Amerykańska służba zdrowia coraz mniej ma wspólnego ze „służbą”, a coraz więcej ze zdrowotnym biznesem. Przejawem tej nieludzkiej mentalności jest „prawo 10 dni” obowiązujące w Teksasie.
Jose Cobos-Portillo przybył do Stanów Zjednoczonych z Meksyku we wrześniu 2020 roku na podstawie wizy pracowniczej. Niestety zaraził się koronawirusem i w tym samym miesiącu został przyjęty do Northwest Texas Healthcare w Amarillo. Walcząc o życie z chorobą, musiał jednocześnie walczyć ze szpitalem, który chciał go odłączyć od aparatury. Ostatecznie Cobos-Portillo wyzdrowiał – w czym niemałą zasługę miała organizacja pro-life, która udzieliła mu pomocy prawnej.
Cobos-Portillo przebywał w szpitalu przez prawie dwa miesiące walcząc z COVID-19, wprowadzony przez lekarzy w stan śpiączki farmakologicznej. Był tam bez swojej rodziny, która wróciła do Meksyku. W listopadzie szpital zdecydował się uruchomić państwową eugeniczną „Zasadę 10 dni”, która oznacza, że w przeciągu 10 dni zaprzestana zostanie terapia podtrzymująca życie, a pacjent lub jego rodzina musi sobie w tym czasie znaleźć inną placówkę medyczną, jeśli chce być dalej leczony. Prawo to pozwala szpitalom na rezygnację z respiratorów, dializ i leków na ciśnienie krwi, nawet jeśli rodzina pacjenta się temu sprzeciwia. Znalezienie innej placówki jest bardzo trudne nawet, gdy rodzina mieszka w okolicy szpitala, a wręcz niemożliwe, gdy odległość utrudnia załatwienie wszelkich formalności prawno-medycznych.
„Byliśmy zdruzgotani, będąc w Meksyku nie mogliśmy pojechać w odwiedziny, nie mogliśmy pójść szukać [nowej placówki], nikt z nas nie mógł wejść do szpitala, ponieważ mój brat był w skrzydle COVID, nie mogliśmy go odwiedzać. Co więc mieliśmy robić?” - powiedział brat Cobos-Portillo, Arturo.
W tej sytuacji siostrzeniec chorego, Uriel, zadzwonił do pro-liferskiej organizacji Texas Right to Life w środę, cztery dni przed planowanym odłączeniem respiratora. Czasu było naprawdę mało.
Krewni chorego spotkali się z brakiem jakiejkolwiek wrażliwości lekarzy. Ich jedyną reakcją było powoływanie się na przepisy. „Lekarz zaczął być wobec mnie arogancki; powiedział mi, że nie pyta o moją zgodę” - powiedział Arturo. „Powiedział mi, że zwróci się do komisji i że zamierzają odłączyć Jose...”. Co więcej, inny lekarz twierdził, że uzyskano zgodę rodziny.
Będąc w Meksyku, rodzina próbowała rozmawiać z zespołem medycznym. Komunikację utrudniała słaba znajomość angielskiego, a nikt nie zapewnił rodzinie pomocy tłumaczy. Biorąc pod uwagę ogrom biurokratycznych procedur związanych z imigracją i ubezpieczeniem, rodzina miała niewielkie szanse na uratowanie Cobos-Portillo bez pomocy z zewnątrz. Na szczęście pomoc tę zapewniła organizacja Texas Right to Life, której prawnicy zwrócili się w oficjalny sposób do władz szpitala, dzięki czemu zatrzymany został zegar odliczający 10 dni.
Jak mówi sam chory, który w tym czasie zaczął powoli odzyskiwać świadomość: „mój brat Arturo skontaktował się z panią Katherine Pitcher, która rozmawiała ze szpitalem i powiedziała im, że jeśli będą chcieli mnie odłączyć, zostaną wobec nich wyciągnięte konsekwencje prawne. W tym czasie miałem już ruchy gałek ocznych i odpowiadałem na bodźce”.
Rodzina zyskała nieokreśloną ilość czasu, a po otrzymaniu opieki przez kolejne trzy miesiące, Cobos-Portillo mógł wrócić do domu do Meksyku w lutym. Obecnie uczęszcza na fizykoterapię dwa razy w tygodniu i jest wspierany tlenem, nie jest już pod respiratorem i wrócił do swojego życia.
Można powiedzieć, że historia Jose zakończyła się happy-endem, jednak wskazuje ona na poważniejszy problem. W Stanach Zjednoczonych w majestacie prawa można odmówić leczenia pacjentowi, który posiada polisę zdrowotną, kierując się racjami pozamedycznymi. Nie mówimy tu o uporczywej terapii ani o przypadku, który nie daje żadnej nadziei na wyleczenie, ale o pacjencie, który wprawdzie znajduje się w ciężkim stanie, ale istnieją realne szanse na jego powrót do zdrowia. Można się jedynie domyślać, co kierowało lekarzami – zapewne były to względy finansowe. Żyjemy w świecie, w którym etyka lekarska staje się coraz bardziej pustym hasłem, a wszystkim rządzi ekonomia.