„Masz coś w głowie i od razu zaczynasz się zastanawiać: czy będę miał z tego powodu kłopoty, co na to powie ten czy tamten. To natychmiast tłumi kreatywność” - zauważa John Cleese, podkreślając, jak destruktywne jest rzekome „przebudzenie”, które opanowało amerykańską kulturę
Z czym kojarzy nam się brytyjski aktor John Cleese? Z absurdalnymi skeczami Monty Pythona? Z Ministerstwem Dziwnych Kroków? A może z tyczkowatym właścicielem filmowego Hotelu Zacisze (Fawlty Towers)? Z bluźnierczym „Żywotem Briana”? Z polską reklamą, w której zapewniał, że jego babcia pochodzi z Pcimia? Jakiekolwiek byłyby to skojarzenia, z pewnością nie uznalibyśmy go za poważnego tradycjonalistę, a raczej za prześmiewcę, podważającego to wszystko, co kojarzy nam się z tradycyjnymi wartościami i tradycyjnym sposobem funkcjonowania społeczeństwa. A jednak...
W wywiadzie, którego osiemdziesięciodwuletni aktor udzielił jednemu z amerykańskich kanałów telewizyjnych podczas imprezy Freedom Fest, przedstawia on zastanawiająco trzeźwy punkt widzenia na wiele spraw, a w szczególności na zjawisko wokeizmu, które – jak uważa – zabija współczesną kulturę. Jak podkreśla Cleese, ten nasilający się trend jest zagrożeniem nie tylko dla humoru, ale dla myślenia twórczego we wszelkich dziedzinach.
Czym jest ruch „przebudzeniowców” (wokeism), który w ostatnich latach zdominował amerykańskie życie publiczne? Jest to „czujność wobec niesprawiedliwości społecznej, zwłaszcza rasizmu”, pochodna postmodernistycznych teorii krytycznych, które usiłują ukazywać wszelkie zjawiska społeczne i kulturowe, a nawet sam język, jako wynik rywalizacji pomiędzy grupami społecznymi. Do tej pory w rywalizacji tej górą byli biali heteroseksualni mężczyźni związani z kulturą zachodnią, natomiast pokrzywdzone były kobiety, osoby o innym kolorze skóry, innych preferencjach seksualnych, osoby niepełnosprawne czy otyłe. Dlatego należy odrzucić i zwalczać wszystko, co do tej pory uznawane było za społeczną normę, doszukując się narzędzi ucisku w języku, którym się posługujemy. To doszukiwanie się ma nieraz znamiona paranoi, gdy każdą wypowiedź ocenia się nie według intencji jej autora, ale według widzimisię osoby, która próbuje ją zinterpretować.
Początkowo ofiarami czujnych agentów wokeizmu padali przede wszystkim ci, których można było uznać za konserwatystów czy tradycjonalistów, obecnie jednak rewolucja zaczęła pożerać własne dzieci. Wystarczyła jedna wypowiedź J.K. Rowling, autorki Harry’ego Pottera, na temat osób transpłciowych (zwracająca uwagę na bezsens posługiwania się terminem „osoba z miesiączką” w miejsce dotychczasowego „kobieta”), aby w 2020 r. pisarka uznana została za wroga publicznego i trafiła do coraz szerszego grona osób poddanych presji kultury unieważniania („cancel culture”), wykluczającej nieprawomyślnych z życia publicznego i kulturalnego.
Wywiad z Cleesem pełen jest humorystycznych wtrętów – czego innego moglibyśmy się spodziewać po brytyjskim komiku? A jednak wśród żartów i kąśliwych uwag pada wiele zdań, które wskazują na to, że liberalnie nastawiony komik umie w trzeźwy sposób patrzeć na rzeczywistość, dostrzegając te same cienie i blaski, co konserwatyści. Już na samym początku wywiadu Nick Gillespie zadaje pytanie o przerwaną karierę prawniczą aktora (który studiował prawo w Cambridge), na które ten odpowiada dowcipem: „Poczta USA wydała serię znaczków upamiętniających sławnych amerykańskich prawników. Po kilku tygodniach musiała jednak wycofać edycję, ponieważ ludzie nie wiedzieli, na którą stronę znaczka mają pluć”. To oczywiście dyskretna aluzja do amerykańskiej kultury prawnej, w której coraz mniej liczy się dochodzenie prawdy, a coraz bardziej – jej wykręcanie w nadziei uzyskania odszkodowań za tak absurdalne „przestępstwa” jak brak napisu na kubku z gorącą kawą informującego o możliwości poparzenia.
W dalszej części wywiadu Cleese stara się wyjaśnić, dlaczego myślenie twórcze jest tak ważne dla społeczeństwa. Uważa, że szkolnictwo powinno zwracać szczególną uwagę na rozwijanie u uczniów pasji intelektualnej i kreatywności. Krytykuje dalekowschodnie (zwłaszcza japońskie i chińskie) modele edukacji, w których w zasadzie nie ma miejsca na te czynniki, a jednocześnie – co jest zaskoczeniem dla prowadzącego wywiad – uważa, że europejski (w szczególności brytyjski) system edukacji, który istniał w latach 50. ubiegłego wieku był pod tym względem znacznie lepszy. Owszem, niedostatecznie wiele uwagi zwracał na kreatywność, jednak jej nie eliminował i potrafił docenić. Co więcej, Cleese, podkreśla, że w edukacji potrzebne jest znalezienie pewnego złotego środka między spontaniczną twórczością a dyscypliną, którą uważa za równie ważny czynnik wychowawczy. „To zawsze jest kwestia równowagi. Dyscyplina jest istotna w każdego rodzaju uczeniu się i wzroście umiejętności. Jeśli jednak jest jej zbyt wiele, to mamy system japoński czy chiński, w którym nie chce się, aby ktokolwiek był kreatywny, bo można by nad nim stracić kontrolę”. Jeśli chodzi o europejski system kształcenia, aktor przypomina sobie tylko jedną sytuację, w której jego kreatywność została stłumiona – a i to w wyjątkowo uprzejmy sposób (nauczyciel zwrócił mu uwagę na braki formalne w przedstawionym eseju). Gdzież więc są te maszyny do intelektualnego przemiału uczniów, które tak sugestywnie ukazywali Pink Floydzi, wyśpiewując „We don’t need no education” na płycie The Wall? Jak się okazuje, szukać ich należy raczej nie w demokratycznej Europie, ale w innych częściach świata, w systemach autorytarnych.
Kreatywność nie jest czymś, czego można tak po prostu kogoś nauczyć, można jednak stworzyć warunki, aby ją rozwijać. Można jednak również stwarzać atmosferę, w której twórczość jest zabijana. I to właśnie dzieje się obecnie w kulturze zdominowanej przez wokeizm. „Przebudzenie” i jego siostry – poprawność polityczna oraz kultura unieważniania sprawiają, że każda wypowiedź oceniana jest pod kątem zgodności z obowiązującą aktualnie modą intelektualną (często opartą o fałszywe założenia czy też wypaczone postrzeganie rzeczywistości). Można by rzec, że jest to nowoczesna wersja inkwizycji, tyle że bez procesu i trybunału – samozwańczymi tropicielami herezji stają się aktywiści, którym brakuje solidnego zaplecza intelektualnego i minimalnej choćby bezstronności. Tego rodzaju presja sprawia, że nikt nie odważa się zadawać trudnych pytań i szukać odpowiedzi – jedyne, co dozwolone, to poruszać się w ramach akceptowalnych stereotypów. Cleese nazywa wokeizm „wewnętrznym przerwaniem” – stałą autocenzurą, którą musi sobie narzucać osoba myśląca, aby nie urazić nikogo i aby wpasować się w dominujący trend kulturowy. „Masz coś w głowie i od razu zaczynasz się zastanawiać: czy będę miał z tego powodu kłopoty, co na to powie ten czy tamten. To natychmiast tłumi kreatywność”. Co więcej, jak zauważa aktor, to, co uznawane jest za poprawne, zmienia się w nieprzewidywalny sposób, tak że właściwie nikt nie może się dopasować do trendu, ale zmuszony jest do nieustannej czujności i stałej autokorekty. Samo posłużenie się słowem aktualnie uznanym za niepoprawne sprowadza na głowę gromy – niezależnie od kontekstu, w jakim słowo to padło. Dziś w Ameryce nie wolno użyć słowa „murzyn” – wszystko jedno, czy w sensie etnicznym, biologicznym, humorystycznym, czy historycznym. Ktokolwiek ośmieliłby się złamać to tabu, zostanie wykluczony z życia publicznego. Trudno określić to innymi mianem niż językowy i intelektualny terror.
Cleese przeciwstawia się temu, podkreślając: „znaczenie słowa zależy od jego kontekstu. Gdy posługuję się sarkazmem, mam na myśli coś odwrotnego niż dosłowne znaczenie słów, które wypowiadam. Na tym polega ironia. Oni tymczasem koncentrują się na słowach, a nie o to chodzi.” Wyjaśnia, co ma na myśli, odwołując się do niedawnej sytuacji, w której sam uczestniczył: „Gdy ktoś robi zaczepki w sposób serdeczny, jako pewien rodzaj żartu – w prasie jutro ktoś zacytuje same słowa, kompletnie bez uwzględnienia kontekstu. Byłem na festiwalu South West, gdzie na scenie mieliśmy Portorykanina, Afroamerykanina, Żyda, Szkota – wszystko to mniejszości na amerykańskim południu – i mnie, starego białego Anglika. Zaczepialiśmy się nawzajem, mówiąc straszliwe rzeczy o sobie nawzajem, ale była to atmosfera nie tylko żartobliwa, ale wręcz radosna. Tymczasem reporter z Holywood zacytował kilka wypowiedzi bez podania kontekstu, a efektem były dwa tygodnie nieustannej krytyki. Są ludzie, czyhający wręcz na takie rzeczy, nastawieni na dreszcz, który towarzyszy poczuciu bycia obrażonym”.
Ciekawe są także spostrzeżenia Cleese’a na temat tego, jak ważna jest umiejętność skupienia, koncentracji. Bez tej umiejętności kreatywność nie jest właściwie możliwa, albo przeradza się w chaotyczne próby, z których niewiele wynika. Warto to przypominać pokoleniu zanurzonemu po uszy w szumie medialnym, bombardowanemu nieustannymi wiadomościami i sygnałami ze smartfonów. Stała stymulacja nie jest bynajmniej najlepszym sojusznikiem kreatywności – podobnie jak używki, alkohol czy narkotyki. Sam Cleese nigdy nie był ich zwolennikiem, choć przyznaje, że inni członkowie Monty Pythona z nich korzystali – jednak, jak podkreśla, ostateczny efekt takich „wspomagaczy” jest zdecydowanie negatywny. Z właściwą sobie autoironią komik stwierdza, że jedynym uzależnieniem, z którym nie umie sobie dać rady, jest uzależnienie od jedzenia, które wręcz wzrasta z upływem lat (co jest dość ewidentne, patrząc na jego sporych rozmiarów brzuch, gdy przypomnimy sobie jego wybitnie tyczkowatą figurę z lat młodzieńczych). „Im jesteś starszy, tym pokarm smakuje lepiej. Nie spożywam obecnie nic poza jedzeniem” – z właściwym sobie absurdalnym poczuciem humoru podsumowuje Cleese.
Brytyjski aktor bardzo krytycznie patrzy na współczesny świat mediów i kultury, w którym pieniądz rządzi z mocą hegemona. Kreatywność, poszukiwanie prawdy, wyobraźnia twórcza zeszły na bardzo daleki plan – ważne jest ostateczny efekt finansowy. Niezależnie myślący twórca nie ma szans przebicia się do głównych mediów. Tak jak kiedyś, w czasach Monty Pythona, problemem byli decydenci o „twardych głowach”, którym wydawało się, że mają prawo cenzurować wszelkie treści i decydować za odbiorców, co należy wpuścić na antenę, dziś w mediach panują marketingowcy, którym zależy tylko na zysku. „Biznes chce czegoś odwrotnego niż twórca: chce klarowności. Biznesmen chce wszystko kontrolować. Potwierdzają to nawet fizjoterapeuci – najtrudniej pracuje im się z biznesmenami, bo ci nie chcą nic odpuścić, usiłują kontrolować cały proces nawet gdy są na masażu”.
Nie musimy się zgadzać ze wszystkimi spostrzeżeniami Johna Cleese’a. Mogą nas razić niektóre dawne filmy z jego udziałem. Trudno jednak odmówić mu trzeźwego spojrzenia na rzeczywistość i nie przyznać racji, gdy krytykuje coraz bardziej nasilający się terror poprawności politycznej, wszechogarniającą komercjalizację i intelektualne szalbierstwo postmodernistycznych teorii, które stały się zagrożeniem nie tylko dla konserwatywnej wizji świata, ale dla wszelkiej dyskusji w sferze publicznej – czy to w formie poważniejszej, czy nawet okraszonej humorem.
Pełny wywiad w serwisie Youtube: https://youtu.be/mBf6kJIbXLg