Sędzia Clarence Thomas, który głosował za zniesieniem proaborcyjnego prawa, musiał zrezygnować z pracy na uczelni z powodu ataków studentów. „Po raz kolejny potwierdziła się prawidłowość, że ludzie o lewicowo-liberalnych poglądach, choć bez przerwy mówią o potrzebie tolerancji, to sami są zdecydowanie nietolerancyjni” – pisze ks. Dariusz Kowalczyk.
W felietonie dla tygodnika „Idziemy” przytacza historię Clarence’a Thomasa, sędziego Sądu Najwyższego USA i wykładowcy prawa konstytucyjnego na Uniwersytecie Georgetown w Waszyngtonie. Jest on katolikiem o poglądach konserwatywno-chrześcijańskich. Był jednym z pięciu sędziów amerykańskiego Sądu Najwyższego, którzy zagłosowali za zniesieniem proaborcyjnego prawa. Po tym wydarzeniu lewicowi studenci zaczęli w niego uderzać, mówiąc, że na uniwersytecie nie ma miejsca dla kogoś takiego jak on.
„Ich agresja wzrosła, kiedy sędzia zasugerował, że Sąd Najwyższy powinien ponownie przeanalizować niektóre inne wcześniejsze orzeczenia, w tym np. takie, które dotyczą tzw. małżeństw tej samej płci. Thomasowi nie pomogło, że jest Afroamerykaninem. Petycję przeciwko niemu podpisało ponad 11 tys. studentów” – opowiada ks. Kowalczyk.
Wykładowca szykanowany z powodu antyaborcyjnych poglądów zrezygnował więc z pracy na uczelni.
„Po raz kolejny potwierdziła się prawidłowość, że ludzie o lewicowo-liberalnych poglądach, choć bez przerwy mówią o potrzebie tolerancji, to sami są zdecydowanie nietolerancyjni. Czego zresztą w ogóle nie widzą, bo tolerancję pojmują po neomarksistowsku, czyli że trzeba tolerować poglądy lewicowo-rewolucyjne, a zwalczać wszystko, co im się sprzeciwia” – ocenia profesor.
Jak dodaje, „władze uczelni broniły Thomasa, choć zdystansowały się od jego poglądów w sprawie aborcji”, mówiąc, że przysługuje mu wolność akademicka i wolność wypowiedzi oraz przypominając, że „debata jest kluczowym elementem misji akademickiej i edukacyjnej naszej uczelni”. Studenci jednak nie zgodzili się z władzami uczelni i doprowadzili do rezygnacji wykładowcy z pracy.
„Można przypuszczać, że na jego miejsce przyjdzie jakiś «demokrata», dla którego zabicie człowieka w łonie matki najwyższym prawem człowieka jest” – pisze ks. Kowalczyk.
Zwraca przy tym uwagę, że uniwersytet Georgetown na stronach internetowych przedstawia się jako „najstarszy w kraju katolicki i jezuicki uniwersytet”.
„Wiadomo jednak, że od lat jest on gniazdem coraz bardziej skręcających na lewo «demokratów», a katolicyzm, do jakiego się przyznaje, to rozwodniony, genderowo-tęczowy, proaborcyjny, «bidenowski» zestaw poglądów” – zaznacza autor i dodaje, że przymiotnik „jezuicki” w tym wypadku nie wskazuje na „prawdziwie jezuicką misję prowadzenia ludzi do Jezusa Chrystusa i Jego Kościoła”.
„W rezultacie na niby-jezuicko-katolickim uniwersytecie można wylecieć za poglądy antyaborcyjne, ale bycie aborcjonistą niczym nie grozi” – podkreśla ks. Kowalczyk. Jak ocenia, w tej sytuacji uczelnia powinna zrezygnować z określania siebie jako katolicką i jezuicką.
Zauważa również, że w Polsce na uczelniach też pojawia się coraz więcej „postępowych” organizacji.
„W czasach PRL-u nie brakowało studentów w czerwonych krawacikach, gotowych w każdej chwili zadenuncjować nieprawomyślnego profesora, który nie popierał marksizmu-leninizmu i chodził do kościoła. Dziś nie brakuje studentów z błyskawicami i tęczowymi flagami, którzy z nie mniejszym zaangażowaniem strzegą ideowej czystości” – podsumowuje autor.
Źródło: „Idziemy”