Kościół katolicki bezustannie debatujący, co Sobór Watykański II miał na myśli, jest Kościołem pozbawionym siły do głoszenia Ewangelii Jezusa Chrystusa i wycofanym ze służby wobec coraz to bardziej podzielonego ponowoczesnego świata – pisze George Weigel w swojej najnowszej książce.
Dlaczego Sobór Watykański II był konieczny?
Żadne wydarzenie katolickie od Soboru Trydenckiego nie wywarło na światowy katolicyzm tak dramatycznego wpływu jak Sobór Watykański II. I w zasadzie też żadne nie było tak kontrowersyjne.
Dla wielu osób – z większością kardynałów elektorów na konklawe w 2013 roku włącznie – debatę na temat, czego nauczał Sobór Watykański II i jak to nauczanie należy wcielać do praktyki duszpasterskiej Kościoła, rozstrzygnęły pontyfikaty Jana Pawła II (1978–2005) i Benedykta XVI (2005–2013). Jednak wiele dawnych pytań i kontrowersji dotyczących Soboru powróciło na powierzchnię życia katolickiego w czasie pontyfikatu papieża Franciszka. Od chwili, kiedy wieczorem 13 marca 2013 roku nowo wybrany argentyńsko-jezuicki papież wyszedł na loggię błogosławieństw bazyliki watykańskiej i powitał tłumy na placu św. Piotra, odnowienie się tych sporów przy niejednej okazji podniosło temperaturę debaty katolickiej powyżej punktu wrzenia. Taka sytuacja nie jest zdrowa. Kościół katolicki bezustannie debatujący, co Sobór Watykański II miał na myśli, jest Kościołem pozbawionym siły do głoszenia Ewangelii Jezusa Chrystusa i wycofanym ze służby wobec coraz to bardziej podzielonego ponowoczesnego świata.
Świat chrześcijański się skończył?
Anima naturaliter Christiana, dusza naturalnie skłaniająca się niegdyś do Boga Biblii i chrześcijaństwa, uschła; więc jak na nowo rozpalić ów ludzki instynkt transcendencji, kontaktu z rzeczywistością większą i szlachetniejszą od nas? Czy też instynkt ten został u ogromnej liczby ludzi zduszony wskutek dziejowych katastrof nowej wojny trzydziestoletniej? Jak ludzie mogą słyszeć głos Boga w świecie po Auschwitz? Jak ci, którzy utrzymują, że słyszą owo słowo objawienia, mają wiarygodnie się dzielić tym przekonaniem z innymi?
W połowie XX wieku takie pytania przyciskały do muru katolickich przywódców i myślicieli, którzy pojęli naturę kataklizmu przeżytego przed chwilą przez ludzkość. Świat chrześcijański się skończył. Katolicyzm nie zniknął; w niektórych miejscach zrujnowanej Europy, a jeszcze bardziej w Ameryce Północnej, która nie poniosła strat materialnych, wywołanych wojnami światowymi, katolicyzm wydawał się kwitnąć. Ale rozkwit ten wyglądał teraz jak ostatnie migotanie światła wyczerpanego chrześcijaństwa. Świeca miała wkrótce zgasnąć i głębsze umysły wyczuwały, że to nastąpi – w latach pięćdziesiątych XX wieku, a może nawet wcześniej. Ci ludzie rozumieli, że powojenne obyczaje społeczne z czasem przestaną już sprzyjać przekazywaniu wiary Kościoła i osłabią jego nauczanie o prawym życiu. Atmosfera kulturowa, już pełna toksyn, miała się stać jeszcze bardziej wroga wobec Boga Biblii i biblijnego poglądu na osobę ludzką; tym, którzy odziedziczyli katolicyzm jako tożsamość etniczną czy narodową, ale nie doświadczyli osobistego nawrócenia do Chrystusa i Kościoła, groziło wewnętrzne spustoszenie duchowe. Jednym z pierwszych oczekujących na koniec świata chrześcijańskiego był trzydziestojednoletni bawarski teolog, który właśnie uzyskał habilitację uprawniającą go do otrzymania katedry uniwersyteckiej. Nazywał się Joseph Ratzinger.