Bp Jan Sobiło z Ukrainy: prosimy o modlitwę i życzenie pokoju, aby ta wojna się jak najszybciej skończyła

To jest pierwsze czego byśmy pragnęli. Byśmy nie utracili nadziei, że ta straszna wojna się jednak kiedyś skończy. Żeby ludzie, którzy tu zostali, żyli nadzieją, iż z każdym dniem przybliżamy się do zwycięstwa – powiedział portalowi Polskiej Misji Katolickiej we Francji polskifr.fr biskup pomocniczy charkowsko-zaporoski Jan Sobiło. 

Życzę wszystkim paryżanom z Polski i nie tylko, wszystkim mieszkańcom Paryża i całej Francji, aby dobry Bóg wam błogosławił i wynagrodził za waszą solidarność. Wiemy, że pamiętacie o nas w modlitwie, odczuwamy pomoc idącą także z Francji, wytrwajcie w tym wielkim duchu miłosierdzia chrześcijańskiego, który pozwala i nam tutaj trwać – dodał duchowny.

Jak to się stało, że ks. Biskup trafił na Ukrainę?
 

Byłem wyświęcony na kapłana 13 grudnia 1986 r. w Lublinie i po 4 latach pięknego wikariatu w Stróży koło Kraśnika, poszedłem dalej na drugi wikariat do Zamościa do parafii św. Krzyża na Nowym Mieście. Kiedy przyszedłem tam latem, ówczesny ksiądz proboszcz powiedział mi, że pewien kapłan pracujący wiele lat na Ukrainie – ks. Jan Olszański – prosi, aby ktoś przyjął dzieci i młodzież z jego parafii na pielgrzymkę do Częstochowy, żeby te dzieci przywieźć od granicy państwa do Zamościa i potem zaopiekować się nimi w czasie pieszej pielgrzymki. Natomiast po tejże pielgrzymce odwieźć tę grupę z powrotem do granicy, wtedy jeszcze ze Związkiem Radzieckim. Był to rok 1990.

Jako młody wikariusz podjąłem się tego duszpasterskiego zadania i z pomocą ówczesnego wojewody Różyckiego, dziś już świętej pamięci, przywieźliśmy dzieci z granicy ze Związkiem Radzieckim do Zamościa. Ludzie wzięli tę grupę do swoich domów na nocleg na dwa lub trzy dni. Oczywiście obuli w dobre buty, odziali właściwie i dzieci te poszły w pielgrzymce pieszej na Jasną Górę, razem z grupą zamojską. Po powrocie z Częstochowy odwieźliśmy je do granicy rosyjskiej i tak się zakończyła owa pielgrzymkowa historia. Myślałem, że tak się wszystko zakończyło.
W 1991 r. kapłan, który prosił wówczas o przyjęcie tychże dzieci do Polski, ks. Olszański, został mianowany Biskupem kamieniecko-podolskim. Napisał list do mojego ks. bpa Bolesława Pylaka z diecezji lubelskiej, iż chciałby prosić właśnie o tego księdza, który opiekował się tymi dziećmi, aby przyjechał do nowopowstałej diecezji kamieniecko-podolskiej, żeby pomagać jemu, zorganizować tam duszpasterstwo młodzieży. Przyznam tu szczerze: ja tego bpa Olszańskiego nigdy nie widziałem na oczy, dzieci pewnie coś opowiadały o mnie, biskup też mnie nigdy nie widział, ale poprosił o mnie. I tak według starej zasady „biskupowi się nie odmawia”, pomyślałem sobie, że może na rok pojadę do Związku Radzieckiego i następnego roku jesienią 1991 pojechałem do Kamieńca Podolskiego. Potem znalazłem się w Zaporożu, było to 1000 km od siedziby biskupa, ale tam wtedy nie było księdza na całe istniejące województwo. I tak pojechałem, żeby rozpocząć duszpasterstwo na tychże wschodnich terenach, jak jeden ze Świętych mawiał: na Dzikich Polach. I jestem tutaj ponad 31 lat na wschodniej Ukrainie, a w samym Zaporożu już 29 lat.

Relacje między Polakami a Ukraińcami – jakie one były?

Na Ukrainie wschodniej zawsze one były dobre, dlatego że jest to teren, który został zaludniony dosyć późno, tutaj wszyscy byli w tym właśnie sensie przybyszami. To naprawdę były Dzikie Pola, stepy i nowo powstałe miasta, zakłady pracy oraz huty. Były one zasiedlone przez ludność z całego Związku Radzieckiego – w tym także rdzennych Polaków, którzy byli wywiezieni na Kazachstan, na Syberię, a potem wrócili na te wschodnie tereny. Dlatego też wszyscy czuliśmy się w pewnym sensie przybyszami. Na tychże wschodnich terenach nie było nigdy nacjonalnych zatargów, funkcjonowała tu wielka przyjaźń, dopiero wszystko się zepsuło, kiedy Rosjanie najechali w 2014 r. na Donbas. W naszych diecezjach, Ługańsk czy Donieck, wojna trwa już 8 lat. A po 24 lutego br. sytuacja zrobiła się bardzo trudna, jak to widać i słychać w mediach; one przekazują te relacje z bliska, bezpośrednio z linii frontu.

A jak wygląda ta linia frontu?

Linia frontu przedstawia się inaczej niż w czasie II wojny światowej; chodzi tu o sprzęt: są haubice, które wysyła Polska, Niemcy, Ameryka; najwięcej przysyła Ameryka i Polska. Żołnierzy walczących tak nie widać, bo siedzą i chronią się w okopach, mają pewne swoje pozycje i rozgrywa się wszystko według scenariusza: kto ma lepszy sprzęt i kto lepiej potrafi skierować go na pozycję przeciwnika, ten wygrywa i posuwa się do przodu. Są miejscowości – na linii frontu – z których ludzie nie wyjechali, większość jednak wyjechała, ale zostały starsze pokolenia i rodziny, które nie wyobrażają sobie życia bez swojego rodzinnego domu. Wiele tych domów jest zniszczonych, wiele osób zginęło, ale pozostają tam i trwają, tam nie ma wody, tam nie ma dostępu do Internetu, woda jest tylko w zbiornikach albo rzeczka, albo stawik lub studnie, jeśli je ktoś posiada. Nie ma energii elektrycznej, nie ma gazu i nie ma sklepów. Ci ludzie są zdani na to, co im się przywiezie, na pomoc humanitarną w 100 proc. Nie mogą też uprawiać ogródka czy pola, bo są ciągłe ostrzały lub miny rozrzucone przez Rosjan. Ci ludzie są w trudnej sytuacji i jednocześnie tam zostają.

Naszym zadaniem jest dowieźć im to, co jest im najpotrzebniejsze, jedzą tylko to, co się im przywiezie, dlatego też wybieramy dla nich takie produkty, które można w miarę szybko przygotować i przyniesienie tych produktów nie może być skomplikowane. Ostrzał terenu jest non-stop – musimy się zmieścić w takich małych pauzach, kiedy przeciwnicy, okupanci – przygotowują się do kolejnego ostrzału i my w tychże pauzach musimy szybko przyjechać, ludzi pobłogosławić, wsiąść w samochód i jedziemy z powrotem. Tak wygląda życie tych ludzi na froncie i naszą misją jest, aby tu być z nimi. Zachęcamy ich do wyjazdu, ale oni nie chcą. Zaczynają się tu wielkie mrozy. Czy dadzą radę wytrzymać w zimnie bez gazu oraz bez ogrzewania? Zawozimy odzież i wszystko, co jest im potrzebne.

Jakie rzeczy są szczególnie potrzebne na zimę?

Generatory, ciepła odzież, kurtki, podkoszulki, ciepłe skarpety i tego też potrzebują żołnierze, ponieważ stoją na pozycjach, pada deszcz lub śnieg. W okopach wilgoć jest niesamowita, bo to wszystko jest w ziemi, nie mają tam możliwości wysuszenia lub przebrania się w cokolwiek. Wielu żołnierzy też mocno choruje, są przeziębieni, bo niektórzy stoją na obronnych pozycjach od wiosny. Całą wiosnę, całe lato i całą zimę – teraz są tam bez dnia przerwy i są w tym specjalistami. Dlatego ratuje ich pomoc, którą przekazujemy im: zawsze coś smacznego, ciastka, batoniki, konserwy. Oni są zdani na to, co mają w kieszeni, nie zawsze kuchnia wojskowa może funkcjonować normalnie, jeśli oni są pod ostrzałem. Kamuflaż wymaga tego, aby nie było żadnego sygnału, że tam ktoś jest w okopie i siedzi. Nie może stamtąd wydobywać się żaden dym. Dlatego staramy się pomagać żołnierzom i ludności, a oni się miedzy sobą także dzielą: ludzie pomagają żołnierzom i żołnierze, kiedy coś mają, dzielą się z tymi ludźmi, którzy w trudnych warunkach mieszkają.

Czy funkcjonuje u was jakieś duszpasterstwo? 

W Zaporożu jest ze mną ks. Aleksander, są bracia Albertyni, są Saletyni z La Salette, tzn. księża polscy ze zgromadzenia z La Salette. Nie wyjechali, jak wojna się zaczęła i są ze mną do tej pory. Wszyscy jesteśmy w takiej sytuacji, że staramy się prowadzić duszpasterstwo dla tych, którzy przychodzą do naszego kościoła, ale też dużo jeździmy po terenie, żeby pomóc tym ludziom, którzy nie mogą do nas dojechać. Troszczymy się też o tych, którzy stąd wyjechali, dajemy im kontakt, gdzie mogą coś otrzymać, bo wielu wyjechało do centralnej lub zachodniej Ukrainy lub są w Polsce czy innych krajach. Mamy z nimi jakiś kontakt i podpowiadamy im, jak znaleźć kościół, gdzie się wyspowiadać. A więc nasza duszpasterska działalność rozszerzyła się terytorialnie, przez kontakt telefoniczny lub przez internet z naszymi wiernymi. Oni porozjeżdżali się po całym świecie ze względu na okrutną wojnę.

Osobiście nie obawia się ks. Biskup tej wojennej sytuacji?

Inaczej to wszystko tu funkcjonuje. Wiele jest wyzwań duchowych, ale staramy się właśnie podtrzymywać jeden drugiego i wspieramy się nawzajem. Jest wielka solidarność między chrześcijanami różnych wspólnot chrześcijańskich. Organizowane są wspólne modlitwy: prawosławni, protestanci, katolicy dwóch obrządków. Modlimy się razem, spotykamy się razem, organizujemy pomoc na linii frontu, wtedy razem wszyscy działamy. A więc wojna ta dużo nas zbliżyła do siebie i umocniła we wspólnotowej posłudze, dla tych, którzy najbardziej jej od nas potrzebują.

Idą święta Bożego Narodzenia: Czego możemy wam wszystkim życzyć?

Prosimy o modlitwę i życzenie pokoju, aby ta wojna się jak najszybciej skończyła, aby nie rozbijali nam okupanci całej naszej infrastruktury, żebyśmy nie zostali zupełnie bez gazu czy bez prądu w Zaporożu i w wielkich miastach. Bo na wioskach bez prądu i bez gazu można troszkę dłużej przeżyć: gdzieś jakąś gałązkę znaleźć, w piecu swoim napalić i zagrzać się. Kartofla jakiegoś ugotować. A w blokach wielkich, wielopiętrowych, bez prądu, bez gazu, nie ma żadnych szans na przeżycie, tam nie ma własnych pieców, nie ma jak się ogrzać i windy nie pracują, pompy też nie pompują ciepłej wody. Dalej, żeby nas nie zniszczyli ostrzałami, nie zniszczyli infrastruktury do końca. To jest pierwsze czego byśmy pragnęli. Byśmy nie utracili nadziei, że ta straszna wojna się jednak kiedyś skończy. Żeby ludzie, którzy tu zostali, żyli nadzieją, iż z każdym dniem, przybliżamy się do zwycięstwa.

Nasze Boże Narodzenie będzie w tym roku bardzo podobne do tej Groty Betlejemskiej, ze względu na panujące zimno, na brak prądu w wielu miejscach, w wielu domach, w wielu rejonach, dzielnicach miast, przy świeczce i w chłodzie tak, jak Pan Jezus w Betlejem narodził się, żebyśmy umieli nie narzekać zbytnio i umieli dostrzec, że Bóg, pozwala nam w tej ciężkiej sytuacji upodobnić się do Niego w czasie tych świąt bożonarodzeniowych.

Życzę wszystkim paryżanom z Polski i nie tylko, wszystkim mieszkańcom Paryża i całej Francji, aby dobry Bóg wam błogosławił i wynagrodził za waszą solidarność. Wiemy, że pamiętacie o nas w modlitwie, odczuwamy pomoc idącą także z Francji, wytrwajcie w tym wielkim duchu miłosierdzia chrześcijańskiego, który pozwala i nam tutaj trwać. Niech najlepszy Ojciec Niebieski wynagrodzi wam każdą ofiarę, każdą modlitwę, niech błogosławi wasze rodziny, bliskich i cały kraj nad Sekwaną. Kiedy wam będzie się dobrze powodziło, to i nam na Ukrainie nie dacie z głodu zginąć.


 

« 1 »

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama