Opieka zdrowotna w USA zorganizowana jest zupełnie inaczej niż w Polsce. Niewątpliwie jednak jedno nas łączy w ostatnich latach: brak szczęścia, jeśli chodzi o personalia osób zarządzających systemem tej opieki. George Weigel nie waha się wręcz nazwać nominacji R.F. Kennedy’ego narodową hańbą.
Skąd taka surowa opinia? Weigel ma na myśli zarówno osobiste przymioty nowego szefa amerykańskiego Departamentu Zdrowia, jak i jego kompetencje zawodowe.
Jeśli chodzi o cechy osobiste i umiejętność poruszania się w świecie polityki, można powiedzieć, że nazwisko Kennedy zobowiązuje w USA. Tymczasem od R.F. Kennedy’ego juniora odcina się jego własna rodzina. Świadczy o tym m.in. druzgocący list wysłany przez jego kuzynkę Caroline (córkę zmarłego prezydenta Kennedy'ego) do każdego senatora. To coś naprawdę niezwykłego w przypadku rodziny Kennedy, która jak dotąd stała murem za swoimi członkami i – jak zauważa Weigel – powinno to być ostrym światłem alarmowym.
Wystąpienie samego Roberta Keneddy’ego podczas przesłuchania zatwierdzającego go w roli szefa departamentu potwierdziło to, co najgorsze. Okazał się aroganckim bufonem, kompletnie niezdolnym do radzenia sobie z krytycznymi uwagami, nieumiejącym udzielić merytorycznej odpowiedzi.
Poważna debata medyczna kontra osobiste korzyści
Charakter to jedno. Można by ścierpieć trudnego w obyciu polityka, gdyby cechował się innymi kompetencjami. Tymczasem w przypadku Roberta Kennedy’ego mamy pokaz medycznej ignorancji. Warto tu zaznaczyć, że sam Weigel nie był i nie jest entuzjastą amerykańskiej polityki zdrowotnej z czasu pandemii, uosobionej przez doktorów Fauci’ego i Collinsa. Przyznaje, że
„Antyszczepionkowe pasje odzwierciedlają upadek zaufania do tradycyjnych zawodów zaufania publicznego, częściowo spowodowany tym, że niektórzy ich przedstawiciele stają się snobistyczni, autorytarni i «przebudzeni»”.
Uważa jednak podejście obecnego szefa Departamentu Zdrowia za coś jeszcze gorszego i groźniejszego. Kwestionowanie skuteczności szczepień przeciw COVID (podobnie jak krytyka procedur medycznych związanych z masowymi szczepieniami, bez zwracania uwagi na możliwe skutki uboczne u poszczególnych osób) ma rację bytu, ale podważanie skuteczności szczepień w ogóle – to coś zupełnie innego.
„Kennedy, wbrew trzem dekadom dowodów naukowych zebranych w różnych specjalnościach akademickich w badaniach przeprowadzonych w kilku krajach, twierdzi, że szczepionki dla dzieci są powiązane z autyzmem”.
W związku z tym propaguje odejście od szczepień, co grozi powrotem chorób, które od wielu dziesięcioleci zostały niemal całkowicie wymazane z kart pacjentów. Weigel zatytułował swój felieton: „Ponowne wkładanie Amerykanów w żelazne płuca” – co jest aluzją do choroby Heine-Medina (polio), która trapiła ludzkość przez wiele pokoleń, okaleczając młodych ludzi do tego stopnia, że wielu z nich, aby przeżyć, musiało być umieszczane w specjalnym urządzeniu do oddychania, zwanym „żelaznym płucem”. Dziś mało kto o tym pamięta. Rezygnacja ze szczepień może oznaczać, że Ameryka zmuszona będzie kolejny raz powrócić do tego wynalazku.
Głoszenie poglądów antyszczepionkowych w social mediach stało się obecnie dość modne. Co innego jednak, gdy tego rodzaju posty zamieszcza „pani Janina z Pcimia”, a co innego, gdy poglądy takie przedstawia sekretarz ds. zdrowia. Według Weigla jest to skrajna nieodpowiedzialność:
„Nieodpowiedzialne, nakierowane na własny zysk kampanie antyszczepionkowe Kennedy'ego już zwiększyły prawdopodobieństwo, że niektóre grupy Amerykanów będą mniej zdrowe, a zdrowie publiczne (które jest wystarczająco złe) ulegnie dalszemu pogorszeniu. Rozważmy możliwe skutki, gdy dzieci nie są szczepione przeciwko takim chorobom, którym można zapobiec, jak polio (niewydolność oddechowa; trwały paraliż, częściowy lub całkowity); odra (zapalenie mózgu, powodujące trwałe uszkodzenie mózgu w jednej czwartej przypadków; „amnezja immunologiczna”); świnka (bezpłodność i nabyta głuchota); wirusowe zapalenie wątroby typu A (niewydolność wątroby, czasami wymagająca przeszczepu); wirusowe zapalenie wątroby typu B (przewlekła choroba wątroby, niewydolność wątroby, rak wątroby); tężec, błonica i ospa (wszystkie mogą powodować śmierć lub, w przypadku osób, które przeżyły ospę, znaczne blizny)”.
Weigel nie wchodzi tu w debaty medyczne na temat skuteczności konkretnych szczepionek (a jest tu szerokie pole do dyskusji!), wskazuje jedynie na zagrożenie płynące z nieodpowiedzialności polityka, który neguje wszystkie szczepienia en masse.
Polityk powie to, co chcą usłyszeć wyborcy
Równie poważnym problemem senatora Keneddy’ego jest jego chwiejność, jeśli chodzi o obronę życia. Można wręcz powiedzieć, że mówi to, co konkretni wyborcy chcą usłyszeć, żeby potem wycofać się z tego, co powiedział. Dziwi więc naiwność katolickich i pro-liferskich wyborców, którzy dają się nabierać na puste deklaracje. Weigel pisze o niezrozumiałej gotowości tych środowisk do akceptacji „zmiękczonego” pro-life, które prezentuje obecnie Partia Republikańska. Jest to:
„wycofanie, które ilustruje platforma partyjna zachęcająca do zapłodnienia in vitro (dzięki której około 1,5 miliona maleńkich ludzi żyje obecnie w kriogenicznym zawieszeniu animacji) oraz JD Vance popierający łatwy dostęp do „pigułki aborcyjnej” Mifepristone. To, że platforma Partii Demokratycznej i jej kandydaci byli o rzędy wielkości gorsi, nie może usprawiedliwiać liderów pro-life kłaniających się tym, którzy właśnie ich oszukali”.
Polityka nie może oznaczać relatywizacji i rezygnacji z wartości
Otóż to! Niestety wielu katolików i pro-liferów daje się nabrać na Bismarckowskie hasło „polityka jest sztuką tego, co możliwe” – w tym sensie, że trzeba głosować na mniejsze zło i rezygnować z obrony wartości, które rzekomo byłyby niemożliwe do zrealizowania. To kłamstwo, często powtarzane przez oportunistycznych i populistycznych polityków, które trzeba stanowczo odrzucić. Dużo lepiej byłoby przyjąć wersję Vaclava Havla: „polityka nie jest sztuką tego, co możliwe, lecz tego, co niemożliwe”!
Dla Weigla poparcie udzielone przez pro-liferskie organizacje Kennedy’emu to dopełnienie ich procesu samozagłady.
„Podpisanie się pod zatwierdzeniem Kennedy'ego – bezwstydnego, nieskruszonego zwolennika zgody na aborcję przez dziesięciolecia – prawie zakończyło proces samozagłady. Niezależnie od kroków podjętych przez administrację w celu uwolnienia rządu federalnego od ideologii gender i „transpłciowości”, prawdopodobnie zawiodą wszelkie nadzieje na miejsce przy stole w dyskusjach Departamentu Zdrowia, na które mogli mieć liderzy organizacji pro-life. Raz utracona polityczna dźwignia zakotwiczona w mocnym trzymaniu się zasad jest trudna do odzyskania”.
Te słowa należałoby wydrukować wielkimi literami i zawiesić w biurze każdej organizacji pro-life: „Jeśli zrezygnujesz z trzymania się zasad dla doraźnych korzyści politycznych, utracisz wiarygodność i moc oddziaływania”. Warto o tym pamiętać nie tylko w kontekście nominacji R.F. Kennedy’ego.
Źródło: www.georgeweigel.com