Słowa emerytowanego aborcjonisty Curtisa Boyda, które padły w trakcie prezentacji jego książki, mrożą krew w żyłach. Zabijanie dzieci to dla niego „absolutna radość”, a swoje rzemiosło po prostu „uwielbia”. Boyd porównał szczęście, jakiego doświadczał podczas zabijania nienarodzonych dzieci, do radości z rodzenia żywych dzieci i oddawania ich rodzinom.
Curtis Boyd dokonał w swojej karierze aż 250 tys. aborcji, pozbawiając życia nawet zdolne do przeżycia dzieci w trzecim trymestrze. W zeszłym miesiącu prezentując w jednej z waszyngtońskich księgarni swoją książkę opowiadał o swojej pracy, wraz z żoną, emerytowaną psycholog Glenną Halvorson-Boyd, która „doradzała” klientkom swojego męża.
Podczas prezentacji oboje odnosili się do niedawno opublikowanej książki „We Choose To”, a to, co mówili, zdradzało ich całkowitą demoralizację i brak jakichkolwiek ludzkich uczuć. Stwierdzili, że masowe egzekucje nienarodzonych dzieci to ich „najwyższa radość w życiu”. Boyd porównał szczęście, jakiego doświadczał podczas zabijania nienarodzonych dzieci, do radości z rodzenia żywych dzieci i oddawania ich rodzinom.
„To uczucie podobne do odbierania porodu” – twierdzi ginekolog-aborcjonista. „[Podczas porodu] dziecko wychodzi na zewnątrz. Jest żywe i zdrowe... to bardzo ekscytujące. Takim czymś była dla mnie także aborcja... To była radość dla rodzin i kobiet. To euforyczne uczucie, tak wyzwalające dla nich – kontrola nad swoim życiem... samodzielne kierowanie swoim przeznaczeniem”.
Czytając te słowa trudno uwierzyć, że lekarz mówi coś takiego z pełnym przekonaniem. Urodzenie żywego dziecka to to samo, co jego celowe zabicie? Jedynym etycznym sprawdzianem jest to, czy się ma „poczucie kontroli”? Cóż to za etyka? Chyba wywodząca się od Nietzschego: są „nadludzie”, którym wolno wszystko i którzy mają poczucie władzy oraz „podludzie”, którzy nie mają żadnych praw. Już to przerabialiśmy w czasie II wojny światowej, która pochłonęła ponad 70 milionów istnień ludzkich. Czy po raz kolejny musimy wracać do takich dramatycznie błędnych wizji etyki?
Również żona lekarza, psycholog Glenna Halvorson-Boyd wyrażała entuzjazm dla pracy aborcyjnej. Mówiła między innymi o determinacji swojej i męża w przeprowadzaniu tzw. późnych aborcji (czyli zabijaniu dzieci w końcowym okresie ciąży), których dokonywali w swoich placówkach – Southwestern Women's Options w Albuquerque i Southwestern Women's Surgery Center w Dallas – przez całe dziesięciolecia.
„Kiedy zaczęłam wykonywać tę pracę, zakochałam się w niej” – stwierdziła Halvorson-Boyd. Swoją postawę opisuje jako „wkurzony” feminizm (w oryginale posłużyła się słowem „pissy” – zbyt wulgarnym, żeby go tłumaczyć dosłownie).
Doktor Boyd wraz z żoną wielokrotnie podkreślali, że ich działalność to tylko „miłość” i „współczucie”. „Staraliśmy się rozwijać kulturę miłości” – twierdzi Boyd. Tłumacząc te słowa z aborcjonistycznego żargonu na normalny język, chodzi o kulturę miłości do pieniędzy, które przemysł aborcyjny zarabia na kobietach znajdujących się w trudnej sytuacji życiowej. Rzekome współczucie to typowa komercyjna grzeczność. Gdy sprzedawca pyta w sklepie: „w czym mogę pomóc”, nie ma zamiaru naprawdę pomagać, ale skłonić nas do podjęcia decyzji, na której my stracimy, a on zarobi. Tak działa komercyjna logika w handlu i nie inaczej jest w biznesie aborcyjnym. Nie przykryją tego żadne górnolotne słowa.
Fałszywe współczucie zdemaskowane przez sąd
Prezentacja książki to nie pierwszy raz, gdy Boyd posługuje się swym wypaczonym rozumieniem współczucia dla usprawiedliwienia własnych działań.
Do tej samej wypaczonej idei odwoływał się podczas składania zeznań w sprawie sądowej, w wyniku której musiał zamknąć swój biznes, a także w wywiadzie, w którym przyznał, że „zabijał”, ale zawsze „modlił się, aby duchy dzieci, które abortował, powróciły do Boga z miłością, ze zrozumieniem”.
Słowa, słowa, słowa. Piękne słowa, które mają przykryć bardzo niepiękną rzeczywistość. Fakty są takie, że Boyd celowo zabił setki tysięcy w pełni ukształtowanych nienarodzonych dzieci, które były w stanie przetrwać poza łonem matki. Mało tego – pobierał organy tych dzieci i przekazywał je Uniwersytetowi Nowego Meksyku w celu prowadzenia badań i eksperymentów. Ostatecznie Boyd i Uniwersytet Nowego Meksyku zostali objęci dochodzeniem po tym, jak makabryczny proceder handlu częściami niemowląt został ujawniony opinii publicznej. Uniwersytet Nowego Meksyku został zmuszony do zakończenia współpracy z Southwestern Women's Options.
Adwokat Mike Seibel wniósł dwa pozwy przeciwko Boydowi: jeden w imieniu Jessiki Duran, matki, której szczątki abortowanego dziecka zostały przekazane przez Southwestern Women's Options Uniwersytetowi Nowego Meksyku bez jej świadomej zgody, a drugi w imieniu Tiny Atkins i Nicole Atkins, matki i siostry 23-letniej Keishy Atkins, która zmarła po późnej aborcji (w około szóstym miesiącu ciąży), którą przeszła w Southwestern Women's Options.
Seibel był głęboko poruszony złem, które dostrzegł w Boydzie i poświęcił swoje życie walce z tym złem. Jak wcześniej donosiło Live Action News, Seibel po raz pierwszy usłyszał o aborcyjnym imperium Boyda w 2015 roku, kiedy Boyd twierdził, że wysyła „ducha” zabitych przez siebie dzieci „do Boga z miłością i zrozumieniem”. To był punkt przełomowy, kłamstwo, które przelało czarę goryczy.
„Byłem tak wściekły – to było tak bluźniercze, że wiedziałem, że muszę coś zrobić” – powiedział Seibel. W rezultacie „przez siedem i pół roku walczyłem z Boydem, ponieważ uważam, że to nikczemne, że lekarz dokonuje jakiejkolwiek aborcji, ale jeszcze bardziej nikczemne jest to, że dokonuje aborcji w trzecim trymestrze ciąży na zdrowym, zdolnym do życia dziecku”.
Seibel wygrał proces przeciwko Boydowi i jego pracownikom aborcyjnym w związku ze śmiercią Keishy Atkins w wyniku działań Southwestern Women's Options. Działania Seibela ostatecznie przyczyniły się do obalenia imperium aborcyjnego Boyda, ostatecznie prowadząc do zamknięcia działalności Boyda w Dallas i sprzedaży jego firmy w Nowym Meksyku.
W opublikowanych niedawno wspomnieniach Boyd nie wyraża żadnej skruchy, jeśli chodzi o przypadek Keishy Atkins. Przeciwnie, koncentruje się na własnym „ciężarze emocjonalnym”, który musiał znieść w wyniku procesu.
Komentarze do postawy Boyda są chyba zbyteczne. Jest to pozbawiony sumienia, do głębi zdemoralizowany typ człowieka. Nic i nikt nie jest w stanie doprowadzić go do refleksji etycznej, do odróżnienia zła od dobra. Słowa „miłość”, „współczucie” w jego ustach stają się ponurą przestrogą przed wypaczaniem tych pojęć: ostatecznie skutkiem tej rzekomej miłości i współczucia są setki tysięcy zabitych istot ludzkich.
Źródło: Live Action
Dziękujemy, że przeczytałeś/aś nasz artykuł. Jeśli chcesz wesprzeć naszą działalność, możesz to zrobić tutaj.