W najnowszym wpisie ks. Wojciech Węgrzyniak wskazuje na rzeczywiste powody forsowanych przez MEN zmian. Kościół dałby radę, gdyby lekcji religii nie finansowało państwo; jedna lekcja w szkole, jedna w parafii też byłaby możliwa. Nie o to chodzi. Chodzi tylko o jedno: „złe nastawienie i złośliwość minister Barbary Nowackiej”. Wobec takiej postawy nie mają znaczenia kwestie merytoryczne.
Kolejne argumenty „przeciw” lekcjom religii w szkole można rozbroić dosłownie w kilku zdaniach, i tak też czyni ks. Węgrzyniak.
Czy szkolne lekcje religii muszą być finansowane przez państwo? Oczywiście, że nie muszą. „Kościół dałby radę, gdyby lekcje religii nie były finansowane przez państwo”. Z drugiej strony:
czemu z podatków katolików ma być finansowana aborcja, pigułki wczesnoporonne, in vitro, dofinansowanie czasopism i organizacji, które walczą z Kościołem? Nie jest łatwo ustalić budżet w państwie tak, żeby wszyscy byli zadowoleni, ale na pewno nie może być tak, że my mamy być frajerami, którzy będą płacić za innych, a nam się nic nie należy.
Czy w szkole muszą być dwie lekcje religii? Oczywiście, że nie muszą. Wszystko da się zorganizować inaczej, tylko trzeba chcieć i zastanowić się nad konkretami, bo przecież lekcje wymagają odpowiedniego zaplecza materialnego, lokalowego, organizacji czasu itp. Kiedyś przy parafii była jedna godzina katechezy i Kościół dał radę formować kolejne pokolenia młodych wiernych.
Tylko trzeba by usiąść i porozmawiać, że np. jest projekt, by uczniowie nie mieli na żadnym poziomie ponad 30h tygodniowo, więc coś trzeba uciąć, albo rezygnujemy z dwóch godzin w niektórych klasach czy nawet w ogóle na poziomie ponadpodstawowym. Tylko że musi być rozmowa i argumenty.
Czy łączenie klas jest dobre, czy nie? Przede wszystkim, pytanie jest źle postawione:
dlaczego nie można było rozwiązać problemu uczniów, którzy nie chodzą na religię inaczej? Wprowadzić obowiązkową etykę, albo przedmioty inne, jak chociażby jest we Włoszech? Tylko musi być wola szukania najlepszych rozwiązań – pyta ks. Węgrzyniak.
W końcu, jak zauważa ks. Węgrzyniak,
Kościół by zrozumiał, że może nie ma o co walczyć, gdyby chodzących na religię było tyle ilu Polaków popiera lewicę. Ale jeśli ponad 80% uczniów wybiera lekcje religii, ponad 70% Polaków deklaruje się jako katolicy (a nawet ponad 90% z tych, co się deklarowali), to czemu mamy słuchać ministra partii, która ma poparcie 8%?
Gdzie więc jest problem? Otóż problemem nie są jakiekolwiek racje merytoryczne. Problem tkwi w personaliach. A konkretnie – w osobie zacietrzewionej minister edukacji, która nie ma w sobie żadnej woli porozumienia.
Problemem jest złe nastawienie i złośliwość pani minister Barbary Nowackiej. Dlatego padają z jej ust słowa o „wyciu biskupów”, czy słowa o „przykręceniu kurka pieniędzy, które szły ochoczo do Kościoła w podzięce za przysługi wyborcze”. Przecież każdy myślący wie, że dwie godziny religii nie zostały wprowadzone przez PIS i katechetom za lekcje nie zaczęła płacić Zjednoczona Prawica. Styl pani minister strasznie przypomina zachowanie komunistów po II wojnie światowej. I rozumiem, że można mieć taką wizję świata, tylko dziwię się panu premierowi i koalicjantom rządowym, że na to pozwalają – podsumowuje ks. Węgrzyniak.
A może jednak nie ma tu przypadków i nie ma co się dziwić panu premierowi, bo w rzeczywistości minister Nowacka wykonuje tu „brudną robotę”, on zaś może udawać, że jego to nie dotyczy i zachować czyste konto. Przerabialiśmy to już przy okazji wybryków Palikota, Niesiołowskiego i innych harcowników przy poprzednich rządach obecnego premiera... I ostatecznie trzeba zadać pytanie: gdzie w tym wszystkim jest dobro uczniów? Dlaczego mają być zakładnikami czyjejś chorobliwej, ideologicznej nienawiści do Kościoła i wiary? Dlaczego ktoś taki ma sprawować funkcję Ministra Edukacji?
Źródło: wegrzyniak.com