Jak profesor Ulipispirus wymyślił język zrozumiały dla wszystkich

Spis wybranych fragmentów i słowo wstępne

Jak profesor Ulipispirus wymyślił język zrozumiały dla wszystkich

o. Tomasz Špidlik

Jak profesor Ulipispirus wymyślił język zrozumiały dla wszystkich

ISBN: 978-83-60703-72-4
wyd.: Wydawnictwo Salwator 2008

Wybrane fragmenty
Słowo wstępne
Księżniczka Anima
O trzech małych łaniach
Cudowne zwierciadło
O malarzu, który malował diabła

Słowo wstępne

Uczeni i wykształceni ludzie wcale nie mają łatwego życia. Im więcej się uczą, tym lepiej poznają, jak mało wiedzą, ale nawet ta ich ograniczona wiedza jest dla innych ludzi tak wielka, że nie potrafią się z uczonymi porozumieć.

Profesor Ulipispirus był wykładowcą języków obcych na uniwersytecie. Znał czeski, rosyjski, francuski, angielski i hebrajski, czytał sanskryt i wiele języków wschodnich oraz wiedział nie wiadomo co jeszcze. Jednakże podczas wykładów na uniwersytecie zauważył, że mimo jego bogatej wiedzy połowa studentów nie jest w stanie go zrozumieć, a zwłaszcza martwiło go to, że kiedy wyjaśniał zasady gramatyczne języka łacińskiego, dwie trzecie studentów nie potrafiło zapamiętać nawet deklinacji.

To wszystko bardzo smuciło profesora Ulipispirusa, dlatego często powtarzał:

— Uczcie się języków obcych! Ludzie porozumiewają się za pomocą języka. Jeżeli się go nie nauczycie, nie będziecie w stanie dogadać się z innymi ludźmi. A jak będzie wyglądało wasze życie, jeżeli nie będziecie rozumieli innych?

Niestety, wszystko, co mówił profesor Ulipispirus, szło na marne. Studenci bywają czasami niepojętni i mało pracowici. Niewiele czasu poświęcali na naukę i niewiele rozumieli z wykładów profesora.

Pewnego razu, w sobotę rano, kiedy zajęcia się już powoli kończyły, a studenci myśleli tylko o tym, jak się najszybciej dostać na niedzielę do domu, profesor Ulipispirus wpadł na wspaniały, niezwykły pomysł: „Wymyślę nowy język, bardzo prosty, piękny język, który wszyscy będą rozumieć. Wtedy moi studenci nie będą musieli się z takim trudem uczyć słówek ani gramatyki. Wszyscy wszystkich będą rozumieć”. Bardzo się ucieszył ze swojego wspaniałego pomysłu, zwolnił studentów wspaniałomyślnie do domu i dał im tydzień wakacji. Następnie opracował projekt i przedłożył go do oceny Akademii Naukowej.

Wykształceni panowie z Akademii Naukowej długo dyskutowali na temat tego projektu, często się spierali, ale w końcu ustalili, co następuje: „Profesor Ulipispirus dostanie trzyletni płatny urlop i w tym czasie opracuje nowy język, który będzie zrozumiały dla wszystkich, nie tylko dla ludzi, ale także dla zwierząt”. Profesor Ulipispirus trochę się przestraszył tego ostatniego warunku, ale w końcu go przyjął. Dlaczego ludzie mają na przykład wołać na koty „kici, kici”, a na kury „cip, cip, cip”, skoro nawet zwierzęta będą mogły zrozumieć gramatykę języka opracowanego przez profesora Ulipispirusa?

Zaraz na drugi dzień zabrał się do pracy. Zamknął okna, nie otwierał drzwi, nie słuchał radia, nie czytał gazet. Jedynie dzięki starej gospodyni Magdalenie nie umarł z głodu, ale za to przestudiował wszystkie głoski staroindyjskie i wszystkie koniugacje. Karteczek ze słówkami było coraz więcej, zapełniały one całe pudła. Nawet nie wiedział, jak czas ucieka.

Pod koniec drugiego roku ludzie myśleli, że profesor Ulipispirus umarł, ale byli w błędzie. Pod koniec trzeciego roku profesor się umył, ogolił, włożył uniwersytecką togę i pojawił się przed senatem uniwersytetu, niosąc gruby plik papierów pod pachą. Przywitano go burzą oklasków. Profesor uśmiechnął się wdzięcznie, otarł pot z czoła i zaczął objaśniać pierwszą stronę tekstu o języku zrozumiałym dla wszystkich.

Obecni słuchali go z napięciem i z entuzjazmem kiwali głowami. Jednak kiedy profesor po godzinie wykładu doszedł do końca pierwszej strony, tu i tam było słychać dyskretne ziewanie. Na końcu drugiej strony ziewano już jawnie, a w czasie trzeciej słuchacze zaczęli powoli, jeden po drugim, odchodzić. Piątą stronę profesor Ulipispirus komentował w pustej sali, lecz wcale go to nie martwiło. Kontynuował objaśnienia. Powoli zaczęło się ściemniać, wykładowca był już bliski omdlenia, lecz mimo to ciągle prowadził swój odczyt.

Wtem cichutko otworzyły się drzwi i stary woźny podbiegł do katedry. Zrobiło się mu żal profesora i poprosił go, aby szedł już do domu na kolację. Profesor nie zwracał na niego uwagi i dalej prowadził wykład. Woźny był bardzo cierpliwy dla wszystkich naukowców, dlatego nadal ciągnął go za rękaw i przekonywał, aby jednak poszedł do domu. Około północy nawet tak doświadczony woźny nie mógł już tego dłużej wytrzymać. Zawołał więc pierwszą pomoc.

Przyjechała karetka pogotowia.

— Co się stało z profesorem Ulipispirusem? — pytali przechodzący obok ludzie.

— Biedaczysko — odpowiedział woźny. — Wymyślił język zrozumiały dla wszystkich ludzi i zwierząt, a teraz nie słyszy i nie rozumie, co się do niego mówi.

W klinice nie potrafiono postawić diagnozy. To był naprawdę ciężki przypadek. Profesor chodził nerwowo i nieustannie coś mówił. A gdy ktoś powiedział do niego jakieś słowo, wówczas marszczył czoło i patrzył nieprzytomnie gdzieś daleko. Akademia Naukowa ulitowała się nad nim, senat uniwersytetu przegłosował dla niego wypłacenie emerytury i zwolnił z obowiązku prowadzenia wykładów. Niebawem profesor wyszedł z kliniki, gdyż uznano, że nie jest niebezpieczny dla innych. Wkrótce na całym świecie zapomniano o sławnym profesorze Ulipispirusie. Mało kto potrafiłby rozpoznać go w dziwnym panu, z którym nie można było się porozumieć. Każdy go unikał.

Jednak pewnego razu stało się coś dziwnego. Był wczesny niedzielny poranek. Dzwoniły dzwony i świeciło słońce. Jasność bijąca od słońca tak dobrze wpłynęła na biednego profesora, że przestał myśleć o języku zrozumiałym dla wszystkich. Usiadł na belce, obok której bawiły się dzieci. Na początku patrzyły z zaciekawieniem, lecz potem przestały na niego zwracać uwagę. Jedynie mała Lidka podeszła, pociągnęła go za płaszcz i powiedziała:

— Pan wygląda jak nasz dziadziuś.

Profesor nic nie zrozumiał, tylko uśmiechnął się roztargniony. Lidka mówiła dalej:

— Nasz dziadziuś jest bardzo dobry.

Profesor ciągle nie rozumiał, ale nadal się uśmiechał.

— A ja bardzo lubię mojego dziadziusia — powiedziała Lidka. — A jeżeli pan jest tak samo dobry, to także pana bardzo lubię. O taaak!

I wtedy Lidka objęła jego kolana.

Profesor Ulipispirus wzdrygnął się, tak jakby zbudził się ze snu trwającego sto lat. Były to pierwsze ludzkie słowa, jakie znowu zrozumiał. Rozradował się w sercu i zapytał:

— Lubisz mnie?

Dziewczynka uśmiechnęła się i szeroko otwierając ramiona, pokazała, jak bardzo go lubi. Profesor Ulipispirus podskoczył, jakby go ktoś ukłuł. Dzieci się trochę przestraszyły. A on się zatrzymał, szeroko otworzył ramiona tak jak mała dziewczynka i powiedział:

— Ja także bardzo was lubię.

Dzieci się roześmiały i zaczęły krzyczeć:

— My też ciebie lubimy, my też.

Akurat przybiegł na to miejsce pies, zaciekawiony tym, co się dzieje. Profesor Ulipispirus połechtał go za uchem i powiedział:

— Piesku, czy wiesz, że ciebie lubię?

Pies zaczął skakać, merdać ogonkiem, nawet polizał profesora w rękę.

To dopiero było odkrycie! Profesor pobiegł na uniwersytet, zwołał senat akademicki, wszystkich studentów i oznajmił:

— Znalazłem w końcu język, który jest zrozumiały dla wszystkich. Mówcie każdemu stworzeniu: lubię cię! Te słowa są zrozumiałe dla zwierząt i ludzi, dla Czechów, Niemców, Anglików i starych Rzymian.

Dziwy nad dziwami! Profesor Ulipispirus prowadził swój wykład, ale tym razem wszyscy go rozumieli: studenci, senat akademicki i stary woźny. Jednak nie przyznano mu żadnej nagrody, uczyć także już nie mógł, a to wszystko dlatego, że nie odkrył nic nowego, lecz mówił o tym, co już było od dawna znane.

opr. aw/aw

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama