Nikt nie chce bólu, odrzucenia, śmierci czyli tego wszystkiego, co oznacza krzyż. Rzecz w tym, żeby zobaczyć w Jezusie miłość, największą miłość, i dać się jej poprowadzić. Bez miłości krzyż jest tylko szubienicą.
Pełny tekst czytań wraz z komentarzem>>
Jeśli chcesz…
„Jeśli kto chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech co dnia weźmie swój krzyż i niech Mnie naśladuje”. To jedno z tych zdań Ewangelii, które przeszywają człowieka na wskroś. Do których wciąż się wraca, które niepokoją i pociągają jednocześnie. Wracają raz po raz zwłaszcza w Wielkim Poście. Każda Droga Krzyżowa, każde rekolekcje, Gorzkie Żale, kazanie pasyjne – o nich przypominają.
„Jeśli ktoś chce…”. Wezwanie Jezusa jest apelem do wolności człowieka. Wiara wyklucza przymus. Jest decyzją osobistą. Podjętą raz i wciąż odnawianą, bo świat będzie ją kwestionował na tysiące sposobów i ciągle od nowa. Wiara jest podążaniem za Jezusem, moja droga życia ma stać się naśladowaniem Mistrza. Nie da się na tej drodze nie trafić na krzyż, czyli na cierpienie z powodu miłości. Czy ja tego naprawdę chcę? Nikt nie chce bólu, odrzucenia, śmierci czyli tego wszystkiego, co oznacza krzyż. Rzecz w tym, żeby zobaczyć w Jezusie miłość, największą miłość, i dać się jej poprowadzić. Bez miłości krzyż jest tylko szubienicą.
„Zaprzeć się siebie”. Czyli przyjąć to, że nasze plany na życie krzyżują się z czymś, co wydaje się nam ponad siły, za trudne, nie do przyjęcia. I wtedy nie wierzgać, ale iść za Nim, wpatrując się w Jego ubiczowane plecy. Wierność ma kształt krzyża. Ludzkie „ego” nie umiera łatwo. Dlatego to zmaganie trwa całe życie.
„Niech co dnia bierze krzyż swój…”. W gruncie rzeczy ten wybór trzeba podejmować każdego dnia od nowa. Nie chodzi o to, aby dźwigać krzyż Jezusa, ale swój. Każde powołanie ma swój ciężar. Wierność kosztuje. Dobro jawi się jako wybór trudniejszy niż zło. Miłość jest zgodą na danie siebie do końca. Boimy się tego ryzyka. Nie chcemy tracić życia. Jeśli już trzeba, to tylko trochę. Chcemy zachować coś dla siebie. Pan powiada: „kto chce zachować swoje życie, straci je, a kto straci swe życie z mego powodu, ten je zachowa”. Paradoksalna logika miłości. Dając tylko pozornie tracę. Ostatecznie zyskuję. Ale to inwestycja w długiej perspektywie.
„Bo cóż za korzyść dla człowieka, jeśli cały świat zyska, a siebie zatraci lub szkodę poniesie?” Nie brak tych, którzy chcą naprawiać świat. A w gruncie rzeczy chcą go zdobyć, chcą nad nim panować. Jezus mówi inaczej: „zapanuj nad sobą, zatroszcz się o własne zbawienie, spróbuj ocalić siebie”. Jak to zrozumieć, przecież dopiero co zostałem zaproszony, aby „zaprzeć się samego siebie”? Jest w tym kolejny ewangeliczny paradoks. Ten kto kocha, ocala siebie i ocala świat. Kto godzi się na cierpienie z powodu prawdy i miłości, ten idzie przez krzyż do zmartwychwstania. Staje się człowiekiem paschalnym, naśladowcą Chrystusa. Jeśli chcesz, możesz próbować tak żyć. Czy ja tego chcę?