Dean Cain, filmowy „Superman”, porzucił Hollywood: „to nie jest miejsce dla porządnych ludzi”

Dean Cain, amerykański aktor znany z roli Supermana w latach 90-tych, wyjechał z Hollywood na początku 2023 roku razem z synem, stwierdzając: „nic nas już tu nie trzyma”.


„Mam swoje zdanie”, powiedział niedawno CBN Digital. „Hollywood to siedlisko rozwiązłości. Sam byłem rozwiązły; robiłem rzeczy, z których nie jestem dumny. Poprosiłem już o przebaczenie za te rzeczy i naprawiłem swoje postępowanie. Jest tak wiele rzeczy, które wiążą się z tym środowiskiem”.

Mówiąc to, ma na myśli zarówno liczne romanse z lat 1990-tych (w tym kilkumiesięczny z Pamelą Anderson), jak i rozpad swojego związku z Samanthą Torres, matką jego syna, którego sam wychowywał po separacji. Przyznaje wprawdzie, że są aktorzy, którzy starają się prowadzić przyzwoite życie, wskazując na gwiazdę Marvel Cinematic Universe Chrisa Pratta, stwierdza jednak, że jest to bardzo trudne. Atmosfera „postępowego”, liberalnego miasta i całe tamtejsze środowisko zawodowe bardzo utrudnia życie zgodne z wyznawanymi zasadami.

„W Hollywood nie da się znaleźć wiele [wiary chrześcijańskiej], z pewnością nie tej wyznawanej otwarcie” – podkreśla 57-letni aktor. „Te filmy, które robię teraz, oparte są na wierze. Chcę, aby miały one swoje przesłanie. ... Myślę, że jest to naprawdę ważne”.

W ostatnich latach Cain zagrał w takich filmach jak „Bóg nie umarł” i „Bez wakatu”. Obecnie koncentruje się na tworzeniu filmów, które „pozostaną w pamięci” tych, którzy je oglądają. „Mogą wpłynąć na czyjeś życie i mogą mówić o doświadczeniu, które ktoś rozumie” - powiedział - „A jeśli tak będzie rzeczywiście, to znaczy, że zrobiłem to, co trzeba, kręcąc ten film”.

Jeśli chodzi o jego własną drogę wiary, Cain przyznał, że zostanie ojcem odegrało ogromną rolę w kształtowaniu jego relacji z Bogiem. Posiadanie dziecka oznaczało dla Caina odpowiedzialność, której nigdy wcześniej nie czuł: ciężar odpowiadania na najgłębsze życiowe pytania nie tylko sobie samemu, ale także swojemu synowi.


„Zacząłem wychowywać to dziecko - i wiedziałem, że jest ważniejsze na świecie niż ja” - powiedział. „Zacząłem odpowiadać na pytania, które zadawał. Pamiętam, kiedy dowiedział się, że pewnego dnia umrze. ... Mniej więcej wtedy zdałem sobie sprawę, że musi zrozumieć wiarę i zrozumieć, dlaczego tu jesteśmy i że to ma dla niego sens”.

Rozwijanie bliskiej relacji z Bogiem było dla Caina podróżą – procesem, przez który teraz prowadzi swojego syna.

„Każdy z nas ma swoją własną drogę” – mówi celebryta. „Możesz dorastać w domu pełnym chrześcijańskich nauk i chodzić do kościoła w każdą niedzielę, a jednak nadal nosić w sobie te pytania – i to jest naturalne. Wierzę, że to naturalna rzecz, a relacja każdego z Bogiem jest osobista, wyjątkowa, a to, jak do niej dochodzą... to ich własna podróż”.

„I powiem tylko, że Bóg i ja prowadzimy teraz o wiele więcej rozmów niż wtedy, gdy miałem 25 lat” – podsumowuje aktor.

Opr. na podst. Faithwire

« 1 »

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama