Gdy różnorodność staje się bożkiem

Zło nie tworzy rzeczywistości, ale ją imituje i wypacza. Tak właśnie jest z pojęciem różnorodności. Różnorodność w świecie jest darem Boga, może jednak stać się bożkiem, gdy nie odniesiemy jej do wyższych wartości. A bożek domaga się ofiar...

Słowo „różnorodność” stało się swego rodzaju mantrą we współczesnym świecie. Pisze o tym Joel Forster, dziennikarz i dyrektor EvangelicalFocus.com, mieszkający w Walencji (Hiszpania). W dzisiejszej polityce niewiele jest pojęć, które zrobiły taką karierę jak „różnorodność”. Inne wartości zostały zepchnięte na daleki plan – najważniejsze jest, aby celebrować własną tożsamość – indywidualną czy grupową. Może to być tożsamość seksualna, etniczna, artystyczna czy jakakolwiek inna. Ostatecznie sprowadza się to do kultu niczym nieskrępowanego subiektywizmu.

Widać to szczególnie mocno w kraju takim jak Hiszpania – niegdyś ostoi katolicyzmu, dziś w czołówce lewicowego „postępu”. Po monolitycznym frankizmie, który upadł w drugiej połowie lat 70., Hiszpania doświadczyła w latach 80. demokratycznych przemian, które zjednoczyły komunistów i konserwatystów pod rządami nowej konstytucji, co doprowadziło do uznania podstawowych tożsamości. Dotyczyło to zwłaszcza różnic etnicznych, kulturowych i językowych, takich jak specyfika  Katalonii i Kraju Basków: ich własne języki i kultura wcześniej były prześladowane, teraz zaś znalazły swoje miejsce w przestrzeni publicznej.

Dziś tożsamości osobiste i grupowe są celebrowane jako wartość sama w sobie, a ich nieskrępowana ekspresja ma być broniona za wszelką cenę. Narracja o różnorodności w Hiszpanii miesza szeroki zakres pojęć. Co zaskakujące, dotyczy nie tylko różnorodnej tożsamości płciowej, ale także pluralizmu religijnego. Katolicyzm stał się niemodny, w modzie jest za to promowanie religijnych mniejszości. Hiszpański protestantyzm stał się w ostatnich latach przedmiotem badań na wydziałach naukowych madryckich uniwersytetów. Były wiceprzewodniczący rządu katalońskiego (2006-2010), choć sam niewierzący, napisał wyczerpującą książkę o historii protestantyzmu na terenach katalońskojęzycznych. W tym samym regionie stworzono grę internetową, która uczy nastolatków odkrywania mniejszości religijnych. Sewilla, na południu Hiszpanii, promuje trasę turystyczną po swoich ulicach śladami „protestanckich heretyków”, prześladowanych w XVI przez inkwizycję.

Myślozbrodnie

Zainteresowanie uwypuklaniem różnorodności doprowadziło do utworzenia w regionie Walencji oficjalnego „Obserwatorium na rzecz równego traktowania, niedyskryminacji i zapobiegania przestępstwom z nienawiści”. Stawia sobie ono za cel obronę wszystkich tych, którzy są dyskryminowani z „powodu płci, narodowości, pochodzenia rasowego lub etnicznego, wieku, orientacji seksualnej, tożsamości i ekspresji płciowej, grupy rodzinnej, rozwoju seksualnego, zróżnicowania funkcjonalnego lub niepełnosprawności, religii lub przekonań, idei politycznych, ubóstwa, języka, kultury, choroby, estetyki lub ciała”.

Trudno nie dostrzec tu myślowego związku z postmodernistyczną „krytyką” oraz z ruchem „wokizmu”. Jedno i drugie żeruje na problemach rozmaitych grup społecznych, rozdymając je do absurdalnych proporcji, doszukując się wszędzie opresji, ucisku i dyskryminacji. Najlepiej na tym wychodzą niestety nie osoby uciskane, ale ci, którzy mienią się ich obrońcami. Chcąc zrobić karierę na uczelni czy w polityce wystarczy wybrać sobie którąś z opresjonowanych grup, zacząć wskazywać palcem winnych ucisku i domagać się ich ukarania. Problem w tym, że w większości przypadków nie jest to ucisk rzeczywisty, ale wyimaginowany – coś w rodzaju orwellowskiej „myślozbrodni”, której dopuszczają się wszyscy, nie chcący uznać nowej „normalności”, w której jest miejsce dla pięćdziesięciu płci, ale nie ma miejsca dla „taty” i „mamy” – jedynie dla rodzica „A” i „B”.

Konflikt „różnorodności”

Różnorodność jest elementem świata stworzonego. Dzięki niej istoty bytujące w środowisku przyrody są w stanie dostosować się do zmiennych warunków, a poszczególne gatunki i odmiany uzupełniają się nawzajem, tworząc naturalną harmonię. Jednak to nie sama różnorodność zapewnia przetrwanie przyrody, a raczej zdolność do adaptacji. Nie inaczej jest w środowisku ludzkim: różnorodność kultur, języków czy osobistych cech takich jak osobowość, zdolności twórcze i intelektualne działa na korzyść społeczeństwa, gdy potrafimy się uzupełniać, ale jednocześnie jesteśmy skłonni do dialogu, adaptacji i porzucenia błędnych modeli zachowania. Nie chodzi więc o celebrację sztywno rozumianej różnorodności – jako utrwalenie różnic między poszczególnymi ludźmi i grupami, ale raczej o stworzenie warunków do ich zgodnego współistnienia.

Wbrew pozorom, nie jest to łatwe – i nie jest to tylko kwestia górnolotnych deklaracji. Co robić, gdy wolność wyznania jednej osoby zderza się z wyrażaniem płci przez inną? Gdy homoseksualiści uznają za stosowne posługiwanie się symboliką religijną podczas swoich gejowskich parad? A co, gdy poglądy polityczne jednej grupy zderzają się z wolnością wyznania innej?

Ostatnie lata pokazują, że termin „różnorodność” może stać się bronią w rękach władz o jasno określonych programach i chęci narzucenia swojej ideologii. Jak wskazuje Joel Forster, najnowszym przykładem są szykany wszczęte przez hiszpański rząd wobec wszystkich, którzy kwestionowali treść i formy przygotowywanej „ustawy trans” (która ma być wkrótce głosowana).

Stowarzyszenia feministyczne stwierdziły, że prawo to zagraża kobietom. Stowarzyszenia sędziów ostrzegły przed chaosem prawnym, który z niego wyniknie. Stowarzyszenia psychiatrów przestrzegają przed krzywdą, jaką ustawa wyrządzi dzieciom. Ale cała ta uzasadniona i dobrze umotywowana krytyka została oznaczona przez ministrów rządu jako „homofobia”, „machismo”, „manipulacja medialna” i „walka z prawami człowieka”. Wystarczy więc nadać poglądom przeciwników politycznych odpowiednią etykietę, aby nie trzeba było poważnie traktować ich argumentów.

Bożek domaga się ofiar

Tak właśnie obecnie wygląda w praktyce „różnorodność”. Nie chodzi o zachowanie dobrze rozumianej różnorodności, o dywersyfikację, ale o uciszanie przeciwników politycznych. Sprawując kult różnorodności w istocie godzi się w samą różnorodność – nie ma bowiem miejsca dla tych, którzy nie przyłączają się do kultu. Nihil novi sub sole: tak zawsze dzieje się z bożkami. Gdy w miejsce Boga postawimy jakiegokolwiek idola – czy będzie to starotestamentalny Baal, czy rzymski Jowisz, czy też nowożytna „różnorodność”, bożek będzie domagał się ofiar. Najłatwiej zaś złożyć ofiarę z tego, co nam nie pasuje – ze słabych, z dzieci czy też z wrogów. I tak też czynią współczesne społeczeństwa zachodnie, opętane kultem fałszywych bożków tolerancji, różnorodności i niczym nie skrępowanej wolności: słabi i chorzy poddawani są eutanazji, dzieci zabijane są w łonach matek, a ideologiczni wrogowie wysuwani poza nawias społeczeństwa.

Czy znajdzie się dziś ktoś taki jak Eliasz, który miał odwagę stanąć sam przeciw czterystu pięćdziesięciu prorokom Baala (por. 1Krl 18,22) i sprzeciwi się fałszywemu kultowi bożka „różnorodności”? Ktoś, kto nie będzie się lękał stawiać czoła współczesnym Achabom i Izebelom i śmiało odrzuci ich manipulacje, nawet za cenę społecznego wykluczenia?

 

« 1 »

reklama

reklama

reklama