Codziennie powinniśmy się modlić o pokorę. Wtedy wydarzy się cud. Komentarz do Ewangelii, Mt 6, 1-6. 16-18.
„CUDÓW NIE MA!” – ALE DLACZEGO ?
Czy zdarzyło nam się kiedyś dokonać jakiegoś cudu?
Może nigdy nie zadaliśmy sobie takiego pytania, bo też prawdopodobnie nie mieliśmy takich ambicji. Jednakże, gdy przy czytaniu Ewangelii co chwilę napotykamy opisy cudów dokonanych przez Jezusa; albo w Dziejach Apostolskich – przez Apostołów, to powyższe pytanie może zaświtać w naszych logicznych umysłach. Wszak upodobnienie się do Chrystusa to nasze najważniejsze zadanie! Dlaczego więc to, co miało miejsce w życiu Chrystusa i Apostołów, nie zdarza się w naszym życiu?
Odpowiedź przynosi nam dzisiejsza Ewangelia, w której Jezus przestrzega nas przed czymś nad wyraz niebezpiecznym, co może zniweczyć najwspanialsze zamiary i zepsuć najpotrzebniejsze działania. Tym czymś jest miłość własna. Innymi słowy – pycha.
Warto wiedzieć, że na dnie naszych serc ukrywają się dwie miłości. Jest to miłość do Boga, która często przyjmuje oblicze miłości do piękna, do dobra, do prawdy, a przede wszystkim do miłości. Któż nie nosi w sobie miłości do miłości? Czy serce, stworzone przez Boga, który jest Miłością, potrafi nie tęsknić za miłością?!!
Ale uwaga: oprócz miłości do Boga czai się także w naszych sercach miłość własna, którą obudził w nas szatan. „Będziecie jako bogowie!” – wyszeptał kiedyś w raju, i odtąd wspomnienie tego złowieszczego szeptu towarzyszy nam do dzisiaj, budząc miłość własnej wielkości i rozniecając pragnienie własnej chwały. Paradoksalnie, najbardziej niszczące działanie tej pokusy ujawnia się wtedy, gdy angażujemy się w służbę Bożą. I o tym właśnie jest dzisiejsza Ewangelia.
Ewangelia wymienia trzy formy służby Bożej: modlitwę, post i jałmużnę. Można to wyrazić bardziej współcześnie, jako liturgię, pokutę i dobroczynność. Trzy ważne działania, istotne dla życia duchowego. Trzy sposoby oddawania chwały Bogu, niosące w sobie mistyczne piękno. Gdyby szukać tu jakichś odniesień, to można by wymienić trzy postacie: św. Jana Pawła II, świętego Franciszka i czczonego akurat dzisiaj – świętego Brata Alberta, słynnego opiekuna bezdomnych. Choć wspomniane praktyki były im trzem bliskie, to w niektórych zabłysnęli szczególnie. W dziedzinie modlitwy rangę wysokiego specjalisty przyznamy łatwo Papieżowi z Polski; wielkiego pokutnika zobaczymy niewątpliwie w Biedaczynie z Asyżu; a za wyjątkowego specjalistę w dziedzinie dobroczynności uznamy świętego Alberta Chmielowskiego. Jeśliby oni przestali szukać chwały Bożej, a zaczęli po faryzejsku szukać własnej chwały, to byłby to początek końca. Ich dokonania nie nabrałyby żadnego rozmachu. Nikt też nie zorientowałby się, jak wielką stratę poniosła ludzkość.
Faryzeizm jest jak koronawirus, niewidoczny, często bezobjawowy, ale bardzo groźny, bo odrywając nas od Boga, tłumi talenty, gasi niepostrzeżenie prawdziwą radość i odbiera siły.
Czy nie jest to właściwa odpowiedź, na pytanie, dlaczego tak mało cudów dzieje się wśród nas? Czy jednak Bóg może dać nam zabawkę, która mogłaby nas zabić? Czy mógłby zgodzić się na nasz rozgłos, widząc, że go sobie natychmiast przywłaszczymy i odwrócimy się od Stwórcy?
Faryzeizm rzeczywiście grozi potępieniem. Dlatego codziennie powinniśmy się modlić o pokorę.
Ks. Stefan Czermiński