O chorobie afektywnej dwubiegunowej, czyli połączeniu depresji i manii, w historii kobiety przed czterdziestką.
Pierwsze sygnały, że coś może być nie w porządku pojawiły się już w wieku 6 lat. Nie lubiłam rozmawiać z innymi dziećmi i nie czułam takiej potrzeby. Mimo to, nikt nie zaproponował spotkania z psychologiem.
W szkole podstawowej, brak zainteresowania kontaktami społecznymi zaowocował bardzo dobrymi wynikami w nauce, bo cóż innego było robić, skoro z nikim się nie spotykałam. Po szkole wracałam do domu i siadałam do lekcji. Dobrze się uczyłam, ale byłam bardzo samotna.
Pierwszy kontakt z psychologiem miałam dopiero pod koniec szkoły podstawowej, kiedy mieliśmy obowiązkowe dla każdego rozmowy i wtedy pani pedagog spytała o moje plany na przyszłość. Odparłam, że planuję popełnić samobójstwo. Nie spytała dlaczego chcę się zabić, nie zaleciła leków, a jedynie zaproponowała terapię rodzinną. Niestety do tego potrzeba chęci uczestnictwa rodziny, a tego u mnie zabrakło.
Bardzo ważne jest wsparcie rodziny.
Niestety po szkole podstawowej już mi przestało zależeć na wynikach w nauce. Było mi zupełnie obojętne czy dostanę dobrą czy złą ocenę. Ale za to nawiązałam już wreszcie kontakty z rówieśnikami. Potem pierwsze związki i pierwsze dramaty po zerwaniu, które przeszłam bardzo ciężko. Potrafiłam pół dnia płakać. Z czasem się uspokoiłam, ale 10 lat trwało zanim sobie poradziłam z bólem.
Zaszłam w nieplanowaną ciążę. Przez wiele lat obwiniałam dziecko za to, że się pojawiło i musiałam zrezygnować z siebie dla niego. Dziecko ma przecież swoje potrzeby, także materialne. Ale gdy pojawiły się jego problemy zdrowotne, zrozumiałam co to znaczy kochać i uświadomiłam sobie, ile czasu zmarnowałam. Że dziecko tylko raz jest małe i jeśli się ten czas przeoczy, to nie będzie możliwości nadrobienia. Psycholog i książki stopniowo otwierały mi oczy na problemy.
Do depresji doszła mania. Depresja powoduje, że życie traci sens, a mania dodaje energii. Brzmi to bardzo dobrze, ale w praktyce energia idzie na kombinowanie i ryzykowne działania. Brałam leki wg siebie, bo przecież lekarz się nie zna. Uznałam, że moim głównym problemem jest moja waga, więc przy pomocy leków chciałam temu zaradzić. Nie poszłam do dietetyka czy na siłownię, wolałam iść na łatwiznę. Energia była trwoniona, czas manii się kończył i znowu przychodziła depresja.
Mój dzień upływał na leżeniu w łóżku. Żeby zrobić coś prostego czasem musiałam zbierać się cały dzień. I nikt tego nie rozumiał, bo przecież jak to możliwe, że mi się nie chce. A ja nie miałam siły umyć włosów czy ugotować obiadu.
Gdyby rodzina miała od początku inne podejście, gdyby była edukacja, gdyby chcieli się dowiedzieć więcej o chorobie, z pewnością byłoby inaczej. Bardzo ważne jest wsparcie. Niekoniecznie musi to być mąż czy żona, lecz po prostu ktoś życzliwy. Przyjaciel czy sąsiad. Ktoś kto pomoże, zamiast zbagatelizować. Szpital to pomoc, a nie powód do wstydu. Leki i lekarze – trzeba im zaufać. Nie można samemu decydować co się weźmie, kiedy i w jakiej ilości. Nie można sprawić, żeby leki zadziałały od razu, ale branie ich na własną rękę z pewnością sprawi, że nie pomogą. Przydatne są też telefony, jeśli coś się dzieje to trzeba dzwonić do swojego lekarza, a jeśli się go nie ma na linię wsparcia i tam szukać pomocy. Przyjaciele też mogą być znużeni ciągłym zrzucaniem na nich swoich problemów, po to są telefony zaufania.
Leczenie wymaga czasu. Nie można uznać, że choroba „sama przejdzie”. Nie należy słuchać negatywnych osób, a robić coś dla siebie. Szpital to szpital, ale życie jest poza szpitalem. Szpital stawia na nogi, ale to po wyjściu trzeba sobie radzić. Nie siedzieć w domu, nie użalać się – robić cokolwiek. Robić depresji na przekór – nie chce mi się? To właśnie coś zrobię!
Trzeba uświadamiać rodzinę i osoby, z którymi częściej się przebywa, że to choroba, że zachowanie czasem różni się od oczekiwanego i czym to grozi. Szpital to nie ucieczka od życia, to nie wakacje, a pomoc.
Szpital psychiatryczny zwykle kojarzy się źle. Odwiedzać kogoś w takim miejscu to wstyd, a co dopiero być pacjentem. Dlatego odwlekałam decyzję o leczeniu jak najdłużej mogłam i zwykle było już za późno. W końcu doszłam do wniosku, że szpital, jeśli jest konieczny, to i tak do niego trafię, więc lepiej samemu się do niego zgłosić niż czekać na ciężki stan. Wtedy i leczenie krótsze i inne jest podejście do pacjenta, który nie jest siłą tam sprowadzany, a przychodzi z własnej woli i ze świadomością, że to dla niego dobre.
W przypadku choroby dwubiegunowej sprawa jest cięższa niż w przypadku samej depresji, ze względu na wzajemne oddziaływanie na siebie okresów depresji i manii. A to z kolei warunkuje leczenie farmakologiczne, ciężko jest leki dobrać.
Z chorobą dwubiegunową zmagam się całe życie i patrząc wstecz, mogę powiedzieć, że bardzo ważna jest szczerość wobec lekarza. Może brzmi to banalnie, ale nie jest takie proste. Jeśli nie bierzesz leków to nie będzie poprawy, a jeśli lekarz o tym nie wie, uzna brak efektu za źle dobrane leki. Więc nic na tym nie zyskujesz, a tylko tracisz czas. Trzeba regularnie chodzić do psychologa. Jeśli nie na terapię osobistą to może na grupową? Ważne, żeby mieć kontakt z psychologiem lub terapeutą. I żeby leki brać. Trudno, że do końca życia, ale przynajmniej będzie to życie.
Trzeba zwracać uwagę na swój wygląd, żeby można było z kimś gdzieś wyjść. Szanować swoich bliskich i to, że mają swoje życie. Paradoksalnie mi pomagała świadomość, że ludzie gdzieś na świecie mają gorzej. Że żyją z niepełnosprawnością, a i tak potrafią się z życia cieszyć. Więc skoro oni się mogą uśmiechać, to przecież ja też. Nie można być egoistą, skupiać się na sobie i swoich problemach. To jest depresja i trzeba ją leczyć, a nie w niej się pławić. Trzeba wychodzić z domu, spotykać się z ludźmi, nie obwiniać ich ani siebie jeśli coś idzie inaczej niż zaplanowano, najlepiej spróbować na sprawy patrzeć z zewnątrz, z drugiej strony. Trzeba mieć po co wstać z łóżka – jeśli nie dla siebie, pracy czy rodziny, to może dla zwierzęcia. Choroby biorą się z samotności i egoizmu. Teraz spędzamy więcej czasu w internecie, rezygnując z rzeczywistych relacji, a potem się dziwimy, że czujemy w środku pustkę. Trzeba pielęgnować wartości, te najprostsze jak wspólny czas ze sobą, miłość i uwagę, trzeba uświadomić sobie, że ludzie są ważni i że dobrze jest kochać.