Trzy kobiety, dziesięcioro dzieci – tak powinna wyglądać „rodzina” zdaniem Elona Muska, jednego z najbardziej znanych propagatorów technofilskiego pronatalizmu. Jego poglądy to kolejna wersja eugeniki, znacznie groźniejsza od tej przedwojennej
Technofilski pronatalizm to ruch osób uważających się za finansową i intelektualną elitę świata, którzy chcą mieć liczne potomstwo, ponieważ uważają, że jest to sposób na ocalenie świata od przeciętności i nędzy.
Jednym z najbardziej znanych zwolenników tego pronatalistycznego ruchu jest Elon Musk, właściciel firm takich jak Tesla i Twitter. Jest ojcem co najmniej dziesięciorga dzieci, których matkami są trzy różne kobiety – żona, przyjaciółka i matka zastępcza. W zeszłym roku Shivon Zilis, jedna z najważniejszych menadżerek w Neuralink, urodziła bliźniaki, jednego z których ojcem był Musk.
Elon Musk jest przekonany, że osobisty sukces jest ściśle związany z IQ danej soby. Pronataliści uważają, że obowiązkiem inteligentnych ludzi jest zapewnienie tej ziemi jak największej liczby światłych dzieci, zrodzonych z inteligentnych rodziców. Musk zachęca więc „wszystkich bogatych mężczyzn, których zna” do spłodzenia jak największej liczby dzieci, mówią ci, którzy go znają.
Miliarder obawia się, że biedniejsi, mniej inteligentni ludzie z wielodzietnymi rodzinami wkrótce wyprą bogatych. Według niego byłaby to cywilizacyjna klęska.
Popularność pronatalizmu wiązać można z kryzysem demograficznym, który trapi kraje zachodnie. W większości z nich wskaźnik urodzeń jest daleko niższy niż 2,15 na kobietę – co oznacza spadek populacji. To, co martwi elity to jednak nie same wskaźniki demograficzne, ale niechęć osób bogatych i inteligentnych do posiadania potomstwa. Wyobrażają sobie zapewne świat na podobieństwo dystopijnego filmu „Idiokracja”, w którym cała niemal populacja to ludzie o wyjątkowo niskim IQ, a w konsekwencji – światu i cywilizacji grozi stopniowa zagłada.
Jak pisze filozof Nick Bostrom, w krajach zachodnich wskaźnik urodzeń „jednostek wykształconych intelektualnie” staje się tak niski, że zachodniej kulturze grozi wyginięcie, a „zaawansowane społeczeństwo obywatelskie” upadnie. Jest on jednym z twórców teorii „longtermizmu” (myślenia długoterminowego), która zyskała dużą popularność wśród technofilskich pronatalistów.
Dane statystyczne wydają się potwierdzać ich obawy. W Afryce przeważają rodziny wielodzietne. W Nigrze każda kobieta rodzi średnio 6,8 dziecka. To najwyższy wskaźnik urodzeń na świecie. Tymczasem w Europie w żadnym kraju nie przekracza on
Musk jest być może najbardziej znanym zwolennikiem pronatalizmu, ale z pewnością nie jedynym. Jego obawy podzielają Amerykanie Malcolm (37) i Simone Collins (36), założyciele organizacji pronatalist.org. Przeraża ich perspektywa, że obecne „wyznaczniki demokracji”, takie jak wolność słowa, świadomość klimatyczna, równość rasowa i prawa LGBT mogą odejść do lamusa z powodu niskiego wskaźnika urodzeń osób takich jak one. Dlatego też pragną mieć od siedmiorga do nawet trzynaściorga dzieci. Ich wiek nie wskazuje jednak na to, aby był to realny plan, dlatego „zadbali” o to, aby wyprodukować jak najwięcej embrionów, póki to możliwe, metodą in vitro. Ich dzieci czekają obecnie w zamrażarce, a z przewidywanej trzynastki urodziło się już troje. Collinsowie wyliczają sobie, że ich potomkowie po jedenastu pokoleniach zdominują obecną populację ludzką, o ile tylko zdołają utrzymać trend zapoczątkowany przez nich samych. Są przekonani, że jeśli im się to uda, to oni właśnie „określą przyszłość naszego gatunku”.
Dolina Krzemowa w Stanach Zjednoczonych jest uważana za miejsce, w którym zgromadziło się szczególnie wiele osób z wysokim IQ i tam też po cichu rośnie ideologia technofilskiego pronatalizmu. „Najbogatsi i najpotężniejsi ludzie świata uważają za swój obowiązek powielanie siebie jak najwięcej razy” - napisał niedawno dziennik „The Guardian”.
