Trudno sobie wyobrazić piękniejszą zachętę niż „Kochajcie się mamo i tato”. Okazuje się jednak, że zdanie wyrażające podstawową potrzebę dziecka, jaką jest miłość, wzburzyło autorów i rozmówców Onetu. Wulgarne okrzyki o prawie do zabijania są natomiast oklaskiwane jako wyraz wolności.
Na Onecie ukazał się artykuł krytykujący plakaty z hasłem „Kochajcie się mamo i tato”. Zawiera serię wypowiedzi ludzi, którzy doświadczyli dorastania w trudnej rodzinie, w której małżeństwo było nieudane. Według większości z nich rozwód uratowałby zarówno ich, jak i rodziców i nawet po latach mają do rodziców pretensję, że trwali w związku, chociaż powinni się rozstać. Motywacje były różne, ale małżeństwa trwały głównie z powodów religijnych, co według dorosłych już dzieci jest – mówiąc delikatnie – nierozsądne i szkodliwe.
Trudne małżeństwo zawsze pociąga za sobą także trudne dzieciństwo, z tym nie można polemizować. Problemy małżeńskie przekładają się na całą rodzinę, a szczególnie dotykają dzieci i mają wpływ na ich psychikę i całe późniejsze życie. Czy jednak kampania wspólnoty Sychar, zajmującej się pomocą trudnym małżeństwom, powinna wzbudzać złość czy agresję?
Plakaty prezentują zdanie „Kochajcie się mamo i tato”. Te piękne słowa, napisane ręką dziecka, oburzają, a przecież miłość to podstawa rodziny. Są osoby, które miłości rodziców nie doświadczyły i stąd biorą się różne tragedie. Ale wydaje się, że gdyby rzeczywiście mogły jako dzieci zaapelować do dorosłych, wezwanie do miłości padłoby jako pierwsze. Gdyby miłość gościła w rodzinach, nie byłoby rozwodów. Rozwód jest wielką tragedią, która dzieje się z różnych przyczyn, ale podstawowa jest jedna – brak miłości.
Widać niestety, że pojęcie miłości zostało wypaczone. Wielu ludzi jej nie rozumie właśnie dlatego, że nie nauczyło się tego w domu. To zawsze dramat i takie osoby czeka wielki wysiłek, żeby przepracować trudności i nauczyć się kochać, także wtedy, kiedy miłość nie jest łatwa. Małżeństwa z problemami, również te, w których miłość się zniekształciła czy całkiem zniknęła, potrzebują pomocy. Nie jest nią jednak rozwód, tylko specjalistyczna pomoc terapeutyczna, a także duszpasterska. Rozwód nie jest rozwiązaniem problemów i nie wpływa pozytywnie na dzieci. Rodzice muszą też mieć świadomość, że ich związek to nie tylko ich sprawa, że dzieci chłoną wszystko, w tym wzorce negatywne. Mają odpowiedzialność nie tylko za swoje małżeństwo, ale i za rozwój emocjonalny dzieci, który jest zaburzony, kiedy dochodzi do traumatycznych sytuacji czy toksycznych relacji. Każda relacja to ciągła praca, a nie ma ważniejszej niż małżeństwo. Trzeba więc wkładać wysiłek w to, żeby ją odpowiednio budować.
Jedna z osób w tekście Onetu mówi tak: „Przecież wiadomo, że za tymi plakatami stoi Kościół, ich nie stworzyła prywatna osoba, której zależy na dobru dziecka. Wręcz przeciwnie, pod hasłem, które ma wyglądać, jakby napisało je dziecko, mówi się społeczeństwu, że ma żyć po katolicku. Tylko my nie mamy takiego obowiązku, bo mamy prawo do własnego światopoglądu”.
Czy fundamentalna wartość miłości w rodzinie to pogląd tylko katolicki? Nie. Z pewnością rodziny, które nie są wierzące, mówią o miłości i chcą, żeby była w ich małżeństwach. Wezwanie z plakatu nie brzmi: „Masz chodzić do kościoła i dać się bić mężowi”. To mogłoby oburzać. Byłoby zresztą z gruntu kłamliwe. Plakat wzywa do miłości. Nic na nikim nie wymusza, nie jest manipulacją, ani nie zawiera szkodliwego przekazu. Przypomina o podstawowej potrzebie dziecka – miłości. Szczęśliwi rodzice są dla dziecka największym szczęściem. Trzeba więc nad tym szczęściem pracować.
Tak jak oburzenie wzbudzały plakaty z nienarodzonym dzieckiem, tak teraz wskazywanie na potrzebę miłości w małżeństwie budzi złość. Krzyki o prawach do zabijania, niekiedy bardzo wulgarne, to wyraz wolności. A mówienie o miłości? Niektórzy mówią, że to fundamentalizm i ekstremizm, manipulacja i wywieranie presji. Okazuje się, że dziś mówienie o podstawowych wartościach, które dotąd były niezaprzeczalne, wymaga wielkiej odwagi. Dobrze, że są instytucje, które nie boją się głosić miłości.