Zachodnie rządy i organizacje ewakuują część pracowników i ich rodziny z Ukrainy w obawie przed agresją Rosji. Jednak Stefanie de Wildt nie ma zamiaru nigdzie wyjeżdżać.
Holenderka Stefanie de Wildt (30 l.) mieszka i pracuje dla Fundacji Kimon na Ukrainie od czterech lat. Groźba wojny odcisnęła piętno na codziennej rzeczywistości. Czasami zaskakuje ją odgłos myśliwca, na który wcześniej nie zwracała uwagi. „Wtedy pojawia się w głowie myśl: zaczęło się!”.
Zagrożenie wojną widoczne jest na co dzień: Samochody wojskowe i spacerujący żołnierze są bardziej widoczne niż wcześniej. „Wojska Rosji znajdują się 300 kilometrów od nas i w każdej chwili mogą zaatakować”.
Pracownica organizacji charytatywnej mieszka na Ukrainie od ponad czterech lat. Najpierw na Zachodzie, a teraz od dwóch lat pracuje we wsi Pomichna, 1000 kilometrów dalej na wschód, w połowie drogi między Kijowem a Odessą. Dom, w którym prowadzi działalność, należy do ukraińskiej rodziny zastępczej. „Moim celem i powołaniem jest założenie tutaj domu dla dzieci niepełnosprawnych. One potrzebują miłości i uwagi, ale przede wszystkim Ewangelii” - mówi De Wildt.
Groźba inwazji Rosjan wstrzymała plany De Wildt na przyszłość. W normalnych warunkach budowa nowego domu dla niepełnosprawnych, nazwanego Bethesda, mogłaby rozpocząć się już teraz, ale w obecnej sytuacji nie wydaje się to rozsądne. Dlatego De Wildt rozgląda się za innymi miejscami, bardziej na zachodzie Ukrainy, aby tam zrealizować plany.
Strach
Już w zeszłym tygodniu pojawiły się pogłoski o możliwych problemach z dostępem do Internetu i elektryczności, które mogą być spowodowane zagrożeniem ze strony Rosji. Stefanie poinformowała krewnych w Holandii, że może to mieć wpływ na możliwość kontaktu z nią.
Widzi także wiele niepokoju wśród ukraińskich mieszkańców wsi. „Ludność utknęła tutaj; nie może się po prostu przenieść, jeśli nie ma przyjaciół lub rodziny gdzie indziej”. Mimo zagrożenia, ludzie nadal chodzą do szkoły i pracują. „Ale ewentualna wojna jest tematem dnia wśród Ukraińców”. De Wildt słyszała od innych pracowników terenowych w zachodniej Ukrainie, że ludność gromadzi zapasy.
Kanistry z benzyną
De Wildt zauważa, że wśród chrześcijan wokół domu rodziny zastępczej panuje większy spokój i zaufanie. „Rozmawiamy o sytuacji zagrożenia, ale pokładamy naszą ufność w Bogu; okoliczności są w Jego rękach”.
Działaczka charytatywna prowadzi poważne rozmowy z innymi mieszkańcami domu na temat ewentualnego nagłego wyjazdu. „Jeśli będziemy musieli wyjechać z dziesięciorgiem dzieci z domu rodzinnego, nie będziemy mieli czasu na spakowanie wszystkich naszych rzeczy. Wtedy weźmiemy tylko to, co jest niezbędne”. Mieszkańcy domu znają miejsce na zachodniej Ukrainie, gdzie mogą tymczasowo zatrzymać się w sytuacji zagrożenia.
De Wildt nie jest zajęta pakowaniem walizek. Otrzymała jednak radę, aby przygotować kanistry z benzyną, ponieważ dostawy paliwa mogą być zagrożone. Stara się także wyciągnąć jak najwięcej pieniędzy z banków, ponieważ wkrótce mogą one zostać zamknięte.
Powołanie
Richard Pannekoek, dyrektor Fundacji Kimon, mówi, że jest w codziennym kontakcie z pracownikami terenowymi na Ukrainie. Szczególnie martwi się o De Wildt, ponieważ mieszka ona we wschodniej części kraju. W zeszłym tygodniu Pannekoek dowiedział się od holenderskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych o zaostrzonych zaleceniach dotyczących podróży na Ukrainę. Wszystkie prowincje Ukrainy są teraz zabarwione na pomarańczowo lub czerwono. Oznacza to zakaz lub konieczność podróżowania.
„Wtedy postanowiłem doradzić Stefanie, aby pilnie znalazła bezpieczne schronienie. Moim zadaniem jest uważne obserwowanie sytuacji. Z drugiej strony, ważne jest, aby być wiernym swojej pracy i realizować to powołanie. To tworzy napięcie między rzeczywistością a powołaniem. Ale ostatecznie to nie ja kieruję jej życiem” - mówi Pannekoek.
Opuszczenie Ukrainy nie wchodzi w rachubę dla De Wildt. „Pan dał mi moje powołanie w tym miejscu. Dlaczego miałabym opuścić ten kraj, gdy wybuchnie wojna? To właśnie wtedy jest szczególnie istotne, aby zostać tutaj i pomagać ludziom!”