Przekazywanie swojego „genialnego DNA” to według pronatalistów najlepszy sposób na poprawę populacji świata i utrzymanie zachodniego stylu życia. Tymczasem badania naukowe bynajmniej nie potwierdzają dziedziczności wysokiego współczynnika inteligencji. Jest on zależny od wielu czynników. Prawdopodobnie pewną rolę odgrywają geny, ale być może równie ważne są czynniki epigenetyczne, czyli uaktywnienie różnych genów w zależności od okoliczności zewnętrznych. Nie mniej ważne jest środowisko i zapewnienie możliwości rozwoju intelektualnego.
Naiwna jest wiara w to, że obywatele krajów zachodnich, którzy dali się pochłonąć ideom konsumpcjonizmu, tracąc ze swej perspektywy wyższe wartości, gubiąc sens życia i duchowość, będą mieli ochotę zrodzić i wychować kolejne pokolenie. Wychowanie dzieci to bowiem znacznie więcej niż zapewnienie im dobrych warunków materialnych i najlepszego możliwego wykształcenia. Nic nie zastąpi rodzicielskiej uwagi, czasu spędzanego z dziećmi, rodzinnego dialogu i interakcji. Jak to pogodzić ze stylem życia propagowanym przez Muska, który uważa, że pracownicy jego firm powinni praktycznie całe życie spędzać w pracy. Według wytycznych podanych ostatnio pracownikom Twittera, 40 godzin tygodniowo to za mało – Musk oczekuje od nich znacznie więcej, a główni menadżerzy w zasadzie powinni nigdy nie opuszczać firmy.
Rojenia technofilskich pronatalistów napędzają przemysł techno-prokreacyjny, do którego należą rozmaite kliniki płodności, oferujące nowoczesne technologie mające zapewnić „idealne dzieci”, na miarę oczekiwań rodziców. Bogaci Amerykanie, tacy jak Peter Thiel (PayPal) czy Steve Jurvetson, inwestują wiele pieniędzy w tego rodzaju centra płodności. Do 2025 roku będzie to kwota około 78,2 mld dolarów. Jurvetson poprzez swoją firmę inwestycyjną Future Ventures wkłada miliony dolarów w firmę Gameto, która wspólnie z Uniwersytetem Harvarda walczy ze starzeniem się jajników. To pomaga kobietom zachować płodność przez długi czas, dzięki czemu mogą one nadal rodzić dzieci w wyższym wieku za pomocą in vitro. Sam Altman, prawa ręka Muska w firmie OpenAI zajmującej się sztuczną inteligencją, inwestuje w firmę Conception. Altman jest homoseksualistą i chce umożliwić dwóm biologicznym mężczyznom wspólne uzyskanie dzieci poprzez Conception.
Jak zauważyła amerykańska myślicielka Mary Eberstadt w swej książce „Jak Zachód utracił Boga”, upadek życia rodzinnego idzie w parze ze spadkiem zdrowej religijności. Religia i rodzina stanowią dwa filary zdrowego społeczeństwa – gdy którykolwiek z nich zaczyna się kruszyć, jednocześnie niszczeje i drugi. Co w takim razie ze świeckim pronatalizmem?
Ów „świecki” pronatalizm, jak się okazuje, nie jest wcale taki areligijny, jak mogłoby się wydawać. Malcolm i Simon Collins są właśnie w trakcie pisania książki „The Pragmatist's Guide to Crafting Religion”, w której mają zamiar promować alternatywną religię, która nazywa się „ewolucja”.
Co autorzy rozumieją przez „ewolucję”? Nie chodzi im o ewolucję w sensie darwinowskim, ale o ewolucję sterowaną. Słyszymy tu pomysły znane już z publikacji transhumanistycznych, które są swego rodzaju rozwinięciem przedwojennej eugeniki, która prowadziła do eliminowania „złych genów”, co w praktyce oznaczało fizyczną eliminację lub sterylizację osób, które elita uznała za nieprzydatne genetycznie. Collinsowie nie proponują dziś wprawdzie sterylizacji „gorszych jednostek”, ale zamiast tego piszą: „błagamy o rozsądny, łagodny, ale agresywny transhumanizm: ulepszanie i przekształcanie kondycji ludzkiej za pomocą technologii”. Innymi słowy: dobieranie genów embrionów, aby dostarczyć na ten świat „doskonałe” super dzieci. Stanowczo zaprzeczają przy tym, że chodzi o eugenikę, jednak trudno nie dostrzec, że są to puste słowa.
Tak jak przedwojenna eugenika usiłowała zmienić genetyczny kształt ludzkości, produkując inteligentne i białe potomstwo, tak też transhumanizm pragnie ulepszać rasę ludzką. Proponowane metody są odmienne od tych, które wykorzystywano w nazistowskich Niemczech czy „demokratycznej” Szwecji, ale cele – identyczne. Techniki jak nanotechnologia, manipulacja genetyczna i zastosowanie informatyki w ludzkim ciele służyć mają temu, aby wyprodukować potomstwo, które będzie super-inteligentne, super-zdrowe, a co za tym idzie – super-bogate. Innymi słowy – chodzi o stworzenie nadczłowieka.
To właśnie dlatego Collinsowie nie chcą zaufać biologii, ale wybierają rozwiązania technologiczne. DNA każdego embrionu, który znajdzie się w łonie Simone Collins, zostało przetestowane pod kątem tysięcy kryteriów. Jeśli zarodków jest więcej, przyszli rodzice mają możliwość wybrania najlepszego z nich i wyrzucenia reszty. W konkretnym przypadku wybrany embrion, dziewczynka, uzyskał wynik 1,9; ich najniżej punktowany embrion miał -0,96. Simone uważa tę liczbę za ważną, mówi agencji informacyjnej Bloomberg. „Wykorzystujemy najnowsze spostrzeżenia naukowe, aby dać naszym przyszłym dzieciom wszystkie możliwe korzyści”.
Jeśli pomysły Collinsów kojarzą się komuś z „Nowym wspaniałym światem” Aldousa Huxleya, w której to książce autor rysował społeczeństwo z super-inteligentnymi jednostkami alfa-plus, wyprodukowanymi w laboratoriach, to skojarzenie jest całkowicie na miejscu. Collinsowie albo jednak nie czytali powieści Huxleya, albo też nie zrozumieli jej przesłania. Po pierwsze, społeczeństwo, w którym wszyscy byliby tego rodzaju nadludźmi, nie miałoby prawa przetrwać; to czego potrzebujemy – to różnorodność, a nie super-zdolności. Po drugie, „Nowy wspaniały świat” jest być może nowy, ale nie wspaniały – powieść Huxleya jest dystopią, ostrzeżeniem przed próbami tworzenia technokratycznego społeczeństwa, które ostatecznie zwraca się przeciw samemu człowiekowi.
Pronatalistom wydaje się przyświecać inna wizja, zaczerpnięta z książki „The Sovereign Individual. How to Survive and Thrive During the Collapse of the Welfare State” (1997) Jamesa Dale Davidsona. Według tego autora obecne systemy społeczne skazane są na śmierć. Państwo stanie się przestarzałe jako podmiot polityczny, do jego ostatecznego upadku przyczynią się kryptowaluty. W światowym chaosie, który będzie wynikiem tego upadku, do władzy dojdzie „elita poznawcza”. Będą oni „suwerennymi jednostkami”, które stworzą nowy system polityczny, obejmujący cały świat. Znikną dotychczasowe państwa, pojawią się miasta-państwa podlegające rządowi światowemu.
Enuncjacje Muska dotyczące możliwości zakończenia wojny na Ukrainie, nie są, jak widać, najgroźniejszym, co może się wyląc w głowie bogatego ekscentryka. Jego wizje – i jemu podobnych – dotyczące przyszłości świata są znacznie bardziej niepokojące. Nie ma dla nich miejsca dla społeczeństw i jednostek, jest tylko system zarządzany przez super-bogatych i super-inteligentnych (w domyśle: przez niego samego i jemu podobnych), w którym zwyczajni ludzie mogą pełnić jedynie rolę siły roboczej, coraz mniej potrzebnej wraz z kolejnymi osiągnięciami techniki. Zwolnienie większości pracowników Twittera nie jest przypadkiem, ale elementem jasnej strategii – ludzie są niepotrzebni. Prawicowym wielbicielom Muska wypadałoby się dobrze zastanowić nad tym, kogo czczą. Może się bowiem okazać, że technologiczny zbawca świata nie jest w niczym lepszy od militarystycznego wodza z charakterystycznym wąsikiem, który zdołał również oczarować wielu prawicowo nastawionych obywateli w pewnym państwie, które miało rządzić całym światem.