Chodzi o Syna Maryi. Czy naprawdę ktoś ubóstwia Matkę Bożą?

Nie wydaje się, by gdziekolwiek występowały dojmujące problemy z ubóstwianiem Matki Jezusa. Ludzie regularnie modlą się różańcem i odwiedzają sanktuaria. Jeśli gdzieś eksplodują wypaczenia, to bardzo rzadko, raczej wśród osób psychicznie zaburzonych i do tego bez większego wpływu na całokształt katolickiej duchowości – pisze ks. Jarosław Tomaszewski, publicysta Opoki.

W historii chrześcijaństwa można znaleźć spory, które niszczą Kościół ale też i takie, co paradoksalnie pchają go do przodu. Kiedy katolicy spierają się między sobą albo o siebie, efektem jest zapaść i poważny regres. Kiedy jednak zmagają się rozumem, z wiarą o Chrystusa – da się zauważyć we wspólnocie skokowy postęp wewnętrzny i moralny. Przez pierwsze pięć wieków młodego chrześcijaństwa Kościół dobrze ustala sobie swój pierwotny locus – uźródlenie, zakorzenienie, po prostu miejsce własnej tożsamości i nie pozycjonuje się nade wszystko w zrozumieniu do świata czy do zarządu ale do Chrystusa. Kościół ma świadomość, że nie zdefiniuje siebie dopóki nie rozstrzygnie dylematu chrystologicznego.

Kim jest zatem Jezus z Nazaretu? Ani przysłoniętą cieleśnie emanacją odwiecznego bóstwa, ani lepszym od innych herosem – to doskonały Bóg i doskonały Człowiek w jednej Osobie Syna Bożego. Kościół osiąga tę pewność w trakcie kilku pełnych dyskusji, wyrazistych i wcale niełatwych soborów nazywanych powszechnymi, podczas których biskupom nie chodziło o nic innego, jak tylko o zrozumienie Chrystusa.

Poniekąd ostatnią odsłoną chrystologicznego sporu w Kościele będzie rok 431 i sobór efeski. To wtedy hierarchowie odrzucają tezy niejakiego Nestoriusza, heretyka, który upierał się, że Maryję z Nazaretu co najwyżej można nazywać z greckiego christotokos – matką ludzkiej natury Jezusa, ale nie Boga. Kościół myślał długo, zestawiał zjawiska, obserwował poruszenia. Wczesnochrześcijańscy kronikarze twierdzą, że dywagacje wokół macierzyństwa Maryi do tego stopnia już wtedy raniły miłość i wiarę prosto modlących się ludzi, że podczas obrad soboru w Efezie co i rusz wybuchały zamieszki, a chrześcijanie ortodoksyjni posuwali się nawet – choć to nic godnego pochwały – do podpalania oratoriów wyznawców Nestoriusza. W końcu wyszedł werdykt biskupów i dla całego Kościoła powszechnego nakazano uważać Maryję za theotokos – czyli Matkę Boga.

Ruch jest oddolny

W tym wszystkim naprawdę nie chodzi o teoretyczne dysputy mariologów. Autentyczna definicja stosunku Maryi z Nazaretu do Jej Syna przede wszystkim stabilizuje wiedzę Kościoła na temat Chrystusa.

Dogmat maryjny służy katolicyzmowi nie do podziwiania jakiejś boskiej Dziewicy, która w zdrowej duchowości katolickiej cieszy się zawsze należnym szacunkiem ale do istotnego potwierdzenia kim jest Pan. Jeśli Maryja jest Matką Bożą, to Jej Syn jest jedynym Zbawicielem.

Jezus od Niej wziął ludzką naturę, aby tym sposobem odkupić człowieka. Poza Chrystusem nikt inaczej nie wejdzie do Królestwa Bożego. Należy jeszcze mieć nadzieję, że kard. Manuel Fernandez, odpowiedzialny w Kościele za czystość doktryny, publikując notę mariologiczną Mater Populi Fidelis miał pełną świadomość znaczenia chrystologicznych sporów dla rozwoju wiary. Zdaniem argentyńskiego hierarchy nie należy Maryi z Nazaretu nazywać tytułem Współodkupicielki ani Pośredniczki wszelkich łask. Nawet jeśli niektórzy papieże robili tak w przeszłości, to zdaje się, że jedynie metaforycznie, symbolicznie, może modlitewnie, zawsze bez doktrynalnego doprecyzowania. W opinii szefa rzymskiej dykasterii lepiej określać Maryję mianem Matki duchowej albo Matki wiernych. Być może. Pewne jest natomiast to, że rzadko kiedy hierarchom odgórnie, dekretami udawało się narzucić pobożności ludowej formę zwracania się do Dziewicy Maryi. Duchowość maryjna rozwija się z reguły odwrotnie – ludzie modlą się przy figurkach, a z czasem urząd nauczycielski bierze w swoje ręce to, co zgodne z Objawieniem, oczyszcza i udostępnia w praktyce całemu Kościołowi. Żeby zmienić tę dynamikę wzrostu pobożności kardynał Fernandez musiałby cieszyć się wśród wierzących autorytetem ojca wiary, co niestety po uprzedniej publikacji dokumentu nazywanego Fiducia supplicans – prostowanego następnie kilkunastoma chyba już interpretacjami, wywiadami, zaprzeczeniami, sprostowaniami – wydaje się być karkołomnie idealistycznym założeniem.

Osłabianie pozycji

Właściwie to o co w tym wszystkim chodzi? Bo jakie realne wydarzenia, fakty czy motywy skłaniają kardynała Fernandeza do prowokowania kolejnych podziałów akurat na terytorium mariologii? Nie wydaje się, jeśli zbadać uważnie tętno życia wewnętrznego współczesnych katolików, by gdziekolwiek występowały dojmujące problemy z ubóstwianiem Matki Jezusa. Ludzie regularnie modlą się różańcem i odwiedzają sanktuaria. Jeśli gdzieś eksplodują wypaczenia, to bardzo rzadko, raczej wśród osób psychicznie zaburzonych i do tego bez większego wpływu na całokształt katolickiej duchowości.

Gdyby szef dykasterii chciał na serio uleczyć kilka poważnych schorzeń z życia wewnętrznego w Kościele, to powinien przyłożyć słuchawki raczej w innych miejscach, biorąc pod rentgen zagadnienie czystej wiary w Eucharystię i w konsekwencji kwestię udzielania Komunii świętej, albo niepokojące rozgałęzienia charyzmatycznej przeżyciowości, które w ostatnich latach prowadziły do zbyt wielu nadużyć.

A może tak jak za pierwszych wieków, nie chodzi wcale o Maryję tylko o Jej Syna? Gdy chce się podważyć dogmat chrystologiczny trzeba najpierw osłabić pozycję Maryi z Nazaretu. Teologowie wyzwolenia nawet nie ukrywają skrajnej awersji wobec przesłania Matki Bożej z Fatimy. A w ostatnich kilkudziesięciu latach, bez najmniejszej prawie korekty ani próby dyscypliny, najpierw na różnych fakultetach teologicznych, następnie w dół – wśród kilku ruchów apostolskich albo przemilcza się jedyność zbawienia w Chrystusie albo się temu wprost zaprzecza. Jakby dogmatem dialogu międzyreligijnego usiłowano zastąpić dogmat chrystologiczny. 

Dziękujemy za przeczytanie artykułu. Jeśli chcesz wesprzeć naszą działalność, możesz to zrobić tutaj.

« 1 »

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama