznali się nie dlatego, że wierzą w jedyność zbawienia w Chrystusie, tylko dlatego że mówią rzeczy, których nie da się pogodzić z taką wiarą Kościoła.

Jak Księża Profesorowie oceniają język tej deklaracji? Czy dzisiaj — w czterdzieści lat po Soborze, po dekadach intensywnego dialogu ekumenicznego, a także po profetycznych gestach Pawła VI i Jana Pawła II (np. Asyż) — język Dominus Iesus (pomimo formalnych odwołań do dokumentów soborowych) nie razi, co zarzucają deklaracji jej krytycy, ekskluzywizmem czy nawet arogancją?

KS. TOMASZ WĘCŁAWSKI: Odzwyczailiśmy się od tego typu języka, co nie znaczy, że on powinien odejść do lamusa. Język deklaracji Dominus Iesus nie jest dziś zbyt często używany — i dlatego nas razi; niemniej, w moim przekonaniu, jest to język, którego nie wolno zapomnieć. Co więcej, musimy się nauczyć słuchać tego języka, bo właśnie w nim bywają stawiane zasadnicze kwestie teologiczne.

KS. WACŁAW HRYNIEWICZ OMI: Moim zdaniem język wyznania wiary powinien być doksologiczny (jak w dawnym Kościele), a nie bezosobowy, suchy i zimny. Rok jubileuszowy był czasem wielkiego dziękczynienia Bogu za Jezusa Chrystusa, za to, co On oznacza dla ludzkich dziejów. Niestety, język deklaracji w zbyt małym stopniu to odzwierciedla, za bardzo przypomina natomiast kontrowersyjną teologię minionych wieków. Jest to (zwłaszcza w rozdziale czwartym) język odradzającego się konfesjonalizmu, a nie język nadziei i wyznania. Po drugie, język ten idealizuje dzieje Kościoła. Czytamy na przykład, że: „W ciągu wieków Kościół wiernie głosił Ewangelię Jezusa i świadczył o niej” (nr 2; podkreślenie moje). Nie ma tu ani słowa o tym, że to sam Kościół przyczynia się nieraz z własnej winy do zasłonięcia Ewangelii Jezusa i zaciemnienia prawdy! Deklaracja Dominus Iesus, ogłoszona pół roku po wielkopostnym rachunku sumienia Kościoła, w ogóle nie bierze pod uwagę jego słabości i grzechów. Stwierdza jedynie, że: „Kościół wiernie...” (brakuje tu jeszcze tylko słowa „zawsze”!). Po trzecie, język deklaracji ma charakter doktrynerski. Tak sądzi również kardynał Walter Kasper: jego zdaniem, fragment o innych Kościołach został napisany w niewłaściwej tonacji, językiem zbyt apodyktycznym, odgraniczającym i wykluczającym. Mam ochotę pospierać się z ks. Węcławskim, który mówi, że tego języka nie powinniśmy zapomnieć. Pod pewnym względem ma Ksiądz na pewno rację, ale jest i druga strona medalu: dlaczego mamy zachować w pamięci taki język, który rani?

Podsumowując: uważam, że autorzy Dominus Iesus nadużywają języka religijnego. Mówią takim tonem, jakbyśmy już doszli do pełni prawdy, a nie biorą pod uwagę tego, że Kościół dopiero pielgrzymuje ku prawdzie. Tego rodzaju język (i ton) przynosi szkody, zwłaszcza w dziele pojednania chrześcijan.

O. JACEK SALIJ OP: Podam konkretny przykład takiego języka: „...te Kościoły i odłączone Wspólnoty, choć w naszym przekonaniu, podlegają brakom, wcale nie są pozbawione znaczenia i wagi w tajemnicy zbawienia. Duch Chrystusa nie wzbrania się przecież posługiwać się nimi jako środkami zbawienia, których moc pochodzi z samej pełni łaski i prawdy powierzonej Kościołowi katolickiemu. Mimo to odłączeni od nas bracia, pojedynczo lub w swoich Kościołach czy Wspólnotach, nie cieszą się tą jednością, jakiej Jezus Chrystus chciał użyczyć hojnie tym wszystkim, których odrodził i jako jedno ciało obdarzył nowym życiem, a którą oznajmia Pismo Święte i czcigodna Tradycja Kościoła. Pełnię bowiem zbawczych środków osiągnąć można jedynie w katolickim Kościele Chrystusowym, który stanowi powszechną pomoc do zbawienia. Wierzymy mianowicie, że jednemu Kolegium apostolskiemu, któremu przewodzi Piotr, powierzył Pan wszystkie dobra Nowego Przymierza...”. To jest język ostatniego soboru, a ten tekst znajduje się ni mniej ni więcej tylko w Dekrecie o ekumenizmie (nr 3).

KS. WACŁAW HRYNIEWICZ OMI: Należy zdać sobie sprawę z tego, że Dekret o ekumenizmie był pierwszą wielką decyzją Kościoła rzymskokatolickiego za ekumenią. W tamtym czasie, 35 lat temu, można było powiedzieć jedynie to, co powiedziano. Po zakończeniu Soboru wydarzyło się tyle rzeczy... Powstało tyle uzgodnień ekumenicznych w dialogach bilateralnych. A tego deklaracja nie bierze pod uwagę.

O. JACEK SALIJ OP: Nie bardzo rozumiem, o co Księdzu chodzi. Czy po Soborze te słowa przestały być prawdą?

KS. WACŁAW HRYNIEWICZ OMI: Trzeba je odpowiednio interpretować.

KS. TOMASZ WĘCŁAWSKI: W świadomości Ludu Bożego od samego początku jest obecne jako podstawowe przykazanie: „Pamiętaj!” To nie znaczy: miej schowane głęboko w pamięci, ale: żywo pamiętaj! Nic nie powinno zginąć z tego, co zostało powiedziane w wierze, nawet jeśli powiedziano to w sposób dziś dla nas trudny do przyjęcia czy wprost rażący. W teologii nie ma wymiany słów i tekstów — jest lepsze zrozumienie, które nigdy nie eliminuje tego, co zostało wcześniej dobrze powiedziane. Nic nie może wymazać tekstu soborowego, skoro jest on wyrazem wiary Kościoła — ani wydarzenia trzydziestu pięciu lat, ani pięciuset lat; i nie można powiedzieć, że wtedy to było dobre, a teraz, z racji zmienionego kontekstu (zwróćmy uwagę: tylko zmienionego kontekstu) nie można już tego tekstu używać. Trzeba go przyjmować w takiej postaci, w jakiej został wypowiedziany — i rozumieć, jak odnosi się on do dzisiejszej sytuacji wiary.

KS. WACŁAW HRYNIEWICZ OMI: Nie chcę wymazać ani „zapomnieć” stanowiska, jakie zajął Sobór. Traktuję je jako punkt wyjścia do dialogu ekumenicznego, w owym czasie owocny. Ale to nie jest punkt dojścia...

KS. ALFONS SKOWRONEK: Karl Rahner powiada, że Vaticanum II to początek początku. Istotnie, w postawie Kościoła katolickiego jest to zwrot absolutnie nowy. Rzym, który do tej pory — mówiąc oględnie — niezmiernie sceptycznie odnosił się do dialogów, teraz, niejako z dnia na dzień, sam zaczyna inspirować rozmowy multi- i bilateralne, stając się nawet pożądanym partnerem dialogów ekumenicznych. Novum Soboru Watykańskiego II w gruncie rzeczy sprowadzało się do otwarcia się na świat, na inne chrześcijańskie Kościoły i wyznania, na inne religie, i — oczywiście — otwarcia się Kościoła na siebie samego. Tych odemkniętych bram czy raczej pootwieranych na oścież niezliczonych okien dialogów dziś nikt nie jest już w stanie na nowo pozamykać. Staliśmy się świadkami istnej „rewii” pasjonujących i owocnych dialogów, które swym zasięgiem objęły także problemy uważane dotąd za tematy tabu — na przykład papiestwo (nazwane przez Pawła VI największą przeszkodą na drodze ekumenizmu); Jan Paweł II w swej wielkiej encyklice ekumenicznej Ut unum sint zaproponował nawet zwierzchnikom innych Kościołów dyskusję nad sposobem sprawowania papieskiego prymatu i funkcjonowaniem papieskiej nieomylności. Tego jeszcze nie było: debata nad prawdami zdefiniowanymi przez Najwyższy Urząd Kościoła.

KS. WACŁAW HRYNIEWICZ OMI: No właśnie. Przez 35 lat przemierzyliśmy kawał drogi. Jesteśmy już w innym miejscu. Te same zdania z dokumentów soborowych, czytane dzisiaj, są odbierane zupełnie inaczej niż wówczas. Choćby pojęcie „Kościołów siostrzanych” — nie można abstrahować od tego, że posługiwano się nim także w dialogu luterańsko-katolickim ostatnich lat. Tymczasem deklaracja Dominus Iesus zdaje się nie liczyć z rozwojem świadomości w Kościele; ona... chciałaby zatrzymać czas.

KS. ALFONS SKOWRONEK: Mam ochotę zapytać, jaki pożytek z lektury Dominus Iesus miałby zwyczajny świecki chrześcijanin. Czy byłby w stanie przedrzeć się przez suchy i hieratyczny język tego dokumentu? Poprzez gąszcz ponad stu przypisów obfitego aparatu naukowego? Czegóż tam nie ma?! Pięć soborów (od Nicejskiego poprzez Chalcedoński, Trydencki, Watykański I do Watykańskiego II), imiona wielkich Ojców Kościoła, wypowiedzi papieży, Kongregacji Nauki Wiary, plejada teologów starożytnych i średniowiecznych. Nie ma natomiast w ogóle nazwisk teologów współczesnych, poza jednym wyjątkiem: w przypisie, najdłuższym ze wszystkich, cytowane jest nazwisko i dzieło o. Leonarda Boffa, lecz tylko po to, by odciąć się od jego „sprzecznej interpretacji” pewnego soborowego tekstu.

Wracając zaś do języka deklaracji: nade wszystko zarzuciłbym mu brak otwarcia się na naszych braci chrześcijan z innych Kościołów. Właściwie jest to język-monolog: prowadzony z sobą samym, w obronie własnej i w duchu wyraźnego ekskluzywizmu. Obficie cytowane są dokumenty Soboru Watykańskiego II, jednak bez wyciągania z nich wniosków. Dla przykładu: w deklaracji tylko jeden raz pojawia się stwierdzenie, że Kościół jest sakramentem zbawienia (kategoria centralna dla Vaticanum II), natomiast określenie Kościoła jako Ludu Bożego (a jest to wiodący temat tegoż soboru) właściwie się nie pojawia. Jest natomiast mowa o Kościele jako „Ciele Chrystusa”, który to obraz mniej nadaje się do prowadzenia ekumenicznego dialogu, ponieważ z miejsca wywołuje skojarzenia z hierarchicznym modelem Kościoła.

KS. TOMASZ WĘCŁAWSKI: Ja pewną słabość deklaracji widzę w czym innym. Jej autorzy, jak się zdaje, za wiele zamierzyli — i to można ewentualnie im zarzucać. Nie naśladujmy ich zatem i nie stawiajmy temu dokumentowi wymagań, których nie może on spełnić.

KS. WACŁAW HRYNIEWICZ OMI: Ale jego twórcy zgrzeszyli brakiem wyobraźni. Bo to, co się może stać po publikacji takiego dokumentu, było łatwe do przewidzenia. To jest tekst ekumenicznie niewrażliwy! Tak jakby sprawa pojednania chrześcijan niewiele go obchodziła. Po prostu mówi swoje — jak bezduszny lekarz stawiający diagnozę — twardo i bez emocji.

O. JACEK SALIJ OP: Ja tę deklarację odebrałem z wielką wdzięcznością. Ona była bardzo potrzebna, bo w prosty sposób przypomina nam dwie prawdy podstawowe (bez których nie sposób być katolikiem), a dziś nieraz rozmywane: że my w Kościele naprawdę wierzymy w Pana Jezusa i w założony przez Niego Kościół.

Skoro jestem przy głosie: Bardzo się cieszę, że w związku z tą deklaracją tak wiele mówiło się o tym, iż powinniśmy więcej liczyć się z wrażliwością niekatolików. Bo powinniśmy. Prosimy jednak o wzajemność. My, katolicy, też jesteśmy ludźmi i też mamy zwyczajną ludzką wrażliwość. Osobiście czuję się nieustannie raniony przez najrozmaitsze wypowiedzi chrześcijan-niekatolików, na które nikt nie zwraca uwagi. Niechby na przykład protestanci generalnie zaczęli się przypatrywać swoim wypowiedziom na temat zasady sola Scriptura — niezmiernie rzadko nie ma w nich antykatolickiej agresji. Niechby się znalazł chociaż jeden biskup prawosławny, który oficjalnie wyraziłby ubolewanie z powodu masowo sprzedawanego w cerkwiach Prawosławnego katechizmu antykatolickiego.

KS. WACŁAW HRYNIEWICZ OMI: Proszę Ojca, deklaracja Dominus Iesus jest oficjalnym dokumentem Kościoła rzymskokatolickiego, opublikowanym przez jeden z najważniejszych urzędów Stolicy Apostolskiej. A katechizmy wydają przeróżni biskupi prawosławni — niektórzy są bardzo konserwatywni, wręcz wrodzy ekumenii. Trudno to kontrolować. Po co zatem porównywać?

O. JACEK SALIJ OP: Mówiłem o broszurze wydawanej i kolportowanej w milionach egzemplarzy! W różnych językach.

KS. WACŁAW HRYNIEWICZ OMI: To dzieje się w Rosji, gdzie ekumenia uchodzi w oczach wielu za największą herezję XX wieku.

KS. ALFONS SKOWRONEK: Prawosławie (przynajmniej duża jego część) uważa katolików za schizmatyków. Nie zwalnia to nas od postawy ewangelicznej i ekumenicznej także wobec ortodoksji Wschodu. Najogólniej można powiedzieć, że Kościoły prawosławne nie mają żywszego doświadczenia z problematyką ekumeniczną. Słabsze zainteresowanie ekumenią wiąże się z tą prostą okolicznością, że w wielkich krajach prawosławnych inne Kościoły chrześcijańskie tradycyjnie są prawie nieobecne. Prawosławie w zasadzie nie cierpi pod brzemieniem podziału Kościołów, ma swoje własne problemy wewnętrzne, w które trudno tu wchodzić. Ekumeniczny wysiłek ortodoksji wyrasta jednak z przekonania, że Kościół prawdziwy urzeczywistnił się w okresie soborów wczesnego chrześcijaństwa; wtedy to skonsolidowała się jego nauka i kościelny ustrój. Zjednoczenie Kościołów jest wobec tego możliwe tylko na fundamencie struktur „starego” Kościoła. Do takiego Kościoła wrócić muszą wszyscy, którzy od niego się oderwali. Przy tym panuje przekonanie, że tylko prawosławie pozostało wierne „staremu” Kościołowi w jego nauczaniu i ustroju; innym Kościołom i kościelnym Wspólnotom zarzuca się, że zerwały z orędziem Kościoła niepodzielonego.

O. JACEK SALIJ OP: Mnie chodzi tylko o zwrócenie uwagi na to, że my, katolicy, też mamy swoją wrażliwość. Że i my możemy poczuć się zranieni wypowiedziami i działaniami innych chrześcijan.

WACŁAW HRYNIEWICZ: ...i nierzadko sami zadajemy ból. Pod koniec stycznia 2001 roku w Portugalii odbyła się wspólna sesja CCEE [Rada Konferencji Biskupów (katolickich) Europy] i KEK [Konferencja (ekumeniczna) Kościołów Europejskich]. W sprawozdaniu z obrad napisano m.in.: „Komitet mieszany (CCEE i KEK) przyznaje, że watykański dokument Dominus Iesus sprawił ból wielu chrześcijanom”.

Jeżeli ośmielamy się mówić o innych i wydawać sądy na ich temat, to trzeba to czynić w taki sposób, ażeby nie ranić. Co by się stało, gdyby święty Paweł przyszedł do Ateńczyków i powiedział: „Wy bezbożni, na każdym kroku widzę wasze bożki”? A on, chociaż „burzył się wewnętrznie na widok miasta pełnego bożków”, to przecież znalazł jeden ołtarz z napisem: „Nieznanemu Bogu” i w swojej mowie na Areopagu do tego właśnie nawiązał (por. Dz 17, 16-31). Oto wzorzec przemawiania do drugich...

O. JACEK SALIJ OP: Zauważmy jednak, że w dokumencie wewnątrzkościelnym, jakim jest Pierwszy List do Koryntian, Apostoł Paweł napisał: „Wiemy dobrze, że nie ma na świecie ani żadnych bożków, ani żadnego boga, prócz Boga jedynego” (8, 4). Deklaracja Dominus Iesus jest jednak dokumentem wewnątrzkościelnym.

KS. ALFONS SKOWRONEK: Przy wszystkich zarzutach, jakie można wytoczyć pod adresem deklaracji, mimo wszystko chyba dobrze się stało, że ten dokument tak silnie wstrząsnął ewangelikami. Teraz oni sami zaczną pewnie zastanawiać się jeszcze głębiej nad tym, kim i czym są — co to znaczy być Kościołem...

No właśnie, co to znaczy być Kościołem? Dlaczego nazwa „Kościół” jest zarezerwowana jedynie dla tych Wspólnot, które „zachowały prawdziwy episkopat i prawdziwą Eucharystię”?

KS. ALFONS SKOWRONEK: Zacznijmy od tego, że nie wszystkie ewangelickie Wspólnoty wyznaniowe chcą być nazywane Kościołami. Soborowy Dekret o ekumenizmie swemu trzeciemu rozdziałowi przezornie i powściągliwie nadaje tytuł: Kościoły i Wspólnoty kościelne odłączone od Rzymskiej Stolicy Apostolskiej i w pierwszym jego paragrafie traktuje o „Kościołach Wschodnich”, w drugim natomiast wykłada o „Kościołach i Wspólnotach kościelnych odłączonych na Zachodzie”, otwartym pozostawiając zagadnienie, które to denominacje widzą siebie w charakterze Kościołów, a które strukturalnie poczuwają się do miana Wspólnot kościelnych.

Deklaracja mówi, że w Kościołach (Wspólnotach) ewangelickich jest wiele „elementów” eklezjalnych, czyli kościelnotwórczych. Istnienie w nich owych eklezjalnych elementów (lepiej powiedzieć: duchowych dóbr kościelnotwórczych) zasługuje na uwagę. Są to m.in. chrzest i inne sakramenty, Pismo Święte, życie w łasce, wiara, nadzieja, miłość. Vaticanum II w Dekrecie o ekumenizmie wznosi się na poziom oceny wymienionych elementów: „Duch Chrystusa nie wzbrania się posługiwać nimi jako środkami zbawienia!” W sumie te duchowe dobra, jako fundamenty naszej wiary, są wyposażone w moc kościelnotwórczą. Zwierzchnictwom i teologom Kościołów ewangelickich podsunięty zostaje tu — być może — temat, by na gruncie tych i innych „elementów” sami doprecyzowali, w jakim sensie uważają się za Kościoły — i to wbrew raczej hardej w tym punkcie dykcji deklaracji.

KS. WACŁAW HRYNIEWICZ OMI: Kardynał Kasper, ustosunkowując się do twierdzenia kardynała Ratzingera (Kościoły reformacyjne nie są w ogóle „Kościołami w ścisłym sensie”), oświadczył, że należałoby raczej mówić o „nowym typie Kościołów”. Protestanci przecież nie rozumieją siebie tak, jak my rozumiemy Kościół. To jest inna koncepcja Kościoła!

KS. TOMASZ WĘCŁAWSKI: Ależ to właśnie mówi deklaracja: że one nie są Kościołami w tym samym sensie, w jakim Kościołem jest (i jak swój kościelny status rozumie) Kościół katolicki...

KS. WACŁAW HRYNIEWICZ OMI: Gdyby tak to było napisane: inaczej rozumieją... Jednak deklaracja używa zupełnie innego języka. Stwierdza kategorycznie, iż nie są Kościołami we właściwym sensie! Za tym zdaniem kryje się założenie, że to my mamy właściwe pojęcie Kościoła, a protestanci niewłaściwe, czyli że ich Wspólnoty w ogóle nie zasługują na miano Kościoła. Przypomniano tu tytuł jednego z podrozdziałów soborowego Dekretu o ekumenizmie: Kościoły i Wspólnoty kościelne odłączone na Zachodzie. Przynajmniej niektórym spośród nich przyznano miano Kościołów. Sobór nie rozstrzyga, kto jest, a kto nie jest Kościołem — a Kongregacja kierowana przez kard. Ratzingera zdaje się wiedzieć o tym z całą pewnością.

W deklaracji (za Dekretem o ekumenizmie) mówi się o „elementach uświęcenia i prawdy”, czyli duchowych dobrach obecnych w innych Kościołach. Bardzo przepraszam: w Kościele katolickim — cała pełnia, a u innych — jedynie elementy? Czy dobra i wartości duchowe poddają się prawom liczenia? To jest język ilościowy, próba liczenia i porównywania. Tymczasem prawda ma przede wszystkim charakter osobowy (por. J 14, 6).

O. JACEK SALIJ OP: Przecież Ksiądz jest teologiem i dobrze wie, że celem tego wykładu jest obrona prawdy, iż Kościół założony przez Jezusa Chrystusa istnieje widzialnie.

KS. WACŁAW HRYNIEWICZ OMI: Jestem przekonany, że Kościół Chrystusowy istnieje konkretnie, ale nie tylko w Kościele rzymskokatolickim...

KS. TOMASZ WĘCŁAWSKI: W tekście nie mówi się o Kościele rzymsko-katolickim. Mowa o Kościele katolickim — i ja to rozumiem najpierw w sensie podstawowym, a nie wyznaniowym. Jeżeli określenie „katolicki” zechcemy zinterpretować konfesyjnie, to rzeczywiście powstanie wrażenie, że deklaracja oznacza wyznaniowy ekskluzywizm. Jeżeli natomiast potraktujemy to słowo jako określenie tego Kościoła, który założył Chrystus (tak rozumiem intencje autorów deklaracji), to wtedy oskarżenie o ekskluzywizm jest chybione.

KS. WACŁAW HRYNIEWICZ OMI: Ksiądz mówi, że określenie „Kościół katolicki” należy odnosić do Kościoła Jezusa Chrystusa, a nie do konkretnego wyznania. Ale przecież Sobór Watykański II wyraźnie stwierdza: „To jest ten jedyny Kościół Chrystusowy, który wyznajemy w Symbolu wiary jako jeden, święty, katolicki i apostolski (...). Kościół ten, ustanowiony i zorganizowany na tym świecie jako społeczność, trwa w Kościele katolickim, rządzonym przez następcę Piotra...” (KK 8).

KS. TOMASZ WĘCŁAWSKI: A co w tym jest wyznaniowego?

KS. WACŁAW HRYNIEWICZ OMI: Ten cytat wyraźnie wskazuje na Kościół rzymskokatolicki.

KS. TOMASZ WĘCŁAWSKI: Nie, on wskazuje na Kościół Chrystusowy rządzony przez następcę Piotra.

KS. WACŁAW HRYNIEWICZ OMI: „...oraz biskupów pozostających z nim we wspólnocie, choć i poza jego organizmem znajdują się liczne elementy...” Przecież to jest dokument sformułowany przez Ojców Soboru Kościoła rzymskokatolickiego. To ten konkretny Kościół mówi o sobie w ten sposób. Sobór w tym samym numerze ósmym konstytucji Lumen gentium wspomina dwukrotnie o „Kościele katolickim”, za każdym razem w innym sensie. Po pierwsze, o Kościele Chrystusowym jako takim, o Una Sancta z Symbolu wiary. Po drugie, o Kościele rzymskokatolickim, w którym „trwa” ów „jedyny Kościół Chrystusowy”. Tych dwóch znaczeń nie należy ze sobą utożsamiać wbrew logice wypowiedzi soborowej. „Kościół katolicki” (Ecclesia catholica) z Credo trwa nie tylko w Kościele rzymskokatolickim. Sobór nie mówi o tylko jednym istnieniu prawdziwego Kościoła. Posługując się językiem pozytywnym, stwierdza, że Una Sancta „trwa” (subsistit) w Kościele rzymskokatolickim, co nie wyklucza jej obecności w innych Kościołach. Interpretacja wykluczająca jest niezgodna z nauką Soboru.

O. JACEK SALIJ OP: Nie jestem pewien, czy dobrze zrozumiałem ks. Węcławskiego. Czy Ksiądz Profesor uważa — tak jak ja — że prymat papieża, prymat Piotra, jakoś bardzo realnie trwa również w Kościele prawosławnym, a nawet u protestantów? (Znowu wchodzę na teren, na którym można kogoś urazić... Ale, przepraszam bardzo: kiedy poszukujemy prawdy, musimy liczyć się z tym, że prawda niekiedy razi. Nie ma na to rady). Mianowicie my wspólnie — na szczęście wspólnie! — z naszymi braćmi prawosławnymi i ewangelikami wyznajemy, że Jezus, Syn Boży, jest prawdziwym Bogiem i prawdziwym człowiekiem; wspólnie z prawosławnymi mówimy nasze „tak” świętym obrazom. Otóż prymat Piotra ogromnie przyczynił się do obrony i ugruntowania tych prawd, jakie Kościół wyznał uroczyście na Soborach Efeskim i Chalcedońskim czy Nicejskim II. Zatem w dziedzictwie naszych braci niekatolików, którzy trzymają się prawdy ogłoszonej na tamtych soborach, jakoś żyje prymat Piotra.

KS. TOMASZ WĘCŁAWSKI: Właśnie to miałem na myśli. Ostatnio zajmuję się problemem historycznej rekonstrukcji początku Kościoła i próbuję zebrać to, co można na ten temat powiedzieć. Tu nie chodzi o historię w sensie faktografii; chodzi o rekonstrukcję początku Kościoła, to znaczy o to, jakie momenty są dlań rzeczywiście konstytutywne. Jest rzeczą niewątpliwą, że konstytutywne jest świadectwo Piotra. Dla pierwotnego Kościoła punktem odniesienia jest ten, którego nazywają Piotrem. Bez jego świadectwa nie ma Kościoła! W tej perspektywie proponuję spojrzeć na to, co o przemyśleniu posługi Piotrowej (nie tylko w kontekście ściśle wyznaniowym czy prawnym) mówi Jan Paweł II w encyklice Ut unum sint.

KS. ALFONS SKOWRONEK: Jestem przekonany, że złożone zagadnienie papiestwa z jego prymatem Piotrowym i nieomylnością utraciło dziś wiele ze swej ostrości. Ewangelicy — rzecz znamienna — okazują się otwarci nawet na akceptację papiestwa. Żaden z ewangelików nie nazwie dzisiaj papieża „antychrystem”. Reformacyjny protest przeciwko papiestwu znalazł swój kulminacyjny punkt w wypowiedzi Marcina Lutra, który twierdził, że papież nie dopuszcza do głosu Ewangelii, że zamyka ludziom bramy do królestwa niebieskiego itp. Ta nieprzejednana krytyka znajdowała podstawę w ogromnym kryzysie i zepsuciu ówczesnego urzędu Piotrowego, a jednak, mimo to, Luter nie zatracił pozytywnego wizerunku papieża, gdy twierdził, że papieżowi głoszącemu Ewangelię gotów jest całować stopy i nosić go na rękach. W ten sam ton uderza Filip Melanchton, gdy mówi, że dla sprawy pokoju i wspólnej jedności gotów jest uznać zwierzchnictwo papieża nad biskupami, które przysługuje mu na mocy prawa ludzkiego. Wobec zaawansowanych dialogów na temat prymatu Paweł VI dzisiaj pewnie nie powtórzyłby już swej diagnozy o papiestwie jako największej przeszkodzie dla ekumenii. Ewangelicy deklarują dziś, że w zasadzie nie mieliby nic przeciwko swej ściślejszej więzi z papieżem, nigdy jednak nie zgodzą się na status swych Kościołów pod papieżem. „Cum Petro, sed non sub Petro” — brzmi hasło określonego reorientowania się na Rzym. Wielki Ewangelicki Katechizm dla dorosłych ujmuje rzecz w ten sposób, że stanowisko innych Wspólnot kościelnych wobec papiestwa w dużym stopniu będzie zależeć od tego, czy Rzym zdoła przekonująco zaprezentować papiestwo jako posługę wokół jedności i jako widzialny znak tejże jedności. Papieski prymat musiałby być wykonywany nie tylko personalnie, ale i kolegialnie oraz synodalnie, słowem: chodzi o to, ażeby w sprawowanie tego posługiwania został włączony cały Kościół.

KS. WACŁAW HRYNIEWICZ OMI: Chrześcijański Wschód nie zaprzecza prymatowi Piotra — pyta jedynie o jego formę i kształt i postuluje powrót do eklezjologii komunii Kościołów siostrzanych pierwszego tysiąclecia. Chyba rzeczą ważniejszą jest powiedzenie: Ubi Christus, ibi Ecclesia. Ubi Spiritus, ibi Ecclesia [Gdzie Chrystus, tam Kościół. Gdzie Duch, tam Kościół] aniżeli: Ubi Petrus, ibi Ecclesia. Nie wolno tych rzeczywistości przeciwstawiać, ale priorytet ontologiczny z całą pewnością należy do Chrystusa i do Ducha Świętego. Wtedy lepiej rozumie się zastrzeżenie ze strony innych Kościołów, które nie chcą bezpośrednio podlegać papieżowi — sub Petro. Ta wizja jest nie do przyjęcia i dla prawosławnych, i dla protestantów. To błędna majoryzacja drugiego tysiąclecia, z tak, a nie inaczej rozumianym prymatem jurysdykcji, w połączeniu z nieomylnością, która jest niezrozumiała i taka pozostanie.

O. JACEK SALIJ OP: Jeśli idzie o prymat papieża, bardzo trafne rozróżnienie zaproponował kiedyś o. Yves Congar. Jest to rozróżnienie między primatuspapatus. Primatus — widzialny znak jedności Kościoła, jaki Chrystus Pan zostawił nam w osobie Apostoła Piotra, oraz papatus, czyli kanoniczna, podlegająca zmianom realizacja tego prymatu. Obecność tego rozróżnienia jest wyraźnie widoczna w uwagach na temat prymatu papieża, jakie znalazły się w encyklice Ut unum sint.

„Kościół Chrystusowy, pomimo podziału chrześcijan, nadal istnieje w pełni jedynie w Kościele katolickim”. Co to znaczy „w pełni”? Co to znaczy „jedynie”?

O. JACEK SALIJ OP: Nie ma sporu między chrześcijanami co do tego, że Pan Jezus założył jeden Kościół i że był to Kościół widzialny. Spór dotyczy tego, czy założony przez Chrystusa zachował cechę widzialności. O ile mi wiadomo, wśród protestantów dominuje tendencja do twierdzenia, że w gruncie rzeczy jeden Kościół Chrystusowy trwa tylko w swoim wymiarze niewidzialnym, znanym tylko Bogu. Z kolei zarówno Kościół katolicki, jak prawosławny, wierzą w swoją tożsamość z Kościołem założonym przez Chrystusa. Pojawiają się ponadto teorie o „rozgałęzieniu” jedynego widzialnego Kościoła na kilka nurtów. Na przykład w ruchu oksfordzkim, w połowie XIX wieku, mówiono o trzech „gałęziach” — katolickiej, prawosławnej i anglikańskiej — składających się na jeden widzialny Kościół Chrystusa. Warto może wiedzieć, że w roku 1864 Święte Oficjum zdystansowało się wobec tego poglądu. Również we wspomnianej już deklaracji Mysterium Ecclesiae z roku 1973 przypomina się katolikom, że nie jest zgodna z nauką Kościoła teza, iż „Kościół Chrystusa nie jest niczym innym, jak tylko jakimś zbiorem — wprawdzie podzielonym, lecz w pewnym sensie jeszcze jednym — Kościołów i Wspólnot Eklezjalnych”.

Co najmniej od Soboru Watykańskiego II w Kościele poszukujemy rozwiązania czwartego: Kościół Chrystusa przejawia się widzialnie w różnych denominacjach chrześcijańskich, ale źródłowo i w pełni jest tylko w tym Kościele, który gromadzi się wokół pasterzy utrzymujących jedność z następcą Piotra. Jeśli chodzi o inne Kościoły czy Wspólnoty: cechuje je jakiś poziom kościelności — nieraz poziom ten jest aż tak wysoki, że nazywamy je Kościołami w najściślejszym znaczeniu tego słowa.

KS. WACŁAW HRYNIEWICZ OMI: Co to znaczy, że „Kościół Chrystusowy istnieje w pełni jedynie w Kościele katolickim”? Zaraz po tym zdaniu w deklaracji Dominus Iesus pojawia się przypis (nr 56) jeszcze ostrzejszy aniżeli tekst dokumentu. Jest on sprzeczny z zapewnieniami, że Kościół rzymskokatolicki uznaje prawosławie za Kościół we właściwym sensie tego słowa ze względu na „sukcesję apostolską i ważną Eucharystię”. A oto jego brzmienie: „Sprzeczna z autentycznym znaczeniem tekstu soborowego jest interpretacja tych, którzy z wyrażenia »subsistit in« wyprowadzają tezę, że jedyny Kościół Chrystusa mógłby również trwać w niekatolickich Kościołach i Wspólnotach kościelnych”. Przypomnijmy dla kontrastu, co na ten temat mówi encyklika Ut unum sint: „W takiej mierze, w jakiej elementy te [uświęcenia i prawdy] znajdują się w innych Wspólnotach chrześcijańskich, jest w nich czynnie obecny jedyny Kościół Chrystusowy” (nr 11; podkreśl. moje). I ciąg dalszy przypisu nr 56: „Sobór natomiast wybrał słowo »subsistit« właśnie po to, by wyjaśnić, że jest tylko jedno »istnienie« prawdziwego Kościoła, a poza widzialnym z nim związkiem istnieją tylko »elementa Ecclesiae«” (podkreśl. moje). W dokumentach Soboru w ogóle nie ma owego „tylko” [tantummodo] — to jest dodatek kard. Ratzingera, wyraźnie niezgodny z soborową interpretacją „subsistit in”. Gdzie indziej, a więc także w prawosławiu, są tylko „elementa Ecclesiae”. To jakaś sprzeczność: w samym tekście deklaracji uznaje się, że prawosławie jest Kościołem w pełnym tego słowa znaczeniu, bo „zachowało prawdziwy episkopat i prawdziwą Eucharystię”, a w przypisie mówi się, że poza widzialnym związkiem z prawdziwym Kościołem istnieją jedynie „»elementa Ecclesiae«, które — będąc elementami Kościoła — zmierzają i prowadzą do Kościoła katolickiego”.

O. JACEK SALIJ OP: Ja również zaglądam do encykliki Ut unum sint (nr 11)znajduję tam dokładnie to samo, co w czwartym rozdziale Dominus Iesus: „Istotnie, elementy uświęcenia i prawdy, obecne w różnym stopniu w innych Wspólnotach chrześcijańskich, stanowią obiektywną podstawę komunii, choć niedoskonałej, istniejącej między nimi a Kościołem katolickim”.

Natomiast co do sprzeczności, o której Ksiądz mówi, jest ona tyleż pozorna, co sprzeczność między prawdą, że Bóg chce zbawić wszystkich, a prawdą, że przynależność do Kościoła jest koniecznym warunkiem zbawienia. Chodzi tu o dwa różne aspekty trudnej do zharmonizowania prawdy Bożej; to jest trochę tak jak z korpuskularną i falową teorią światła.

KS. WACŁAW HRYNIEWICZ OMI: To jest ucieczka — ucieczka w misterium! Uważna interpretacja wyrażenia „subsistit in” pokazuje, dlaczego Sobór po długich debatach wybrał właśnie owo „subsistit in”, a nie „est”. Soborowa komisja teologiczna wyraźnie wyjaśniła, z jakich powodów wprowadzono tę formułę: chciano uniknąć całkowitego utożsamienia między jedynym Kościołem Chrystusa (Una Sancta) i Kościołem rzymskokatolickim. Komisja stwierdziła: „Kościół Chrystusowy może w konkretny sposób być odnaleziony [concrete inveniri] w Kościele katolickim”; „jest on obecny [adest] w Kościele katolickim”. Obydwa wymienione terminy wyrażają tę samą treść co słowo „subsistit”. Oznacza to, że Kościół Chrystusowy konkretyzuje się w uchwytnej postaci w Kościele katolickim. Czy tylko w nim? W odniesieniu do Kościołów reformacyjnych Komisja teologiczna wyraźnie podkreśliła, iż Ojcowie soborowi nie chcieli „dociekać i orzekać, które spośród Wspólnot należy określić teologicznie jako Kościoły”. Z nauki Soboru nie wynika, że oprócz Kościoła katolickiego nie może być innych, konkretnych urzeczywistnień Kościoła Chrystusa.

Sobór okazał się bardzo mądry: nie usiłował rozstrzygać, zostawił to zagadnienie otwarte. Poprzestał na stwierdzeniu: „Kościół [Chrystusowy] (...) trwa w Kościele katolickim...” Nie wyrokuje, czy podobnie trwa i jest obecny także gdzie indziej, czy nie. Natomiast deklaracja Dominus Iesus to wszystko ujednoznacznia: tutaj jest Kościół, a tam co najwyżej pewne elementy. Oto wielka różnica!

KS. TOMASZ WĘCŁAWSKI: Postaram się uniknąć podejrzenia o ucieczkę w misterium... Jeżeli jest jeden Kościół, to jedynie w tym jednym Kościele katolickim, który naprawdę założył Chrystus, może się znaleźć każdy, kto znajdzie się w Kościele założonym przez Chrystusa. Co to znaczy znaleźć się w Kościele założonym przez Chrystusa? Zrozumienie tego, w konkretnych realiach naszej dzisiejszej sytuacji kościelnej, wymaga sporego wysiłku. Zgadzając się co do tego, że nastąpiło tu pewne zaostrzenie czy — wolałbym powiedzieć — dodatkowe wyjaśnienie, twierdzę, że ono nie musi być odczytywane jako ekskluzywizm (w sensie wykluczania). Przeciwnie: może zostać odczytane inkluzywnie.

KS. ALFONS SKOWRONEK: W tym kontekście chętnie przytoczyłbym słowo kardynała Kaspera z jego polemiki z kardynałem Ratzingerem: „Dla dialogu z Kościołami prawosławnymi, jak i ewangelickimi, względnie ze Wspólnotami kościelnymi, jest rzeczą ważną, by wykazać, że Kościół partykularny jest Kościołem Jezusa Chrystusa w pełnym tego słowa znaczeniu tylko we wspólnocie uniwersalno-kościelnej. Z drugiej strony jednak, taka jedność komunijna poszczególnych Kościołów [communio] nie uciska i nie wygasza ich prawowitych tradycji (które się rozwinęły, począwszy od XI czy XVI wieku do naszych czasów), lecz otwiera im przestrzeń uprawnionej wolności, ponieważ tylko w ten sposób cała pełnia tego, co katolickie, może być konkretnie urzeczywistniona”. Chodzi tu zatem o możliwie dokładne i egzemplaryczne wyważenie relacji między Kościołem powszechnym a Kościołem lokalnym w sensie postulowanej jedności w wielości i wielości w jedności. Jednostronne przeakcentowanie Kościoła uniwersalnego wywoła nie tylko bolesne wspomnienia przeszłości i będzie podsycać atmosferę nieufności, lecz stanie się oprócz tego modelem Kościoła ekumenicznie odstraszającym.

O. JACEK SALIJ OP: Przypomnę dwie ogromne ważne intuicje patrystyczne dotyczące jedności Kościoła. Św. Augustyn wielokrotnie zwraca uwagę na to, że w Wieczerniku został założony nie partykularny Kościół jerozolimski, tylko Kościół katolicki. To właśnie dlatego w dniu zesłania Ducha Świętego Wieczernik rozbrzmiewał różnymi językami ziemi. Zgodnie z tą intuicją w liście Communionis notio wyjaśnia się, że każdy członek Kościoła partykularnego należy najpierw do Kościoła powszechnego i dopiero należąc do Kościoła powszechnego, należy też do Kościoła partykularnego. Podobnie jak różne komórki naszego ciała najpierw są komórkami naszego organizmu i z tego powodu są komórkami na przykład wątroby.

I druga intuicja patrystyczna, która może nam pomóc do zrozumienia owego subsistit. Ojcowie Kościoła, zwłaszcza ci najwcześniejsi, często mówili o jakiejś przedwieczności Kościoła. Kościół istnieje — mówili — od początku świata, a nawet został założony przed założeniem świata. „Świat został założony ze względu na Kościół” — pisał w roku ok. 150 Hermas, co przypomniano nam w Katechizmie Kościoła Katolickiego (nr 760). Na Kalwarii czy później, w Wieczerniku — mówili niektórzy Ojcowie — Kościół został nie tyle założony, co uwidzialniony. Otóż ten właśnie Kościół — jedyny, Chrystusowy, istniejący od początku świata i budowany na życie wieczne — subsistit w Kościele katolickim pod przewodnictwem Piotra.

KS. ALFONS SKOWRONEK: Przytoczoną przez o. Salija wypowiedź św. Augustyna — według której Kościół powszechny został ukonstytuowany lub założony w dzień Zielonych Świąt — można interpretować jeszcze inaczej. Augustyn mógł bowiem mieć na myśli nie tyle Kościół uniwersalny, ile raczej ówczesną żydowską (wielojęzyczną) diasporę; Kościół powszechny byłby zaś rezultatem historycznego rozwoju, w trakcie którego z biegiem czasu i za sprawą Ducha Świętego rozrósł się w Kościół narodów. U źródła całej tej imponującej ewolucji tkwiłoby oczywiście wydarzenie Wieczernika.

KS. WACŁAW HRYNIEWICZ OMI: Deklaracja Dominus Iesus prezentuje przede wszystkim wizję Kościoła uniwersalnego, a dopiero na drugim miejscu pojawia się Kościół lokalny. Inna jest eklezjologia opublikowanego w ubiegłym roku dokumentu Komisji Ekumenicznej Rady Kościołów ds. Wiary i Ustroju (w jego przygotowaniu brali udział również teologowie rzymskokatoliccy): Istota i określenie Kościoła. Krok na drodze ku wspólnej koncepcji. Jeden z rozdziałów nosi tytuł: Kościół jako wspólnota Kościołów lokalnych [communio communionum]. To nie jest żadna „teoria gałęzi”. Kościół jawi się tu jako wspólnota, cały zespół Kościołów partykularnych czy lokalnych. Kościół — w ujęciu tego tekstu — to przede wszystkim Kościoły lokalne. Z punktu widzenia ekumenii to jest bardzo ważny krok, bo on pokazuje priorytet Kościoła lokalnego. Kościół zawsze istniał i będzie istnieć w liczbie mnogiej — jako konkretne Kościoły. Nie istnieje jako abstrakcyjna idea, związana konkretnie z jednym tylko Kościołem... Nie należy przeciwstawiać eklezjologii Mistycznego Ciała eklezjologii Kościoła lokalnego, tylko spróbować znaleźć nowe podejście, które by pokazało, że przyszłość należy do eklezjologii komunii Kościołów — dodam — „siostrzanych” (nie waham się używać tego słowa także w odniesieniu do Kościołów protestanckich). Trzeba co najmniej uznać równoczesną pierwotność Kościoła powszechnego i Kościołów lokalnych.

O. JACEK SALIJ OP: To fałszywa alternatywa: wybierajmy albo eklezjologię uniwersalistyczną, albo eklezjologię Kościołów partykularnych. Fałszywe jest takie podkreślanie jedności Kościoła, które pociąga za sobą lekceważenie dla jego różnorodności. Ale i odwrotnie: to nie jest katolicka eklezjologia, która zapomina o tym, że Chrystus Pan ma tylko jedną Oblubienicę i jedno Ciało, że jest tylko jeden Lud Boży.

To oczywiście prawda, że powinniśmy bardzo sobie cenić partykularną eklezjologię i partykularną przynależność do Kościoła. Ale przecież kompletnym nieporozumieniem byłoby porzucać uniwersalistyczne spojrzenie na Kościół. Ważne jest jedno i drugie.

KS. ALFONS SKOWRONEK: Wśród teologów istnieje skłonność do ontologicznego i czasowego wyodrębniania Kościoła uniwersalnego przed Kościołami partykularnymi lub na odwrót: obserwujemy tendencję do tak silnego eksponowania Kościołów partykularnych, że w rezultacie pozostaje już tylko sama socjologiczna redukcja Kościoła do rzędu poszczególnych gmin jednostkowych. Problem należy natomiast ujmować jako jedną rzeczywistość: nie ma bowiem Kościoła uniwersalnego bez Kościołów partykularnych i odwrotnie. Obraz Kościoła uniwersalnego bez Kościołów partykularnych, jak i idea Kościołów partykularnych bytujących w oderwaniu od Kościoła uniwersalnego byłyby wizerunkiem karykaturalnym. W jednym i drugim wypadku mielibyśmy przed sobą jakiś fantom rzeczywistości Kościoła.

KS. TOMASZ WĘCŁAWSKI: Chciałbym zauważyć dwie rzeczy. Pierwsza dotyczy przeakcentowania instytucjonalnej strony Kościoła. Myślę, że do takiego przeakcentowania przyczyniają się, niestety, także krytyczni odbiorcy tej deklaracji. Rzymskie dokumenty są z zasady czytane jako dokumenty o Kościele instytucjonalnym, co niekoniecznie jest prawdą.

I druga sprawa: warto zwrócić uwagę na to, co by się stało, gdyby w deklaracji w miejsce „Ecclesia catholica” pojawiło się określenie: „Ecclesia universalis”. Wtedy część nieporozumień na pewno by znikła. Tymczasem to określenie „Ecclesia universalis” jest o wiele mniej zakorzenione w chrześcijańskiej tradycji (i teologicznie o wiele mniej odpowiadałoby chyba wrażliwości innych chrześcijan) niż „Ecclesia catholica”. Proponuję jednak dokonanie takiego zabiegu interpretacyjnego: podstawmy „Ecclesia universalis” wszędzie tam, gdzie mówi się: „Ecclesia catholica”. Zobaczymy, jak nagle zmieni się nam perspektywa...

KS. WACŁAW HRYNIEWICZ OMI: Pojawi się pytanie: gdzie taki Kościół istnieje? O tym przesądzi to, co powiedziano o „subsistit in” oraz jedno małe słowo „tylko”. A reszty dopełni nota o „Kościołach siostrzanych”.

O. JACEK SALIJ OP: Tak. Ale to jest nasza święta wiara katolicka...

KS. WACŁAW HRYNIEWICZ OMI: To mówi Kongregacja, a co innego mówili ostatni papieże. Oni inaczej widzieli te sprawy.

O. JACEK SALIJ OP: Pozwoli Ksiądz, że odczytam zakończenie deklaracji Dominus Iesus: „Jego Świątobliwość Jan Paweł II, w czasie audiencji udzielonej 16 czerwca 2000 r. niżej podpisanemu Kardynałowi (...), zatwierdził i uprawomocnił niniejszą deklarację (...) oraz polecił jej opublikowanie”. Ja bym stanowczo radził unikać argumentu, że oto Ratzinger się rządzi, depcze wolę Jana Pawła II itd.

KS. WACŁAW HRYNIEWICZ OMI: To ja też zacytuję: adhortację Pawła VI Marialis cultus. „Katolicy łączą się z braćmi z Kościołów prawosławnych, (...) z anglikanami, (...) jednoczą się także z braćmi Kościołów powstałych z reformacji” (nr 32). Gdzie jest lęk i troska o precyzję? Kościoły, Wspólnoty? Paweł VI posługuje się wyraźnie, bez żadnych obaw, pojęciem Kościoła.

O. JACEK SALIJ OP: Jeżeli ja adresuję list do znajomego pastora, to piszę: Konsystorz Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego itd. Po prostu nazwa „Kościół” jest używana w znaczeniu ścisłym i w znaczeniu mniej ścisłym.

KS. WACŁAW HRYNIEWICZ OMI: Stawiam pytanie: dlaczego Kongregacja Nauki Wiary urasta do roli instancji korygującej papieży, biskupów, dialogi ekumeniczne etc.? W świetle jakich zasad eklezjologicznych można usprawiedliwić tego rodzaju postępowanie Kongregacji? W nocie o „Kościołach siostrzanych” dochodzi ona do wniosku, że „jeden, święty, katolicki i apostolski Kościół nie jest »siostrą«, lecz »matką« wszystkich Kościołów partykularnych” (nr 9), utożsamia go z Kościołem rzymskokatolickim i broni prymatu. A w końcu wyciąga wniosek ostateczny, że wyrażenie „Kościoły siostrzane” może być stosowane wyłącznie „do tych Wspólnot kościelnych, które zachowały ważny episkopat i ważną Eucharystię” (nr 12). A co na to papieże? Na przykład Jan Paweł II? „Dziś widzimy jaśniej i lepiej rozumiemy, że nasze Kościoły są Kościołami siostrzanymi. Powiedzenie: »Kościoły-Siostry« to nie tylko zwrot grzecznościowy, ale podstawowa kategoria ekumenicznej eklezjologii. Na niej winny się opierać wzajemne relacje pomiędzy wszystkimi Kościołami...” (przemówienie w cerkwi prawosławnej, Białystok 1991 r.). Mógłbym też zacytować przemówienie wygłoszone w tym samym roku w warszawskim kościele ewangelickim. Wszędzie: „Kościół, Kościół, Kościół”.

A teraz przychodzi obsesja precyzji tak daleko idącej, że ludzie są poranieni i trzeba długich lat, ażeby uzdrowić sytuację ekumeniczną. Przyznaję rację biskupowi Janowi Szarkowi, który na temat deklaracji powiedział: „Ucieszyła ona tylko przeciwników ruchu ekumenicznego z dwóch skrajnych stron, na nowo dały znać o sobie uprzedzenia i brak miłości”.

O. JACEK SALIJ OP: Nota o „Kościołach siostrzanych” to całkiem przytomne przypomnienie, że skoro Kościół Chrystusa jest jeden, to nie może mieć żadnej siostry, siostrami mogą być dla siebie tylko Kościoły partykularne.

Ale spróbujmy oczyścić naszą rozmowę z pozornych argumentów. Na przykład z faktu, że wyraz „Kościół” pojawia się w różnych oficjalnych wypowiedziach papieży w odniesieniu do Wspólnot, które Kościołami nie są, nie wyciągajmy wniosku, że oto papież uznaje sukcesję apostolską i prawdę Eucharystii tych Wspólnot.

KS. WACŁAW HRYNIEWICZ OMI: Po co nazywał je Kościołami?

O. JACEK SALIJ OP: Dlatego że nazwy „Kościół” używa się raz w znaczeniu ścisłym, innym razem w znaczeniu mniej ścisłym. Nawet u św. Tomasza z Akwinu, myśliciela o niebywałej wręcz precyzji, nie ma ani jednego wyrazu, którego on używałby zawsze w tym samym sensie. Po prostu, kiedy stoimy wobec rzeczywistości, to ciągle musimy tych samych nazw używać raz w bardziej, a raz w mniej ścisłym znaczeniu.

KS. ALFONS SKOWRONEK: Pojawia się tu dość istotne pytanie hermeneutyczne. Papież wszystkie Kościoły nazywa „siostrzanymi”, a jednocześnie podpisuje deklarację, która tej familijnej więzi odmawia chrześcijanom ewangelickim. Co to znaczy? Jak odczytywać te zróżnicowane wypowiedzi? Drugi problem, na który chciałbym zwrócić uwagę, to pewne przejaskrawienie instytucjonalnych momentów w języku, jakim operuje deklaracja. Mam na myśli koncentrowanie się na problemach wynikających ze sformułowania, że Kościoły wyrosłe z Reformacji „nie są Kościołami w ścisłym sensie”. A przecież wszelkie strukturalne znamiona Kościoła wyprzedza jego wymiar egzystencjalny, mianowicie napełnienie Kościoła Duchem Świętym i tym samym zakotwiczenie go w darach wiary, nadziei i miłości. Te dary są zaś obecne we wszystkich wielkich chrześcijańskich Kościołach i wyrażają się także w określonych formach eklezjalnych.

Wymienione przeinstytucjonalizowanie może dotyczyć również i samego wyrazu wiary. W akcie wiary deklaracja podkreśla przede wszystkim jego aspekt poznawczy; mniej wyraźnie uwidacznia natomiast sprawę życia z wiary, stylu wiary, żywego świadectwa wiary. Wierzyć w Boga znaczy przecież także — i to nawet przede wszystkim — osobowe, nieskrępowane i bezwarunkowe zawierzenie i powierzenie się Bogu, który sam siebie udziela w miłości. I oto ta właśnie jakość wiary bywa mocno podkreślana, a niejednokrotnie jest nawet wyżej rozwinięta u naszych braci z innych chrześcijańskich Kościołów niż w Kościele rzymskokatolickim. Jednostronne akcentowanie w wierze aspektów kognitywnych zawsze kryje w sobie niebezpieczeństwo zacieśniania wiary do jej „modelu instrukcyjno-teoretycznego”, wedle którego w objawieniu się Boga chodziłoby w pierwszym rzędzie o proces należytego przekazywania i przyjmowania prawd wiary. Ten model wierzenia został bardzo mocno zrelatywizowany w soborowej Konstytucji dogmatycznej o Objawieniu Bożym właśnie na rzecz osobowo-całościowego rozumienia Objawienia i wiary.

Przesadnej instytucjonalizacji wiary sprzeciwia się sam kardynał Ratzinger. To on powiedział kiedyś, że na sądzie Bożym Chrystus będzie nas sądził na podstawie 25 rozdziału Ewangelii według św. Mateusza: „Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili”...

KS. WACŁAW HRYNIEWICZ OMI: Dziwię się, że ten sam kardynał, który w innym miejscu apeluje o to, ażeby skoncentrować się na dawaniu świadectwa Bogu, tu formułuje wyznanie wiary zawierające osąd innych Kościołów, degradujące ich status eklezjalny. Mówili mi protestanci: w waszych oczach jesteśmy teraz „nie-Kościołami”.

Przyniosłem kilka wypowiedzi prawosławnych na temat deklaracji Dominus Iesus. Jakie zarzuty padają z ich strony? Że zawłaszczamy pojęcie „katolicki”, że zawłaszczamy pojęcie „Stolicy Apostolskiej” (na Wschodzie jest ich wiele!), że gdzie indziej widzimy tylko łaskę cząstkową. Deklaracja dwukrotnie (nr 16 i 17) przypomina, że moc środków zbawienia w Kościołach i Wspólnotach, które nie są w pełnej wspólnocie z Kościołem katolickim, „pochodzi z samej pełni łaski i prawdy, powierzonej Kościołowi katolickiemu”. Jakie są braki prawosławia? Oczywiście, podstawowy brak uznania prymatu. I to już decyduje o cząstkowości łaski?!

KS. TOMASZ WĘCŁAWSKI: Nie należy w żadnym wypadku robić z kardynała Ratzingera „czarnego charakteru”, który działa na własną rękę... Nie należy tego robić, niezależnie od tego, że szef Kongregacji Nauki Wiary, jak każdy, może też popełniać błędy czy niezręczności. Sądzę, że przy publikacji tego dokumentu pewne niezręczności zostały popełnione. Nieporozumieniem była na przykład prezentacja medialna skróconego tekstu deklaracji, bez pełnego kontekstu, co wywołało silną, chociaż nie do końca adekwatną reakcję i na długo ustawiło odbiór dokumentu. Niezależnie od takich niezręczności musi być jasne, że to jest wiara Kościoła.

KS. WACŁAW HRYNIEWICZ OMI: A jeśli przedtem papieże inaczej tę wiarę formułowali i mówili innym językiem? Jak mam pogodzić różne głosy idące z Watykanu? Stajemy wobec konfliktu interpretacji.

KS. TOMASZ WĘCŁAWSKI: A jak pogodzić wiarę Orygenesa z wiarą Augustyna? Jest konflikt interpretacji, nawet w wielu punktach. I co z tego wynika?

KS. WACŁAW HRYNIEWICZ OMI: Że powinniśmy zaakceptować różnorodność, prawomocność jednych i drugich, a nie odsądzać innych od Kościoła.

O. JACEK SALIJ OP: Na pewno nie taka była intencja autorów deklaracji. Bardzo dobrze się stało, że dany został sygnał, żeby wyhamować pewne tendencje do fałszywego ekumenizmu, to znaczy do takiego ekumenizmu, w którym strony udają, że są inne, niż są. Krótko mówiąc, przypomniano nam, katolikom, jaka jest nasza wiara (i wielu niekatolików odebrało to z oburzeniem, które można zrozumieć). Taka jest nasza wiara: nie uważamy, żeby Kościół katolicki był tylko jedną z wielu chrześcijańskich Wspólnot wyznaniowych. Wierzymy w szczególność Kościoła katolickiego i jako tacy prosimy o to, żeby nasza specyfika została przyjęta do wiadomości i żeby nas, jako takich, jakoś znosić.

Czy po deklaracji  Dominus Iesus możliwy jest jeszcze dialog ekumeniczny?

O. JACEK SALIJ OP: Ja na to pytanie odpowiem przypowieścią. Jestem zakonnikiem, mój zakon dominikański bardzo kocham. Gdybym jednak kiedykolwiek miał stanąć wobec alternatywy: „Nie da się być członkiem obu tych wspólnot, musisz wybrać: albo twój zakon, albo Kościół katolicki”, nie wahałbym się ani chwili. Wybrałbym Kościół katolicki.

Wymyśliłem tę surrealistyczną alternatywę, bo za tym pytaniem czuję podobny surrealizm. Nie mam najmniejszej wątpliwości, że gdyby mnie postawiono wobec alternatywy: „albo ekumenizm, albo trwanie w Kościele katolickim”, bez żadnych wahań wybrałbym mój Kościół. Na szczęście bycie dominikaninem jest moim sposobem bycia katolikiem. Podobnie, duch prawdziwego ekumenizmu jest moim sposobem troski o moją i naszą katolicką tożsamość.

KS. ALFONS SKOWRONEK: Nie ukrywam, że z powodu tej deklaracji zostało nadwerężone zaufanie do dialogów ekumenicznych. Mimo to i wbrew wszystkiemu możemy przecież żywić uzasadnioną nadzieję, że nie dojdzie do ich przerwania lub wręcz zerwania. Sieć relacji międzykościelnych i międzywyznaniowych, utkana właśnie dzięki wieloletnim dialogom, jest mocna i stabilna — i to zarówno w pionie ogólnokościelnym, jak i na obszarach narodowych, tak że w pokoju ducha będziemy mogli sprostać zaistniałym obciążeniom i irytacjom. W końcu ekumenia zawsze była i pozostanie dźwignią teologii.

