„Chodziłyśmy do naszej jurty kaplicy. Jeśli ktoś nas będzie widział, może przyjdzie, myślałyśmy” – wspomina siostra Sandra Garay, Argentynka ze Zgromadzenia Matki Bożej Pocieszenia – Consolata, od 20 lat misjonarka w Mongolii.
Piotr Dziubak KAI Rzym: Kiedy mieszkałyście już na południu Mongolii w Arwajcheer spotkała Siostra kobietę na ulicy, która zapytała: kim jesteście? Może chrześcijanami? Mówimy o historii sprzed prawie 15 lat…
S. Sandra Garay: To było zimą, chyba w marcu. Starsza kobieta faktycznie zapytała: jesteście chrześcijanami? Czekaliśmy na was. Dotarłyśmy tam w 2006 roku. Starałyśmy się przedstawić i poznać miejscowych ludzi. Uczestniczyłyśmy w akcjach wolontariatu ucząc języka angielskiego, w projekcie opieki nad najstarszymi osobami. W międzyczasie uczyłyśmy się mongolskiego. Przygotowywałyśmy podania do urzędów, żeby otrzymać działkę do prowadzenia działalności religijnej. Według mongolskich przepisów można prowadzić działalność religijną tylko na własnym, wyznaczonym do tego terenie, na co dostaje się zgodę od władz. W Mongolii jest bardzo wyszczególnione do czego służy dany teren: do mieszkania, do biznesu, do działalności społecznej, religijnej. Starałyśmy się otrzymać pozwolenie na mieszkanie i prowadzenie w pobliżu działalności religijnej i społecznej. Kiedy już udało się przejść przez całą biurokrację, ogrodziłyśmy teren, kupiłyśmy jurty. W jednej z jurt przygotowałyśmy kaplicę. W Mongolii nie wolno robić reklamy religijnej, wykorzystując do tego plakaty albo telewizję. Jeśli ktoś coś takiego robi to jest to przez władze uznawane za prozelityzm. Zastanawiałyśmy się, jak dać znać ludziom, że tu jesteśmy? Muszę przyznać, że zazwyczaj Mongołowie wiedzą wszystko i to bardzo szybko. Nie trzeba było robić żadnej reklamy.
KAI: W Arwajcheer byłyście same, czy byli też inni chrześcijanie?
W Arwajcheer byłyśmy razem z misjonarzami, mała grupa z Kościoła episkopalnego i kilku wolontariuszy z jakiejś fundacji pomocowej. Chodziłyśmy do naszej jurty kaplicy. Jeśli ktoś nas będzie widział, może przyjdzie, myślałyśmy. Pewnego dnia idąc do kaplicy-jurty spotkałam na ulicy starszą panią, która się do mnie uśmiechała. Pomyślałam: pozdrowię ją. Ona szła w moim kierunku. Jesteście obcokrajowcami – zapytała mnie. Tak, jesteśmy. Jesteście chrześcijanami? Tak – odpowiedziałam. Od bardzo dawna czekaliśmy na was. Zapytała mnie, czy może przyjść do kaplicy ze swoimi przyjaciółkami w niedzielę. I przyszły. Do dzisiaj są w naszej wspólnocie.
Próbowałyśmy różnych rozwiązań, martwiłyśmy się jak będzie, a tu okazało się, że nasz Pan zadbał o wszystko. To tylko świadczy o tym, że to nie my powołujemy, sprawiamy, że ktoś przyjdzie. O to dba nasz Pan. My jesteśmy od tego, żeby pomagać i ułatwiać wszystko. Pan otwiera serca ludzi na wiarę. Wiele razy później spotykałam się z takim „przypadkowym” poznaniem nas i naszej kaplicy w jurcie.
KAI: Czy ktoś z miejscowych zapytał kiedyś Siostrę: po co to robisz? Dlaczego tu przyjechałaś?
Najwięcej pytań dotyczyło mojego szczęścia, że pewnie nie jestem szczęśliwa bo nie wyszłam za mąż (śmiech). Bardzo często mnie o to pytali Mongołowie. Jak możesz żyć bez męża? A misjonarze, którzy są z wami, jak oni mogą żyć bez żony? Odpowiadałam, że życie w małżeństwie też nie jest łatwe na co wszyscy przytakiwali głową. „Masz rację” – mówili.
Wiele razy zdarzało się, że ktoś mówił mi, że nie wierzy w Boga. Przy dłuższej rozmowie na temat, który wydawałoby się mało znaczący w życiu, okazywało się, że ludzie sami mówili: słuchaj, raz w roku wchodzę na górę, żeby się modlić. Jest zatem akceptacja i świadomość, że istnieje ktoś większy od nich. Nie wiem co to była za modlitwa na górze, ale wiem, że były to prośby o pomoc, podziękowanie za dobro, prośby o poprowadzenie w życiu. Często Mongołowie kierują modlitwy do swoich przodków.
KAI: W czasie pielgrzymki do Mongolii papież Franciszek poświęci i zainauguruje Dom Miłosierdzia. Z opowiadań misjonarzy wiem, że Mongołom trudno jest zrozumieć darmowość otrzymanej pomocy, gestu miłosierdzia. Często pytają: jaki masz w tym biznes, żeby mi pomagać? Chociaż to niezrozumienie gestów miłosierdzia obecne jest także i w krajach mieniących się katolickimi.
Naród mongolski miał w swojej historii wiele trudnych okresów. Najpierw w relacjach z Chinami. Praktycznie doświadczyli 200 lat niewolnictwa pod dominacją chińską. Potem przyszły trudne czasy pod władzą imperium rosyjskiego i sowieckiego. Mongołowie bardzo mocno doświadczyli, co znaczy być wykorzystywanym. Współczesne życie w Mongolii jest bardzo trudne. Ludzie wkładają bardzo dużo wysiłku, żeby w miarę dożyć do końca miesiąca. Trudno zarobić na własne utrzymanie. Mocno jest zakorzenione myślenie: to twój problem, sam musisz znaleźć rozwiązanie.
Pojęcie, że Bóg jest miłością, że jest Ojcem a my wszyscy jesteśmy braćmi i dlatego sobie pomagamy, nawet jeśli nie jesteśmy rodzeństwem z krwi, bardzo ich uderza. Bo to jest coś zupełnie innego w ich doświadczeniu. Pomagam ci ze względu na darmową miłość, którą otrzymałam od Boga i nie oczekuję, że ty w zamian mi coś dasz. Mongołowie mają problem, żeby to zrozumieć. Z naszej strony pomagamy wszystkim bez wyjątku. Nie pytamy, dlaczego ktoś przychodzi do naszego kościoła. Bardzo mocno to wstrząsnęło pierwszym pokoleniem katolików w Mongolii. Zaskoczenie tym, że coś może być za darmo w dalszym ciągu wzbudza zdziwienie.
KAI: Często zdarza się w rodzinach mongolskich, że tylko jedna osoba jest katolikiem, inni wyznają buddyzm albo szamanizm. Czy to jest jakimś problemem dla tych, którzy przyjęli chrzest?
Często zdarza się, że młode osoby przyjmują chrzest w tajemnicy przed rodziną. Nie chcą tworzyć jakiegoś dyskomfortu, zwłaszcza wobec rodziców. Zazwyczaj rodzice nie robią problemów w tym względzie. Niezrozumienie przyjęcia chrztu pojawia się zazwyczaj u ludzi starszych. Dziadkowie będą dezaprobować to, że wnuki chcą zostać katolikami, albo, że może przyjęli chrzest. Ci młodzi ludzie pozostają katolikami w tajemnicy przed innymi. Znajomi albo rodzina będą to tolerować, ale nie będą się zgadzać. Zawsze prosimy, żeby młodzi ludzie, którzy chcą przygotować się i przyjąć chrzest, porozmawiali o tym z rodzicami, chociaż mogą już o sobie decydować.
Mamy też wielu młodych, którzy jako jedyni w rodzinach zostali katolikami, ale rodzice nie będąc chrześcijanami, wspierają ich. Mówią często: „Widzieliśmy kościół, fajnie wygląda, jeśli chcesz możesz tam chodzić”. Dodatkowo ich wiara pozytywnie się umacnia, kiedy rodzina dostrzega przemianę w młodym człowieku, że jest w nim więcej dobroci, miłości do innych. Tego nie można nie zauważyć, nawet jeśli nie jest się chrześcijaninem.
KAI: W sobotę papież spotka się z misjonarzami, z przedstawicielami parafii. Co powie sobie dwoje Argentyńczyków, spotykając się w Mongolii?
Nie wiem, czy będę miała taką możliwość. Papież przyjeżdża ze względu na Kościół mongolski. Do słowa trzeba dopuścić przede wszystkim samych Mongołów. Dla mnie będzie już wielką radością możliwość zobaczenia go. Jeśli będzie możliwość, żeby go pozdrowić, będę się cieszyć jeszcze bardziej. Każdy katolik ma chyba w sercu takie marzenie, żeby móc porozmawiać przez chwilę z papieżem. Jako Argentynka nie oczekuję żadnych szczególnych przywilejów.
KAI: Siostra jest w Mongolii od 20 lat. Co Kościół mongolski może ofiarować Kościołowi powszechnemu?
W różnych Kościołach na świecie pojawia się wiele smutku z powodu zmniejszającej się liczby katolików. Chcemy czy nie, ale Kościół instytucjonalny przechodzi kryzys. Przede wszystkim dzieje się to z powodu przypadków wykorzystania seksualnego nieletnich. Niestety my jako osoby duchowne nie działamy zawsze zgodnie z duchem Ewangelii. To niestety zabrało Kościołowi bardzo dużo wiarygodności. W rzeczywistości małego Kościoła odsłania się moc Ewangelii. Można łatwo dostrzec jak Bóg dotyka serca ludzi. Jeśli umiemy głosić, że Jezus kocha każdego i nie ważne jest kim jesteśmy. Pomimo naszych wad możemy być Kościołem, którego oczekuje Jezus. W Mongolii instytucja naszego Kościoła jest wręcz znikoma. Mocno przeżywa się wiarę we wspólnotach. Mongołowie są bardzo praktyczni. Jeśli dostrzegają, że nic im przebywanie w Kościele nie daje, co pomogłoby w ich życiu, żeby lepiej żyć, nie tracą czasu i odwracają się do niego tyłem.
KAI: Czego oczekuje Siostra po pielgrzymce papieża do Mongolii?
Mam nadzieję, że to będzie bardzo rodzinna pielgrzymka, że to będzie spotkanie ojca z dziećmi, spotkanie naszego Kościoła z Przewodnikiem. Pewnie papież powie, że jesteśmy dla niego bardzo ważni, pomimo tego, że jest nas mało. Jesteśmy ważni dla Franciszka i dlatego tu przyjechał. Ufam, że umocni nas w wierze. Nie jest łatwo być częścią Kościoła, który jest zdecydowaną mniejszością. Na pewno nie zabraknie z papieżem momentów radości. To na pewno zbuduje mocne przekonanie, że my w Mongolii jesteśmy częścią czegoś większego, że nasze życie ma znaczenie dla całego świata.
Rozmawiał Piotr Dziubak
Piotr Dziubak (KAI Rzym) / Ułan Bator