Opowiadanie z II tomu wyboru chrześcijańskich legend i opowiadań "Legendy chrześcijańskie"
Wydawnictwo Księży Marianów MIC, październik 2006
Wydanie 1
ISBN 83-7502-045-1; 978-83-7502-045-8
Czart obserwował uważnie ludzi na ziemi, wyczulony jak zawsze na każdą możliwość zdobycia nowych dusz.
Spogląda to w jedną, to w drugą stronę — i nagle jego uwagę przykuła liczna grupa osób wychodzących z kościoła. Wyostrzył maksymalnie wzrok, nadstawił uszy jak anteny i w mgnieniu oka wydało mu się, jak gdyby sam znajdował się wśród tych ludzi.
Usłyszał zatem pochwały, jakimi uczestnicy niedzielnej liturgii obsypywali miejscowego biskupa, który, jak się zdawało, właśnie wygłosił jedno ze swoich słynnych kazań.
Możecie sobie wyobrazić ciekawość szatana. Kim był ten słynny kaznodzieja, który zdołał ujść jego diabelskim szponom?
Chodziło o świętego Donata, biskupa Arezzo, którego mowy, wygłaszane potężnym głosem, potrafiły pokonać największych przeciwników Kościoła.
Siedząc w swojej zadymionej norze, szatan zaczął zastanawiać się, co począć, ale przed podjęciem jakiejkolwiek decyzji postanowił przejrzeć olbrzymią encyklopedię, w której każda dusza była szczegółowo opisywana.
A oto co znalazł pod hasłem „Dusza świętego Donata”.
Dusza tego osobnika dysponuje wielką siłą, jej struktura jest związana z ciałem równie silnym i krzepkim. Wychowany w rodzinie chłopskiej, odziedziczył mocne zasady związane z umiłowaniem natury i istoty ludzkiej, która z niej czerpie życie.
Ognistego temperamentu, Donat lubi angażować się w wszelkiego rodzaju dysputy, a czasem nawet głośne spory.
Ta dusza nie należy do typu ascetycznego, traktuje pobyt na ziemi jako zaprawę w różnych próbach ciała i ducha.
Człowiek goszczący tę duszę ceni towarzystwo i lubi dobrze zjeść.
— Do diaska! — pomyślał diabeł. — Muszę popracować nad tym tutaj! Jeśli przeczucie mnie nie myli, gleba jest żyzna i uda mi się zapuścić korzenie.
I zaczął zastanawiać się, którego ze swoich pomocników zaangażować do tego zadania.
Przyszedł mu na myśl diabełek dość złośliwy i sprytny, który ukończył kurs „kuszenia” z najwyższymi ocenami i dał już dowody swoich możliwości.
Czart przywołał zatem Saturnina, bo tak na imię było diabełkowi, i powierzył mu delikatną misję omamienia duszy Donato oraz zdobycia jej.
Saturninowi wydawało się, że nie jest w wystarczająco dobrej formie, jeśli chodzi o kuszenie, gdyż od jakiegoś czasu nie zajmował się nim, otrzymując jedynie zadania administracyjne.
Najpierw śledził Donata przez kilka dni, trzymając się jednak z dala, również z powodu zapachu siarki, jaki czuć było od niego zawsze, kiedy wychodził z piekła.
Potem, przyjrzawszy się dokładniej świętemu, przygotował szczegółowy plan ataku.
Pierwsze posunięcie angażowało nieświadomą gospodynię, która od wielu lat zajmowała się kanonią.
Teresa, kobieta w średnim wieku, owdowiała młodo i mogła wychować trójkę dzieci tylko dzięki hojności swojego biskupa; dlatego wydawało się jej w pełni słuszne, że chcąc być użyteczna, zajmowała się nim jak troskliwa siostra.
Kobieta wielkiej mądrości, dbała o Donata z takim samym oddaniem, z jakim wychowała swoje dzieci, i nigdy nie patrzyła na niego inaczej niż patrzy matka.
Żywiła do niego głęboki szacunek i podziw za siłę, z jaką stawiał czoło wszelkim problemom w diecezji, troszcząc się nawet o najmniejsze szczegóły.
Jako doskonała kucharka, Teresa przygotowywała różne smakołyki dla swojego dobroczyńcy i stół biskupa słynął z przysmaków, które dzielna kobieta umiała przygotować nawet „z niczego”, nie wspominając już o tym, że każdy biedak mógł zawsze liczyć na hojność tego stołu.
Saturnin postanowił więc zastosować jedną z najstarszych pokus: kobiece wdzięki. Czy i Biblia nie mówiła, że kobieta jest pierwszym źródłem grzechu?
Tak więc nieświadoma niczego Teresa padła ofiarą tego spryciarza.
Można sobie wyobrazić zdziwienie Donata, kiedy pewnego wieczoru zobaczył swoją dzielną gospodynię, która jak zwykle przyniosła mu szklankę mleka, ale...
Odziana była niewątpliwie prowokująco i mówiąc między nami, raczej skąpo. Włosy, zazwyczaj zebrane w kok, miękko opadały na ramiona; i ten przekonywający głos...
— Do licha! Co się stało? — pomyślał zdezorientowany biskup.
Ale choć Saturnin był sprytny, Donat mu nie ustępował. Nie dając się wciągnąć w pułapkę, wstał, wyprostował się i krzyknął gromkim głosem:
— Precz stąd, łajdaku!
A mówiąc to wziął miskę z mlekiem, pobłogosławił je i zaczął kropić kobietę i wszystko dokoła.
Zmoczony w ten sposób Saturnin nie mógł wytrzymać pieczenia, wydawało mu się, że został poparzony wrzącym olejem. Na wszystkie diabły, to było gorsze od piekła!
Zostawił kobietę i jednym susem ukrył się w pierwszym ciemnym załomie, jaki znalazł po drodze. Piękne rzeczy! I co teraz powie swojemu panu?
Tymczasem Teresa, wróciwszy do siebie, z zakłopotaniem rozważała okoliczności zaistniałej sytuacji, nie mogąc zrozumieć, jakim sposobem znalazła się tam w takim stanie.
— Proszę, przynieś mi inną szklankę mleka i nie przejmuj się — powiedział uprzejmie biskup. — Nic się nie stało, mieliśmy tylko nieoczekiwaną wizytę, ale teraz już wszystko w porządku.
Minęło trochę czasu i nasz diabełek otrząsnął się z porażki i ze strachu, jakiego się najadł tamtego wieczoru.
Kręcił się zatem dokoła Donata, czekając na sprzyjający moment do działania. Okazja nadarzyła się już wkrótce: stanęły przed nim otworem jego sny. Czy mogła być lepsza sposobność, by znaleźć tego człowieka słabego i bezbronnego?
Korzystając z drzemki, jaką uciął sobie biskup po południowym posiłku, zbliżył się ostrożnie i szepnął mu do ucha:
— Posłuchaj głosu przyjaciela... Mogę dać ci władzę i chwałę... Porzuć drogę dobra i wejdź w szeregi sług mojego pana: on obdarzy cię wszystkim, czego człowiek może zapragnąć!
Donat rozkoszował się popołudniową drzemką, ale czujniejszy po pierwszej wizycie mieszkańca otchłani, nigdy całkowicie nie porzucał mechanizmów obronnych.
I tak w odpowiedniej komórce jego umysłu zabrzęczał natychmiast dzwonek alarmowy:
— Uwaga, czuć zapach siarki!
Święty przestał głośno chrapać, ale w rzeczywistości przygotowywał się do ataku, licząc na zaskoczenie.
Tymczasem Saturnin usadowił się spokojnie obok śpiącego i niewzruszony snuł nadal swe nęcące obietnice.
Donat zerwał się raptownie i wziąwszy diabełka za raciczki, zaczął trzepać nim raz w jedną raz w drugą stronę, jak dywanem; następnie szybkim ruchem, niezwykłym dla człowieka jego postury, złapał go za gardło i ścisnął tak mocno, że Saturninowi pozostało tylko błagać o litość.
— Zlituj się, dobry biskupie — krztusił się biedaczek. — Jeśli pozwolisz mi odejść, nie będę ci się już więcej naprzykrzał, słowo diabła!
Sapiąc jak miech kowalski, Donat zadowolił się zanurzeniem nieszczęśliwca w zakrystyjnej kropielnicy, gdzie go zostawił przemoczonego, bardziej martwego niż żywego.
Kiedy w końcu udało mu się chwycić za brzeg szerokiej kropielnicy, Saturnin zaledwie znalazł siłę, by czmychnąć na zewnątrz i dotrzeć do ciemnej groty poza miastem, bezpośrednio połączonej z piekielnymi tunelami. Tam w końcu odzyskał oddech i poddał się leczeniu przez gnomy ciemności.
Odzyskawszy siły, nasz diabeł pomyślał, że może lepiej byłoby porzucić zadanie i pozostać przez jakiś czas z daleka od tego miejsca. Co go obchodził Donat i jego cnota? Niech ją sobie zatrzyma... w gruncie rzeczy Saturnin był zawsze zwolennikiem wolnego wyboru.
Ale szatan był innego zdania. Natychmiast posłał po niego i zagroził strasznymi karami, jeśli wkrótce nie zdobędzie duszy tego upartego ucznia dobroci, a wymawiając to słowo, wykrzywił twarz w okrutnym, pełnym pogardy grymasie.
Do reszty przygnębiony, nasz diabeł ruszył w drogę, ale dawna pewność siebie zupełnie znikła.
Żałośnie wychudzony, wyliniały i często wstrząsany dreszczami, Saturnin włóczył się po Arezzo niezdecydowany, co począć.
Nie chcąc zupełnie wyjść z wprawy, chował się w ciemnych norach lub zaułkach, by znienacka wyskoczyć i nastraszyć przypadkowych przechodniów, ale większość z nich spoglądała na niego z niesmakiem, biorąc go za wynędzniałego psa przybłędę.
Jego duma była głęboko zraniona, musiał za wszelką cenę pozbierać to, co pozostało z dawnego wigoru, i ponownie przystąpić do biskupa. Wślizgnął się ukradkiem do jego domu i korzystając z chwilowej nieobecności Teresy w kuchni, zaczął wcinać resztki z kolacji; następnie, głowiąc się nad tym, jaki rodzaj kuszenia zastosować, wkręcił się w ubrania Donata.
Był styczeń, tego roku miesiąc wyjątkowo zimny; i Saturnin, najedzony i rozgrzany, w końcu twardo zasnął.
Ale kiedy się obudził, pozostawał w mocnym uścisku tego, który miał być jego ofiarą.
— Co za paskudne diablisko — krzyczał Donat — już ja sprawię, że przejdzie ci ochota do żartowania z biskupów!
I zabrał go na dzwonnicę, przywiązał mocno do serca dużego dzwonu, tak że za każdym razem, kiedy ten dzwonił, diabłem ciskało jak szmatą o kamień.
Wkrótce myszy zamieszkujące dzwonnicę, pytając co tam robi to coś, zaczęły podgryzać linę, którą był przywiązany, aż w końcu uwolniły go z tej niewygodnej pozycji, tak że spadł z hukiem na ziemię. Po raz pierwszy Saturnin zaczynał poważnie wątpić w swoją diabelską naturę, chociaż nie chciał się jeszcze poddać. Gdy tylko nadarzyła się okazja, zszedł ostrożnie do pokoi Donata i ukrył się w jego tabakierce; kiedy więc ten podniósł pokrywkę, Saturnin wyskoczył z niej z takim okrzykiem, że ciarki przechodziły. Ale nie tak łatwo było zastraszyć świętego, a tym bardziej tego.
— A zatem wróciłeś, zły duchu — powiedział, obserwując z zadowoleniem jego opłakany wygląd. — Teraz rozprawię się z tobą raz na zawsze, tak że będziesz mógł donieść twojemu panu, że ze mną nic nie wskóra!
To powiedziawszy, Donat chwycił diabła za ucho i wsadził go do schowka, gdzie przechowywał modlitwy, jakie zanosił do dobrego Boga.
To był szczyt wszystkiego! Saturnin wytrzeszczył oczy i zwijał się w straszliwych skurczach, jego ciało zostało wystawione na niewyobrażalny wstrząs. W końcu, zrozpaczony, zemdlał i zapanowała głęboka cisza.
Począwszy od tego dnia nasz diabełek nie śmiał więcej niepokoić świętego ani tym bardziej wrócić do swojego pana, okrutnego Władcy Ciemności.
Kręcił się po domu i ogrodzie, próbując przejść niezauważony, przemykał wzdłuż murów, zadowalając się resztkami z kuchni i próbując ukryć się w tym miejscu, które prawie zaczynało mu się podobać.
Czas mijał i Donat tracił coraz bardziej siły, zbliżając się do starości. Kiedy w końcu zachorował, z silnego niegdyś człowieka pozostał jedynie cień.
Saturnin uznał wówczas, że może nadszedł czas rewanżu i zbliżywszy się do wezgłowia swojego najgorszego przeciwnika, wyszeptał słabym głosem, jaki mu jeszcze pozostał:
— Posłuchaj mnie wreszcie, mogę wrócić ci zdrowie i młodość, jeśli poddasz się mojemu panu! Wystarczy jedno skinięcie, a nawet tylko pragnienie, i będziesz mógł odzyskać dawną młodość, siłę oraz zyskać ochronę najpotężniejszego z książąt.
Święty spojrzał na tego żałosnego demona, wyliniałego i wychudzonego, wykończonego tyloma bezskutecznymi bojami, i poczuł dla niego wielką litość.
— Posłuchaj, jeśli twój pan może uczynić wszystko to, co mówisz, dlaczego sam z tego nie skorzystasz?
Saturnin nie wiedział, co odpowiedzieć, ale te słowa dały mu do myślenia.
— Może zaproponuję ci układ — ciągnął Donat słabym głosem. — Nie mogę od razu zamienić cię w anioła, ale mogę wydobyć cię spod władzy twojego niesympatycznego pana.
A widząc, że diabełek wydaje się zadowolony z tej propozycji, Donat zwrócił się do dobrego Boga, aby On zatroszczył się o to stworzenie. W tej samej chwili paskudny ciemny cień towarzyszący świętemu zamienił się cudem w uroczego, barwnego, melodyjnie śpiewającego ptaszka.
Przez wszystkie dni, kiedy Donat leżał chory, małe zwierzątko nie opuszczało jego pokoju, próbując ulżyć konającemu swoimi trelami.
Minęło niewiele czasu i święty opuścił tę ziemię, by udać się do raju, gdzie, możecie być pewni, zadbał o to, by znalazł się tam również pewien ptaszek.
(...)
opr. mg/mg