Przeludnienie to mit. Problem leży zupełnie gdzie indziej

Liczba mieszkańców naszej planety dobija właśnie do ósmego miliarda. Ciągle pobrzmiewają alarmistyczne głosy, jakoby przeludnienie było naszym głównym problemem, a wraz z nimi – wezwania do ograniczenia populacji. To jednak wizja świata oparta na całkowicie fałszywych założeniach

Od ponad 200 lat wśród uczonych i polityków toczy się debata, czy na Ziemi jest za dużo ludzi. Jej początki sięgają końca XVIII wieku, gdy swe dzieło „Traktat o prawie ludnościowym” wydał anglikański pastor i ekonomista Thomas Robert Malthus (1766-1834). Ostrzegał on, że przeludnienie jest najgorszą klęską, która może spotkać naszą planetę i aby go uniknąć, należy podjąć drastyczne środki, takie jak likwidacja opieki społecznej dla ubogich, co zahamowałoby przyrost populacji. Według niego populacja rośnie w postępie geometrycznym, podczas gdy produkcja rolna – jedynie w arytmetycznym, co nieuchronnie prowadzi do wyczerpania zasobów ziemi i powszechnego głodu.

Teorie Malthusa zostały negatywnie zweryfikowane przez historię. W rzeczywistości wzrostowi populacji towarzyszył stały postęp technologiczny i bardziej racjonalne wykorzystanie zasobów, tak że od XIX wieku nie tylko głód nie stał się powszechnym problemem na ziemi, ale wręcz przeciwnie – jego zasięg zmalał, a ogólny standard życia wzrósł znacząco. Co więcej, wzrost dochodów prowadzi nie do wzrostu tempa przyrostu ludności, jak uważał Malthus, ale wręcz przeciwnie – do jego spadku, co obserwujemy w wielu krajach rozwijających się.

Chociaż maltuzjanizm skompromitował się jako teoria naukowa, ciągle na nowo wskrzeszany jest przez rozmaite odmiany neomaltuzjanizmu. Jego przedstawicielką była m.in. Margaret Sanger, amerykańska feministka, propagatorka eugeniki, założycielka amerykańskiej Ligi Kontroli Urodzeń, której myślowym spadkobiercą jest działająca obecnie aborcyjna organizacja Planned Parenthood. Neomaltuzjańskie poglądy wyrażała także wydana w 1968 r. książka „The Population Bomb” Paula R. Ehrlicha oraz publikacja Klubu Rzymskiego z 1972 r. „Granice wzrostu”.

Rzeczywistość nie potwierdza jednak tez przedstawianych czy to przez klasyczny maltuzjanizm, czy przez jego rozmaite nowe odmiany. Wykorzystanie zasobów naszej planety podlega prawom ekonomii. Gdy dane zasoby naturalne (surowce, pożywienie) stają się trudno dostępne, ich cena wzrasta, co sprawia, że zaczynamy poszukiwać nowych sposobów ich uzyskania. Maltuzjanizm nie bierze pod uwagę ludzkiej inteligencji, która ostatecznie sprawia, że stajemy się coraz mniej zależni od surowców nieodnawialnych. Zwracał na to uwagę m.in. Julian Simon w książce „The Ultimate Resource” wydanej w 1981 r. Co istotne, wzrost liczby ludności oznacza wzrost tzw. kapitału ludzkiego, który przyspiesza postęp cywilizacyjny i technologiczny. Cała książka Simona warta jest uważnej lektury, ponieważ opisuje skomplikowane zjawiska ekonomiczne i demograficzne znacznie trafniej niż przeciwstawne jej teorie neomaltuzjańskie.

Sam Simon podjął się w 1980 r. empirycznego udowodnienia swoich teorii, przyjmując zakład Ehrlicha, dotyczący cen surowców wybranych przez tego drugiego. Według prognoz Ehrliha ich ceny powinny znacząco wzrosnąć w ciągu kolejnych 10 lat, natomiast Simon obstawiał ich spadek. Ostatecznie ceny wszystkich obstawianych surowców spadły, Ehrlich przegrał zakład i musiał wypłacić Simonowi 576 dolarów.

