W Opus Dei moją mamę zachęcano, żeby opowiadała o wojnie, o obozie. Wcześniej nie mówiła na ten temat prawie nic. Okazało się, że opowiedziała raz, drugi, trzeci. Później, już w wieku prawie 80 lat, napisała na ten temat książkę po hiszpańsku. Kierowała ją do Argentyńczyków, którzy większego pojęcia o wojnie nie mieli. Miała udane życie – opowiada ks. Stefan Moszoro-Dąbrowski.
Ks. Stefan Moszoro-Dąbrowski jest wikariuszem Opus Dei w Polsce i kilku innych krajach Europy Środkowej i Północnej. W rozmowie z Magdaleną Rigamonti z Onetu ks. Stefan mówi o przynależności polityków do Dzieła. Jak podkreśla, mniej więcej od 2000 r. Opus Dei w Polsce przestało starać się o to, by wstępowali do niego politycy.
„Księże Stefanie, czy dzisiaj, gdyby Roman Giertych przyszedł do księdza i powiedział: mam tu Marcina Kierwińskiego, czy on mógłby wstąpić do Opus Dei, to ksiądz by powiedział: politykom dziękujemy?” – pyta Rigamonti.
„Nie, ja bym powiedział, żeby Marcin Kierwiński sam przyszedł, jeśli czuje powołanie”
– odpowiada duchowny.
„Nie potrzebuje osoby wprowadzającej?” – dopytuje dziennikarka.
„Nie, nie potrzebuje. Tu nikt nikogo za rączkę nie przyprowadza – wyjaśnia ks. Moszoro-Dąbrowski. – Nigdy tak nie było”.
Wikariusz Dzieła dzieli się też osobistą historią.
„Moi rodzice byli Polakami, poznali się tuż po wojnie w Londynie, a potem wyjechali do Argentyny – opowiada. – Mama była po obozie w Oświęcimiu, a potem w Ravensbrück. W sumie ponad cztery lata. Tata walczył. Pobrali się po miesiącu znajomości. Mama żyła bardzo długo, bo aż 94 lata. Powtarzała mi często: «pamiętaj, że każdy człowiek ma swoją historię». I kiedy mnie pani pyta o konkretnych ludzi, to ja sobie to zdanie przypominam”.
„Miałem czwórkę rodzeństwa – dodaje ks. Stefan. – Mówię miałem, bo siostra już nie żyje. Byłem najmłodszy, lubiany, kochany. Moja rodzina była bardzo zjednoczona, zawsze wierząca i praktykująca. Mieliśmy kontakt z Opus Dei. Rodzice przyjechali do Argentyny w 1947 r. i jak to mówiła moja mama, przez pierwsze 15 lat trochę żyli w grajdołku wspomnień z Polski. Dopiero w Opus Dei ona się zaczęła otwierać na tę argentyńską rzeczywistość, szukać przyjaciół, wyjeżdżać razem z ludźmi z Dzieła. Pamiętam wyjazdy dla grupy pań.
Wiem, że wtedy ją zachęcano, żeby opowiadała o wojnie, o obozie. Wcześniej nie mówiła na ten temat prawie nic. Okazało się, że opowiedziała raz, drugi, trzeci. Sześć takich spotkań się odbyło. Pamiętam z młodości wczesnej, że mama była znana jako właśnie ta, która opowiada o wojnie. Później, już w wieku prawie 80 lat, napisała na ten temat książkę po hiszpańsku. Ja tę książkę przetłumaczyłem na polski. Kierowała ją do Argentyńczyków, którzy większego pojęcia o wojnie nie mieli. Miała udane życie.
Napisała książkę z pozycji przebaczenia i zrozumienia. Trauma osobista już nie istniała. Myślę, że ona swoimi opowieściami dawała ludziom nadzieję i w ten sposób wypełniała misję Opus Dei”.
„Dawanie nadziei to też misja Opus Dei?” – pada pytanie.
„Rozmawiałem nie tak dawno z prezydentem Prałatem Opus Dei (ks. Fernando Ocariz), który bardzo precyzyjnie często i dużo mówi o naszej misji, o wolności, odpowiedzialności, bez których nie możemy zasłużyć wobec Pana Boga i w ostateczności czynić dobra. Nalega, byśmy mówili też o tym, że musimy dawać ludziom nadzieję, że życie ma sens” – tłumaczy wikariusz Dzieła.
Prowadząca rozmowę dopytuje o polityków związanych z Opus Dei.
„Szczerze powiem, że najchętniej, to bym wystawił taki napis: W Opus Dei politykom dziękujemy. My się polityką nie zajmujemy, nie chcemy zajmować. (...) Nas interesuje, żeby ludzie naprawdę przeżywali Ewangelię i później stosowali to w swoim życiu i prywatnym i zawodowym. Zresztą, większość członków Opus Dei to nie politycy. (…) Chcemy, żeby wszyscy mogli korzystać z Ewangelii, ale czy to znaczy, że chcemy mieć bezpośredni wpływ na politykę?”
„Chcecie mieć pośredni?” – docieka Rigamonti. Rozmówca wyjaśnia:
„Chcemy mieć pośredni, czyli nam chodzi o to, żeby społeczeństwu żyło się lepiej, żeby istotne było wspólne dobro, żeby szanować każdego człowieka. Wolność polega na tym, że człowiek też może się mylić i czasami na skutek tych pomyłek naprawiać swoje błędy”
Pracownica Onetu pyta o Romana Giertycha, który – jak mówi – jest bardzo stanowczy w kwestiach aborcji.
„Nie ma wątpliwości, że Opus Dei pod tym względem ma stanowisko zgodne z nauczaniem Kościoła” – mówi ks. Moszoro-Dąbrowski.
W dalszej części wywiadu ksiądz znów jest pytany o polityków. Dziennikarka chce wiedzieć, ile osób, które mieszkały w ośrodkach Opus Dei jest teraz w polityce.
„Myślę, że to jest bardzo mały procencik. Kilkadziesiąt osób. I nie mówię o politykach z pierwszych stron gazet, tylko również o ludziach, którzy pracują w różnych urzędach w całej Polsce.
To jest sojusz ołtarza z tronem.
Nie. Kościół już się nauczył, żeby nie wchodzić w politykę, nie wspierać partii opartych o religię.
Chyba nie w Polsce.
W nauczaniu Soboru Watykańskiego II jest mocna autonomia spraw doczesnych.
Przez osiem lat rządów PiS mieliśmy silną relację rządu i Kościoła.
Kościół stara się, żeby to właśnie świeccy działali w życiu społecznym.
Świeccy sterowani przez takie organizacje jak Opus Dei.
Nie, my nikogo nie kontrolujemy.
(...)
Ilu ludzi jest w ośrodkach Opus Dei w Polsce?
Kilkuset, w różnym wieku. Najwięcej od 25 do 35 roku życia. Większość członków jednak nie mieszka w ośrodkach.
Ile procent ze swojej pensji oddają Opus Dei?
Płacą podatki, ubezpieczenia zdrowotne, emerytalne, a to, co im zostaje, przeznaczają na zadania związane z Opus Dei. I ten procent jest różny, czasem dość spory.
Czyli taki człowiek, który pracuje w Funduszu Sprawiedliwości, nie mieszka w ośrodku, a jest członkiem Opus Dei, jest zobowiązany oddać część swojej pensji.
Mnie się wydaje, że Marcin Romanowski bardzo skromnie żyje. Także nie jest tak, że on zarobił jakieś kokosy. I na koniec powiem, że są ludzie, którzy mają jakieś ideały i chcą je realizować, ale im się to nie zawsze udaje”.
Źródło: onet.pl