Fragmenty powieści "Psychiatra Boga"
ISBN: 978-83-7505-229-9
wyd.: WAM 2008
Poniedziałkowe poranki zazwyczaj oznaczają dla mnie mnóstwo pracy. Muszę odpowiedzieć na wiele telefonów. Zgłaszają się też nowi oraz stali pacjenci, którym trzeba wyznaczyć wizytę. Często odzywają się pary, które w czasie weekendu pokłóciły się, a teraz wreszcie postanowiły wszystko raz a porządnie wyprostować i pytają, czy mogę ich przyjąć od razu.
Na sekretarce są także wiadomości od alkoholików, którzy nagrywają się w ciągu nocy i mówią, że w końcu zerwali z nałogiem i z nastaniem dnia są gotowi zacząć nowe życie. Zwykle odsłuchuję po tym kolejną wiadomość, że bardzo przepraszają mnie, że dzwonią w stanie wskazującym, ale nie udało im się wytrwać w postanowieniu, o którym wcześniej zapewniali. Ostatnia informacja, jaką tego ranka odsłuchałem na sekretarce niczym szczególnym nie różniła się od pozostałych. No, może tym, że głos należał do obcej mi osoby.
„Witam, doktorze Johnson, mam na imię Gabriel. Chciałbym umówić się na spotkanie. Proszę o telefon”. Mężczyzna miał delikatny głos i mówił wyraźnie. Nie umiałem jednak określić jego akcentu. Z tonu wypowiedzi wiele zaś można powiedzieć o nowych pacjentach. Choćby to, że boją się czegoś, że mają depresję. Albo są zamroczeni. Można też rozpoznać, czy zgłaszają się z własnej woli, czy ktoś to na nich wymusił, stawiając ultimatum: „Idź do lekarza albo z nami koniec”.
Głos Gabriela był miły, ale dało się usłyszeć, że zachowuje ostrożność. Nie dopuszcza, aby emocje dały o sobie znać.
Rozpoznałem prefiks miejsca, z którego dzwonił. Był z tej okolicy.
— Dzień dobry, Gabrielu. Z tej strony doktor Johnson. Telefonowałeś do mnie w sprawie wizyty?
— Tak. Chciałbym spotkać się w najwcześniejszym wolnym terminie.
Spojrzałem do kalendarza.
— Odpowiada ci jutro rano o dziewiątej?
— W porządku.
— Czy wiesz, jak do mnie dojechać? — zapytałem.
— Tak, nie ma problemu.
— Świetnie. Jak na mnie trafiłeś?
— Wiem o panu wszystko — zaśmiał się.
Jego odpowiedź nieco mnie zaskoczyła, ale powiedział to przyjaznym tonem.
— Dobrze, a więc do zobaczenia.
***We wtorek zjawiłem się w biurze piętnaście minut wcześniej. Jak co dzień zapaliłem światła, włączyłem muzykę i sprawdziłem, czy wszystko jest na swoim miejscu. Miałem czas, by przygotować mały dzbanek z kawą i sprawdzić wiadomości.
Moja poczekalnia jest zaprojektowana w taki sposób, aby sprawiała przyjazne wrażenie. Od progu wchodzących wita miękkie światło i spokojna, relaksująca muzyka o odpowiedniej sile głosu. Kanapa oraz fotele są w neutralnych i miłych dla oka kolorach. Oczekujący mogą poczytać kolorowe magazyny, które nie zawierają wzmianek o aktualnych wydarzeniach, gdyż zależy mi na tym, aby pacjenci na chwilę zostawili sprawy świata na zewnątrz. Chcę, aby w tym miejscu czuli się bezpiecznie. Uczucie to ma spotęgować się w moim gabinecie, przypominającym schowaną głęboko dziuplę.
Na widoku nie ma żadnych osobistych przedmiotów. Nic nie rozprasza uwagi pacjentów ani nie daje im powodu do rozmyślań, jak wygląda moje prywatne życie. Ubieram się swobodnie, choć staram się wyglądać profesjonalnie. Często wkładam swetry, ale nigdy nie wiążę krawatu. Poza dyskusją jest woda kolońska.
Zegar wskazał godzinę dziewiątą. Kiedy pomyślałem, że Gabriel być może się nie pojawi, drzwi poczekalni otwarły się i mężczyzna wszedł do środka. Wymieniliśmy słowa powitania, następnie zaprosiłem go do gabinetu i poprosiłem, aby usiadł.
opr. aw/aw