„Stróż dezinformacji”. Organizacja GDI usuwa konserwatywne treści z przestrzeni publicznej

To, że prawicowe, konserwatywne i chrześcijańskie treści są systematycznie eliminowane z przestrzeni publicznej, to nie teoria spiskowa, ale fakt, z którym media już nawet się nie kryją. Jedną z najbardziej złowieszczych instytucji, którą można określić mianem „światowego cenzora”, jest GDI.

Jej działalność obnaża popularny brytyjski kanał internetowy UnHerd, który w swej historii ma wiele niezwykle ciekawych wywiadów z czołowymi intelektualistami naszych czasów, z całego spektrum politycznych i społecznych poglądów, m.in. debatę między Richardem Dawkinsem – propagatorem „nowego ateizmu” a Ayaan Hirsi Ali, nawróconą ateistką.

To, co odkryli redaktorzy UnHerd, można określić mianem Orwellowskiego „ministerstwa prawdy” w pełnym tego słowa znaczeniu. Sprawa jest na tyle poważna, że jeden z dziennikarzy tego kanału (Freddie Sayers) został zaproszony do brytyjskiej Izby Lordów, aby oficjalnie przedstawić problem. Chodzi o kwestię „dezinformacji”, a raczej – o ogólnoświatowy system cenzury. Wszystko zaczęło się od podpisania przez UnHerd kontraktu z trzema agencjami reklamowymi i zbadania wyników kolejnych kampanii. Wyniki te były zaskakująco słabe, co zdziwiło nie tylko redaktorów serwisu, ale także same agencje. Dopiero trzecia z nich wskazała na rzeczywisty powód: korzysta ona z platformy technicznej Grapeshot. To brytyjska firma, która została sprzedana Larry Ellison Oracle kilka lat temu. Funkcjonowanie tej platformy oparte jest m.in. o „globalny indeks dezinformacji” (GDI). Indeks ten rzekomo służyć ma wykluczeniu z obiegu informacji nieprawdziwych, w rzeczywistości jednak eliminuje informacje niewygodne dla tych, którzy go opracowują. UnHerd trafił na listę wykluczeń GDI i właśnie to było powodem tak słabych wyników reklamowych.

Redaktorzy serwisu postanowili, że nie zostawią tej sprawy swojemu biegowi, ale wystosowali do instytucji, która tworzy ów indeks oficjalne zapytanie, dlaczego znaleźli się na liście wykluczeń i prośbę, aby ich z niej usunąć. W odpowiedzi usłyszeli, że „zespół ponownie zweryfikował ich domenę, ale ocena nie ulegnie zmianie, ponieważ nadal zawiera «narrację anty-LGBT+» oraz «anty-trans»”. Innymi słowy, jeśli ośmielisz się choć raz sprzeciwić lobby LGBT, zostajesz wrzucony na „czarną listę”, a wszystkie media korzystające z indeksu GDI będą eliminować twoje treści ze swoich publikacji.

UnHerd jakiś czas temu gościł u siebie wybitną brytyjską pisarkę i myślicielkę – Kathleen Stock. Nie jest to bynajmniej osoba kojarzona z poglądami prawicowymi, ale feministka, tyle że krytyczna wobec lobby genderowego. Sprzeciwiała się m.in. wprowadzeniu do brytyjskiego prawa tzw. samoidentyfikacji płci (czyli możliwości dowolnego określania swojej płci przez daną osobę, niezależnie od jakiejkolwiek opinii eksperta czy lekarza). Po okresie przyjęcia terapii „afirmacji płci” i bezkrytycznego ulegania postulatom lobby genderowego obecnie Wielka Brytania wycofuje się z aprobowania takich terapii u dzieci i młodzieży, jako pozbawionych jakichkolwiek podstaw medycznych i psychologicznych, a wręcz – wybitnie szkodliwych. Niestety dla GDI nie ma to znaczenia – fakt upubliczniania przez UnHerd poglądów Kathleen Stock jest wystarczającym powodem, aby wyeliminować ten serwis z przestrzeni dyskursu publicznego.

To tylko jeden przykład konkretnego serwisu, który padł ofiarą samozwańczej organizacji, która ma się za „ministerstwo prawdy”, które może decydować o tym, które poglądy mają prawo bytu, a które należy z całą bezwzględnością tępić. Niestety tego rodzaju organizacji i instytucji, zarówno o charakterze non-profit, jak i związanych z agendami państwowymi, jest mnóstwo.

Dezinformacja w mediach, a zwłaszcza w internecie, jest rzeczywistym problemem. Przez wiele dziesiątków lat był to jeden z głównych sposobów działania radzieckiej, a później – rosyjskiej propagandy i służb specjalnych. Celowe rozsiewanie fake newsów, fałszywych interpretacji, fałszywych doniesień, fałszywych raportów było stałą pozycją w menu metod stosowanych przez KGB. Rosyjskie służby specjalne nadal stosują tego typu narzędzia i prawdopodobnie dzięki nim w jakimś stopniu wpłynęły na wyniki poprzednich wyborów prezydenckich w USA (m.in. poprzez przypisywanie politykom wypowiedzi i opinii, których nie wygłaszali), a także na Brexit.

Metodą zwalczania dezinformacji nie może być jednak cenzura. Po pierwsze – jest to narzędzie opresyjne i totalitarne, bardzo chętnie stosowane przez rozmaite reżimy, ale nie mające prawa bytu w demokratycznych społeczeństwach. Po drugie, w przypadku cenzury zawsze pojawia się ten sam dylemat, co w przypadku wszelkiej kontroli: „kto będzie kontrolował kontrolera?” Kto przypilnuje cenzora, aby był obiektywny, aby nie eliminował treści, z którymi się nie zgadza? Kolejny cenzor?

Dezinformację zwalcza się polemiką, wskazywaniem na obiektywne fakty, odwoływaniem się do faktycznych (a nie rzekomych) wypowiedzi, wykazywaniem błędów w rozumowaniu, oddzielaniem faktów od ich interpretacji, a nie – cenzurą.

Czym jest GDI? Organizacja ta została założona w Wielkiej Brytanii w 2018 roku, a jej celem miało być „zakłócenie modelu biznesowego dezinformacji online poprzez eliminowanie obraźliwych publikacji (dosłownie: «zagłodzenie obraźliwych publikacji przez odcięcie finansowania»)”. Jej twórcy to Clare Melford, ściśle związana z Fundacją Społeczeństwa Otwartego George Sorosa, ekspert Światowego Forum Ekonomicznego oraz Daniel Rogers, pracownik tajnych służb USA. Technologia, z której korzysta GDI oparta jest na sztucznej inteligencji, która ma za zadanie wyszukiwać „obraźliwe” informacje i usuwać je z przestrzeni medialnej. GDI finansowana jest przez rządowe agendy USA, Wielkiej Brytanii, Austrii i Niemiec oraz Unię Europejską. Pierwotnie GDI miało eliminować „celowo fałszywe informacje, mające na celu wprowadzanie w błąd”. Bardzo szybko jednak rozszerzono definicję dezinformacji, tak że jej rzekoma eliminacja stała się wygodnym narzędziem do usuwania z przestrzeni medialnej wszelkich opinii niezgodnych z przekonaniami osób zarządzających GDI i blokowania poważnej debaty publicznej. Clare Melford w 2021 wyjaśniała w London School of Economics konieczność rozszerzenia definicji dezinformacji:

„nie chodzi tylko o to, czy coś jest prawdziwe lub fałszywe; to przekracza granice sprawdzania faktów; dana rzecz może być zgodna z faktami, ale niezwykle szkodliwa”.

To stara śpiewka marksistów: „jeśli fakty nie pasują do naszej teorii, tym gorzej dla faktów” (wywodząca się z heglowskiej dialektyki, przyjętej przez Marksa). Wyjątkowo niebezpieczne jest to, że osoby prezentujące taką marksistowską mentalność stoją na czele instytucji finansowanych przez rządy wielu państw i decydują o tym, jakie treści mogą być publikowane, a jakie – nie. Co gorsza, ta marksistowska mentalność została wdrożona w algorytmy, na których oparty jest system sztucznej inteligencji decydujący o publikacji treści. Nawet więc usunięcie ideologicznie skrzywionych osób z instytucji takich jak GDI, nie gwarantuje, że „niepoprawne” z punktu widzenia Sorosa treści, zostaną przywrócone czytelnikom. AI nie została bowiem nakierunkowana na oddzielanie prawdy od fałszu, ale na wykrywanie „narracji kontradyktoryjnych” (ang. adversarial narrative) – czyli niezgodnych z marksistowskimi dogmatami.

To nie jest spiskowa teoria świata. To są niestety fakty, z którymi musimy się mierzyć. Żyjemy w coraz bardziej pogłębiającym się Matrixie, świecie pozorów, w którym prawda przestaje mieć znaczenie, a liczy się tylko zgodność narracji z widzimisię lewicowo nastawionych decydentów, polityków i spin-doktorów.

Jeśli ośmielisz się powiedzieć prawdę o migrantach, odróżniając rzeczywistych uchodźców od całej rzeszy ekonomicznych wędrowników, poszukujących łatwego socjalu w państwach zachodniej Europy albo jeśli zwrócisz uwagę na absurdalność teorii gender, trafisz na czarną listę: twoje strony internetowe będą blokowane, będziesz lądował nisko w wynikach wyszukiwarek, twoje reklamy będą spychane do stref rzadko oglądanych przez odbiorców. Czy tak musi być? Nie – pod warunkiem, że zdamy sobie sprawę z problemu i sprzeciwimy się instytucjom takim jak GDI, nie pozwalając, aby te marksistowskie agendy zarządzały naszymi mediami.

« 1 »

reklama

reklama

reklama

reklama