A jeśli chodzi o „czarne chmury”, pojawiające się od czasu do czasu na ekumenicznym firmamencie? Użyłbym tu analogii z języka prognoz pogodowych: jeżeli, jak się rzekło, ogólna atmosfera ekumeniczna do tej pory wskazywała raczej na przewagę wyżów, to absolutnie nie należy się przejmować nagłym wypłynięciem jakiejś pojedynczej czarnej chmury, która sama w sobie nie jest w stanie wytworzyć groźniejszego frontu atmosferycznego. Kardynał Karl Lehmann w wywiadzie udzielonym na temat Dominus Iesus oświadczył: „Kto nie liczy się z porażkami i nie wierzy, że Duch Boży jest mocniejszy od granic podziału, niech lepiej nie przykłada ręki do ekumenii”.

Wyznajmy jednak bez osłonek: wielu chrześcijan, ewangelików i katolików, żywiło wielką nadzieję, że u progu trzeciego tysiąclecia chrześcijaństwa ich Kościoły zdobędą się na wydanie wspólnego orędzia o Jezusie Chrystusie — Jedynym Pośredniku i Zbawicielu. Przyznać też trzeba, że czasy, w jakich żyjemy, nie należą do łatwych. Eugen Biser, teolog bardzo wrażliwy na znaki czasów, stawia tymże czasom taką oto diagnozę: lęk na szczycie kierownictw Kościołów, paraliż teologii i rezygnacja wśród ludu Kościoła. Czy i na ile to rozpoznanie odpowiada naszej rzeczywistości? Pytanie to zasługiwałoby na osobną dyskusję za okrągłym stołem „Znaku”.

KS. WACŁAW HRYNIEWICZ OMI: Po deklaracji dialog ekumeniczny jest tym bardziej potrzebny. Nie ma powodów, aby traktować ją jako definitywne i najważniejsze słowo naszego Kościoła. Coraz częściej rozbrzmiewają na samej górze zapewnienia, że ekumenizm nie ma w świecie realnej alternatywy, że jest procesem nieodwracalnym. Chyba nikt nie pragnąłby wrócić do czasów wojen i antagonizmów religijnych... Dialog jest koniecznością. Dzięki innym możemy lepiej wnikać w głąb chrześcijańskiej wiary, korygować nasze własne niedostatki w myśleniu i postępowaniu. Cieszą mnie słowa francuskiego intelektualisty Paula Thibaud wypowiedziane w trakcie debaty nad deklaracją: „Inaczej przeżywamy dziś problem dogmatyzmu. Religia stała się dzisiaj znacznie bardziej biblijna, stała się religią świętego tekstu, w mniejszym stopniu religią dogmatów i katechizmu, który poucza, w co trzeba i w co nie należy wierzyć. Dogmaty okazały się intelektualnie mniej płodne, podczas gdy Biblia, pełna paradoksów i sprzeczności, uderza nas swoim bogactwem” („Tygodnik Powszechny” nr 51/2000).

Chrześcijanie powinni zrezygnować z pretensji do posiadania prawdy absolutnej. Tylko Bóg jest Rzeczywistością i Prawdą absolutną. Wierzymy w Jezusa Chrystusa jako objawienie eschatycznej Pełni, która wszakże nigdy nie odsłoni się adekwatnie w ludzkich dziejach. Przed ekumenią wyrasta wielkie hermeneutyczne zadanie pogłębienia świadomości, iż prawda odznacza się eschatyczną orientacją ku przyszłości, że jest otwarta na ostateczne spełnienie, które wykracza poza doczesne dzieje ludzkości. Prawda i nadzieja są nieodłączne: prawda wiary jest prawdą nadziei. Ubolewam często nad tym, że Kościoły chrześcijańskie zachowują się zazwyczaj tak, jakby żyły już pełną wizją prawdy. A przecież wszyscy bez wyjątku „po części tylko poznajemy”: „Teraz widzimy jakby w zwierciadle, niejasno” (1 Kor 13, 9 i 12). Życie w absolutnej pewności uczyniłoby z nas istoty zniewolone. Potrzebujemy w ekumenii większej skromności poznawczej. Nadużywamy języka religijnego, mówiąc o posiadaniu już teraz całej pełni prawdy.

Co do przyszłości chrześcijaństwa i ekumenii nie jestem pesymistą. Owszem, kontrowersje wokół deklaracji świadczą o tym, iż relacje braterstwa chrześcijan są jeszcze bardzo kruche. Droga do pojednania wiedzie poprzez dialog ku wzajemnemu uznaniu eklezjalności. Potrzeba większej szczerości i uczciwości ekumenicznej. Tak, uczciwość jest wielką cnotą ekumeniczną! Po deklaracji Dominus Iesus dialog stał się jeszcze bardziej wymagający ze względu na pogłębioną nieufność do Kościoła katolickiego. Być może ta deklaracja była wstrząsem potrzebnym i mobilizującym, który kiedyś zostanie uznany za swego rodzaju „felix culpa oecumenica”. Najtrudniejsze zagadnienia teologiczne są jeszcze przed nami: prymat biskupa rzymskiego, rozumienie Kościoła i jego struktury, posługiwanie duchowne...

Powtarzam często: „Nie dał nam Bóg ducha bojaźni, ale mocy i miłości, i trzeźwego myślenia” (2 Tm 1, 7). Wierzę w siłę Boskiej Miłości i Prawdy, która nie przestanie przekonywać nas do tego, byśmy wytrwale szukali zwycięstwa Chrystusa nad naszymi podziałami, a nie zwycięstwa jednej tradycji wyznaniowej nad drugą. Wierzę w mądrość przyszłych pokoleń, bogatszych o nasze dzisiejsze, trudne doświadczenia.

KS. TOMASZ WĘCŁAWSKI: Pytanie brzmi bardzo dramatycznie. Powiem tak: dialog ekumeniczny rozumiany jako dialog o jedności wiary należy do istoty Kościoła i toczy się wszędzie tam, gdzie chrześcijanie z różnych Wspólnot szczerze się o taką jedność troszczą. Dla tak szeroko rozumianego dialogu aktualne irytacje nie mają większego znaczenia. Jeśli natomiast chodzi o trudności, które pojawiły się w związku z deklaracją w toczących się szczegółowych, specjalistycznych dialogach ekumenicznych, mam wrażenie, że deklaracja ich nie wywołała, ale ujawniła. Nie należy się dziwić temu, że trudności takie są i że nie jest łatwo się z nimi uporać. Są one koniecznym momentem dialogu, ponieważ chrześcijanie różnych denominacji naprawdę oddalili się od siebie nawzajem. Deklaracja stała się jedną z ważnych miar tego wzajemnego oddalenia i choćby w tym sensie okazała się potrzebna.

Dyskusję prowadzili:
br. Marcin Lisak OP i Janusz Poniewierski

WACŁAW HRYNIEWICZ OMI, ur. 1936, prof. teologii, ekumenista, wykładowca KUL, członek Międzynarodowej Komisji Mieszanej ds. Dialogu Teologicznego między Kościołem Rzymskokatolickim i Kościołem Prawosławnym, autor wielu książek. Ostatnio w Wydawnictwie Znak ukazał się tom rozmów z ks. Hryniewiczem: Nad przepaściami wiary.

JACEK SALIJ OP, ur. 1942, prof. teologii, wykładowca UKSW, znany duszpasterz, autor wielu książek. Ostatnio wydał: Praca nad wiarą (1999) i Ewangeliarz (2000). W tym roku w Wydawnictwie Znak ukazał się tom rozmów z o. Salijem: Świętowanie Pana Boga.

KS. ALFONS SKOWRONEK, ur. 1928, prof. teologii, ekumenista, em. wykładowca ATK, autor wielu książek. Ostatnio wydał: Z Kościołem w trzecie tysiąclecie. Czego oczekuję od Kościoła? (1999) oraz Aniołowie są wśród nas. Fascynacje — dociekania — wierzenia (2001).

KS. TOMASZ WĘCŁAWSKI, ur. 1952, prof. teologii, dziekan Wydziału Teologicznego UAM, członek Międzynarodowej Komisji Teologicznej, autor wielu książek. Ostatnio wydał: Abba. Wobec Boga Ojca (1999), Wielkie kryzysy tradycji chrześcijańskiej (1999).

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama