Głosząc świadectwa, nie mówię, że jak kiedyś ugotowałem obiad, to 300 osób spadło z krzeseł. Zawsze wskazuję na Jezusa, od którego dostałem wszystkie talenty – mówi Wojciech Modest Amaro.
Wraz z żoną Agnieszką udzielił wywiadu portalowi Gazeta.pl, w którym małżonkowie opowiedzieli o swoim nawróceniu i powierzeniu życia Bogu.
Ich życie bardzo się zmieniło, odkąd Wojciech zamknął swoje restauracje i przeprowadzili się na farmę pod Warszawą. Wcześniej słynny kucharz był pracoholikiem, całkowicie poświęcał się gotowaniu i zdobywaniu na tym polu sukcesów. Sukcesy przyszły okupione ciężką pracą, ale cierpiały na tym relacje rodzinne. Zmianę stylu życia wymusiła pandemia koronawirusa. Doszło do zamknięcia restauracji.
„Gdy po Atelier w Warszawie zamknęliśmy restaurację w Zakopanem, wiedzieliśmy, że w pewnym sensie nastąpił w naszym życiu jakiś koniec. Stanęliśmy przed wielką niewiadomą” – przyznał Wojciech, a Agnieszka dodała, że to wiara pomogła im przetrwać trudne chwile.
Oboje odważnie i szczerze mówią o swoim nawróceniu. Wojciech wyznaje wprost, że wiara pozwala mu lepiej rozumieć sens jego życia i dostrzec innych ludzi. Jego żona zaznacza, że „pewnie niektórzy myślą, że Modest postradał zmysły. A przecież żyjemy w kraju, w którym wiara katolicka jest bardzo ważna. Zatem co jest dziwnego w tym, że ktoś deklaruje: jestem katolikiem? Nie stał się wyznawcą sekciarskiej religii, tylko powszechnie uznanej wiary”.
„Wiara tylko wtedy ma sens, gdy żyjemy zgodnie z Bożymi przykazaniami. To nie tylko chodzenie do kościoła, ale wprowadzanie w czyn jej reguł, postępowanie według jej zasad – świadczenie własnym życiem, jakie wartości wyznajemy. Ta wiara ma właśnie przemieniać człowieka, a nie być jedynie fasadą, gdy nasze postępowanie nie ulega zmianie, poprawie czy wręcz jest w opozycji do nauki Jezusa” – mówi kucharz.
Przyznaje, że chociaż stracili dwie restauracje i z zewnątrz może to wyglądać strasznie, to w tym wszystkim ufa Bogu. „Bo skoro ja żyję z Panem Bogiem i skoro On dopuścił w moim życiu taką sytuację, to znaczy, że tak ma być. Że On taki plan dla nas przygotował i ja muszę go zaakceptować”.
Agnieszka dodaje, że tamta sytuacja była bardzo trudna i bez wiary w Boga prawdopodobnie przypłaciliby ją załamaniem nerwowym. Dziś wie jednak, że to było błogosławieństwo. Wojciech podkreśla, że to przyjęcie trudnych sytuacji z pokorą jest kluczem do wiary.
W ich życiu zaszła ogromna zmiana. „Przewartościowaliśmy nasze życie i zachowujemy odpowiednią hierarchię. Już nie praca jest dla nas najważniejszym bożkiem, ale Pan Bóg” – zaznacza Wojciech.
Oboje przyznają, że zdarzają się komentarze, że stało się z nimi „coś dziwnego”. Rozumieją to jednak, bo to, co mówią, jest pod prąd.
„Ludzie wstydzą się Pana Boga i wiary katolickiej, a Modest jasno deklaruje, że z niej czerpie siłę. I to może być dla niektórych oznaką odlotu. A dodajmy, że ten «odlot» trwa już kilka lat” – mówi Agnieszka.
Słynny kucharz został także zapytany, co to oznacza, że żyje stylem Maryi.
„Maryję charakteryzowała cichość, skromność, pokora i to, że rozważała wszystko w swoim sercu. Rozważała, czyli modliła się w danej intencji. To jest ten styl. Głosząc świadectwa, nie mówię, że jak kiedyś ugotowałem obiad, to 300 osób spadło z krzeseł. Zawsze wskazuję na Jezusa, od którego dostałem wszystkie talenty. Nie tęsknię za dawnym szumem, nie wypłakuję w rękaw, nie wzdycham za przeszłością. Idę do swojej izdebki, a właściwie kaplicy i w spokoju się modlę. Nie sterczę na rogatkach, nie wymachuję różańcami, żeby wszyscy mnie widzieli. Realizuję apostolskie wezwanie i zostawiam słuchającym wolność wyboru” – opowiadał.
Agnieszka wspomina, że pewien ksiądz nazwał ich sytuację nie tyle nawróceniem, ile opamiętaniem, bo oboje są ochrzczeni i pochodzą z katolickich rodzin. Ten moment opamiętania przyszedł 7 lat temu, kiedy Wojciech był u szczytu sławy. Mieli wszystko, ale oboje, będąc na wakacjach, poczuli pustkę. Zrozumieli, że mimo bogactwa i sławy czegoś im brakuje. Wtedy dostali zaproszenie na Mszę św. pod Częstochowę i pojechali. Tam przeżyli cud uzdrowienia.
„Od wielu lat zmagałam się z problemami zdrowotnymi. Miałam w głowie lęk, że umrę. Podczas ciąży z Nicolasem miałam dwie operacje zagrażające życiu. Przeżyliśmy prawdziwy koszmar. Borykałam się z tymi problemami dalej po porodzie. Miałam kolejną operację. Na mszy doznałam silnego, fizycznego uzdrowienia [z nowotworu jelit]” – opowiada Agnieszka.
Chociaż byli na Mszy św., nie mogli przyjąć Eucharystii, bo żyli w związku niesakramentalnym. Mimo to moment komunii bardzo zapadł Agnieszce w pamięć.
„Jakaś pani przede mną przyjęła Komunię Świętą i upadła, doświadczając zaśnięcia w Duchu Świętym. Byłam zszokowana, nigdy czegoś takiego nie widziałam. «Panie Jezu, proszę, daj mi taką wiarę» – powiedziałam sobie w myślach. Za chwilę była modlitwa o uzdrowienie. Ksiądz powiedział: «A teraz Pan Jezus uzdrawia kobietę z nowotworu jelit». W tym momencie ja upadłam na ziemię, poczułam ogromny ból w brzuchu i już wiedziałam, że jestem uzdrawiana.
Na drugi dzień całą rodziną poszliśmy do kościoła. Każde słowo z Ewangelii trafiało prosto w nasze serca. Wieczorem Modest odsłuchiwał nagranie z tej mszy, na której byliśmy pod Częstochową. Miał na uszach słuchawki. Nie miałam pojęcia, czego słucha, ale w pewnym momencie runęłam na ziemię. Okazało się, że to był dokładnie ten sam moment ze mszy, kiedy kapłan wypowiada słowa o uzdrowieniu kobiety z nowotworu jelit. Nie da się nie dostrzec w tym Boga i jego uzdrawiającej mocy” – dzieli się świadectwem Agnieszka.
Wojciech przyznaje, że to uzdrowienie było dla nich punktem zwrotnym, od którego zaczęło się nawrócenie i nowe życie.
„Ja po pierwszej spowiedzi zrezygnowałem z prowadzenia «Piekielnej kuchni». A co Pan Bóg dalej zrobi z moją rozpoznawalnością? Nie wiem. Ważne, że On wie – i my ufamy, że nas prowadzi najlepszą dla nas drogą” – powiedział.
Źródło: weekend.gazeta.pl