Neomaltuzjańscy teologowie

Argumenty ekonomistów nie przekonują jednak wszystkich. Nadal wiele organizacji, w tym liczne agendy ONZ, działają tak, jakby neomaltuzjanizm był niezaprzeczalnym dogmatem.

Co zaskakujące, dołączają do nich niektórzy teologowie. Jednym z nich jest katolicki teolog i ekonomista Joachim Wiemeyer, wykładowca chrześcijańskiej nauki społecznej na Uniwersytecie Ruhr w Bochum. Od pewnego czasu domaga się, aby papież Franciszek ponownie rozważył stanowisko Kościoła odnośnie do sztucznej antykoncepcji. Wiemeyer traktuje ostrzeżenia „Klubu Rzymskiego” jako bezdyskusyjne. Jako dowód przytacza m.in. przykład Japonii, która jakoby w wyniku rozrostu populacji pod koniec XIX w. zaczęła prowadzić politykę ekspansji, doprowadzając do II wojny światowej na Pacyfiku. Trudno jednak nie zauważyć, że polityka ekspansji była pokłosiem imperialistycznych ideologii, a nie rzeczywistych potrzeb ekonomicznych. Po drugiej wojnie światowej Japonia zrezygnowała z ekspansji, stawiając na rozwój technologiczny i bynajmniej z tego powodu nie cierpi głodu i nędzy.

Clou problemu

Jak wskazuje Ingrid Jacobsen, konsultantka ds. bezpieczeństwa żywności w organizacji pomocowej „Bread for the World”, zasadniczym problemem nie jest niedostatek zasobów, lecz ich dystrybucja. Jej organizacja jest wprawdzie zwolennikiem antykoncepcji, ale przyznaje, że samo ograniczanie populacji nie rozwiąże problemów wynikających z nierównowagi ekonomicznej między globalną Północą i Południem.

Problemy leżą znacznie głębiej – należą do nich konsumpcjonistyczny styl życia krajów bogatych, olbrzymie marnotrawstwo żywności oraz zasypywanie rynków krajów rozwijających się produktami pochodzącymi z krajów bogatych. Dotyczy to w szczególności rynku rolnego – afrykańskie rolnictwo nie ma szans w starciu z rolnictwem europejskim dotowanym przez państwa Unii Europejskiej. Metody uprawy stosowane w rolnictwie w krajach rozwiniętych powodują degradację gleby – żywność produkowana w ten sposób jest stosunkowo tania, ale niskiej jakości. Taka produkcja wymaga stałego stosowania nawozów mineralnych i środków ochrony roślin lub stosowania odmian GMO. Monokultury rolne, które zdominowały rolnictwo w krajach uprzemysłowionych, mają niewiele wspólnego ze zrównoważonym rozwojem, a wraz ze zmianami klimatycznymi mogą się okazać drogą do przepaści. Potrzeba więc alternatywnych modeli rolnictwa, a nie sztucznego ograniczania populacji.

Jeśli chodzi o same zmiany klimatyczne – nadmierna koncentracja na ograniczeniu emisji CO2 nie rozwiąże problemu. Emisja jest bowiem tylko częścią zagadnienia. Równie istotne jest to, w jaki sposób podchodzimy do „zielonych zasobów” planety. Jeśli ograniczamy emisję, a jednocześnie wycinamy olbrzymie połacie amazońskiej dżungli pod uprawę soi, która następnie transportowana jest przez pół świata, aby stanowić paszę dla zwierząt hodowanych na olbrzymich farmach metodami przemysłowymi, postępujemy podobnie jak osoba, która widząc wodę przeciekającą przez burty łodzi stara się ją coraz szybciej wylewać, nie zwracając uwagi na uszczelnienie miejsc, w których woda przecieka.

Do błędnych modeli rolnictwa należy też nadmierna parcelacja działek. Ma ona miejsce w niektórych krajach afrykańskich, o czym opowiada Christoph-Samuel Rottmann. Pracował on w Burundi dla chrześcijańskiej organizacji rozwojowej Co-workers, a wcześniej przez sześć lat mieszkał w Ugandzie. Dostrzegł, że dziedziczone przez kolejne pokolenia działki stale dzielone są na mniejsze, co sprawia, że przestają wystarczać na utrzymanie rodziny. Z tego powodu wycinane są obszary leśne, aby zrobić miejsce pod uprawy. To jednak jest droga donikąd, zrównoważone rolnictwo to bowiem nie to samo co rolnictwo samozaopatrzeniowe (ang. „substistence farming”). Potrzebna jest równowaga – dobrze prowadzone gospodarstwo rolne powinno produkować tyle, aby nie tylko zaspokoić własne potrzeby żywnościowe, ale także, aby sprzedawać część produkcji rolnej. Dzięki temu część ludności może żyć w miastach, przyczyniając się do rozwoju cywilizacyjnego w wymiarze technicznym, naukowym i kulturalnym, ludność rolnicza korzysta zaś z pośrednio z tego rozwoju. Wycinanie lasów zaś – to najgorszy pomysł, szczególnie w krajach afrykańskich, którym grozi susza, a to właśnie obszary drzewiaste stanowią najlepszą obronę przed nią. Tam, gdzie podjęto wysiłki zmierzające ku wtórnemu zadrzewianiu pustynniejących obszarów, tam też zaczyna odradzać się rolnictwo.

Samolubność krajów bogatej Północy - to prawdziwy problem

Jak podkreśla były sekretarz generalny Sojuszu Ewangelickiego w Niemczech Hartmut Steeb, sednem problemu nie jest to, że Ziemia jest „przeludniona”. To, co najbardziej razi, to, że świat zachodni chce dyktować biednym krajom, jak powinna wyglądać ich demografia, podczas gdy sam przeżywa ewidentny kryzys demograficzny. To, według Steeba, nowa forma kolonializmu, której szczególnie bolesnym wyrazem jest promocja przez ONZ i UE antykoncepcji i aborcji w krajach rozwijających się.

Czy nie jest hipokryzją promowanie środków kontroli populacji w krajach uboższych, a jednocześnie masowe sprowadzanie pracowników z Globalnego Południa? Czy młodzi i sprawni ludzie nie powinni pozostać raczej na miejscu, budując podstawy ekonomiczne swoich społeczeństw? Aby to dostrzec, kraje zachodniej Europy musiałyby jednak spojrzeć zupełnie inaczej na rzeczywistość, stawiając czoła trudnej prawdzie o fiasku konsumpcyjnej ideologii, która dominuje tam od dziesięcioleci.

Na bezsens tez o globalnym przeludnieniu wskazuje przewodnicząca federalnego stowarzyszenia na rzecz prawa do życia Alexandra Maria Linder. Według niej należy tę tezę odesłać do „sfery baśni”. Chodzi o coś zupełnie innego: o zły podział i błędne ustalenie priorytetów. Zamiast przeznaczać środki z Funduszu Ludnościowego ONZ na zmniejszenie liczby urodzeń w niektórych państwach, w tym – w Chinach, można by je wykorzystać znacznie lepiej, dla wsparcia zrównoważonego rozwoju ekonomicznego w krajach rozwijających się.

Linder zwraca uwagę, że istnieje „konglomerat państw, korporacji i fundacji”, któremu zależy na bezkarnej eksploatacji zasobów w biedniejszych regionach świata – ze szkodą dla tamtejszych państw, ich obywateli oraz środowiska naturalnego. Gdyby przyjąć odmienną politykę, wspierającą państwa rozwijające się, tamtejsza liczba ludności stopniowo zaczęłaby się stabilizować, a nawet spadać, podobnie jak to się dzieje w Europie od 150 lat.

Niektóre z tych krajów dostrzegły już absurdalność programów promowanych przez ONZ, Planned Parenthood i podobne organizacje. Sprzeciwiły im się m.in. Nigeria i Gwatemala, nie zgadzając się na uzależnianie wypłaty środków na rozwój od wprowadzania programów promujących antykoncepcję i aborcję. Być może nadeszła pora, aby cały świat odrzucił błędne tezy maltuzjanizmu, a zajął się szukaniem prawdziwych rozwiązań problemów ekonomicznych i demograficznych.

 

« 1 »

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama