Nakładem Wydawnictwa Esprit ukazała się niesamowita autobiografia abp. Fultona J. Sheen'a - jednego z najbardziej znanych hierarchów XX wieku. Przez wielu nazywany jest współczesnym apostołem i elektronicznym ewangelizatorem.
Arcybiskup Fulton J. Sheen to jeden z najbardziej znanych hierarchów XX wieku. O jego życiu można by napisać niejedną książkę. Przez wielu nazywany współczesnym apostołem i elektronicznym ewangelizatorem. Zdobył serca amerykańskiej publiczności prowadząc programy radiowe i telewizyjne, które gromadziły przed odbiornikami 30 milionów ludzi. W spisanej na kilka miesięcy przed śmiercią autobiografii – „Skarb w glinianym naczyniu”, zabiera czytelnika w niezwykłą podróż - zaczynając od wspomnień swojego dzieciństwa, a kończąc na refleksji o cierpieniu, którego doświadczył po chorobie. Przeczytaj premierowo fragmenty z osobistymi refleksjami tego wiarygodnego świadka Chrystusa.
Urodziłem się w erze elektryczności, w której do przekazywania słowa Bożego używa się fal świetlnych. Radio jest jak Stary Testament, ponieważ słowa się w nim słucha, ale nie można go zobaczyć. Telewizja jest jak Nowy Testament, ponieważ można w niej zobaczyć słowo, które staje się ciałem i mieszka pośród nas. Pierwszy religijny program telewizyjny również poprowadziłem z Nowego Jorku w czasach, kiedy na całym mieście było bardzo niewiele telewizorów. Przy studyjnym ołtarzu ustawiono bez mała dwa tuziny świeczek, które jednak niemal całkowicie nikły w jasnym świetle telewizyjnych lamp. Audycje radiowe zacząłem prowadzić w 1928 roku, kiedy ojcowie pauliści z Nowego Jorku zwrócili się do mnie z prośbą, abym w ich kościele wygłosił serię kazań, które były transmitowane w bardzo popularnej wówczas stacji WLWL. Ogromny kościół był wypełniony po brzegi, zarówno w dolnej, jak i w górnej części. Tłum był tak wielki, że do świątyni przyniesiono poduszki, a przy bocznych ołtarzach ustawiono krzesła. Przybyłem tam na zaproszenie proboszcza, o. Rileya, który przyszedł posłuchać mnie przez kilka minut, ale po chwili wyszedł i powiedział do grupy współbraci: – Nie wiem, dlaczego w ogóle zaprosiłem tego człowieka. Ojciec Lyons, który był moim spowiednikiem w Rzymie i, jak sądzę, w znacznej mierze przyczynił się do tego, że mnie tam zaproszono, błagał proboszcza, aby wrócił i posłuchał mnie trochę dłużej. W rezultacie przez wiele kolejnych lat zajmowałem tamtejszą ambonę i prowadziłem audycje w tamtejszej stacji.
Pierwsza prowadzona przeze mnie audycja o zasięgu ogólnokrajowym była nadawana w niedzielne wieczory czasu nowojorskiego, czyli w porze największej słuchalności, która w dni powszednie przeznaczona była dla popularnego programu komediowego Amos’n’Andy. Jako temat przewodni swoich programów wybrałem przystępne prezentowanie chrześcijańskiej doktryny o istnieniu Boga, bóstwie Chrystusa, Kościele i życiu duchowym. Najgłośniej protestowała katolicka prasa z Milwaukee i Oklahoma City. Obydwa ośrodki domagały się, aby usunięto mnie z anteny i zastąpiono dwoma mężczyznami, którzy potrafiliby naśladować Amosa i Andy’ego, a prowadziliby rozmowy na temat religii. Taka tendencja do naśladowania wszystkiego, co w danej chwili popularne, stała się w ciągu kolejnych lat dominującą cechą niektórych ludzi Kościoła.
Pracowałem w ogólnokrajowym radiu już od wielu lat, kiedy w 1951 roku moje horyzonty się poszerzyły, ponieważ jedna z komercyjnych stacji telewizyjnych postanowiła sprawdzić w praktyce pomysł pokazywania na wizji katolickiego księdza. W tamtym czasie jeździłem już z wykładami po całym kraju, etap eksperymentowania miałem już więc właściwie za sobą. Problemem była kwestia, czy osoba duchowna może być sponsorowana przez komercyjną telewizję. Przeprowadzono na ten temat sondaż wśród wydawców radiowych i telewizyjnych w całej Ameryce. Oprócz Bostonu, wszyscy wyrazili zgodę. Ani Kościół, ani biskupi nie mieli zatem nic wspólnego z zaproszeniem mnie do telewizji. Nie byli też w żaden sposób zaangażowani w sponsorowanie programu […]. Pewien – obecnie już znany – aktor zapytał, czy może do końca życia posługiwać się moim nazwiskiem: Martin Sheen. W niezliczonej ilości amerykańskich domów uciszano dzieci, kiedy pojawiałem się na ekranie – aż dziw bierze, że to młode pokolenie nie znienawidziło mojego nazwiska. Osoby, które znały mnie z telewizji, często były tak zaskoczone, kiedy spotykały mnie „na żywo”, że mówiły: „Całe życie byłem dla księdza inspiracją” albo „Jest ksiądz moim wielkim fanem od wielu lat”. Wśród widzów mojego programu byli nawet mieszkańcy Białego Domu. Pewnego popołudnia, kiedy jechałem do biura Papieskiego Dzieła Rozkrzewiania Wiary, zobaczyłem prezydenta Eisenhowera w kawalkadzie przejeżdżającej szybko przez Park Avenue w Nowym Jorku. Kilka dni później dostałem następujący list:
Drogi Księże Biskupie!
Wczoraj wieczorem, na kolacji organizowanej przez Fundację Alfreda Smitha, powiedziano mi, że kiedy przejeżdżałem ulicami Nowego Jorku, zatrzymał się Ksiądz na rogu ulicy, aby mnie pozdrowić. Nie zauważyłem Księdza, ale schlebia mi Wasza przyjacielska życzliwość.
Byłbym zaszczycony, gdybym mógł zatrzymać samochód chociaż na krótką pogawędkę.
Przesyłam pozdrowienia Dwight D. Eisenhower
Odpowiedziałem następująco:
Drogi Panie Prezydencie!
W Ameryce, kiedy Prezydent mija na ulicy przyjaciela i – nie ze swojej winy – nie może się z nim przywitać, pisze do niego osobisty list z pozdrowieniami. To właśnie jest demokracja!
W Rosji, kiedy dyktator mija przyjaciela, nie pozdrawiając go, to znak, że ten człowiek przeznaczony jest do usunięcia. To właśnie jest komunizm!
Szczerze mówiąc, Panie Prezydencie, cieszę się, że mnie Pan nie zauważył!
Nasze spotkanie trwałoby krótką chwilę, a ten list zachowam do końca życia.
Niech Bóg darzy Pana miłością!
Nigdy nie robiliśmy prób do telewizyjnego programu, co oznaczało spore oszczędności dla producenta. Działo się tak po części dlatego, że nie używałem notatek […]. Ponieważ miałem nauczycielskie nawyki, często zapisywałem na tablicy słowa, które następnie wyjaśniałem, bądź też rysowałem niezdarne szkice. Jestem całkowicie pozbawiony talentu plastycznego. Moje rysunki były tak słabe, że jedna z nowojorskich akademii sztuk pięknych zaoferowała mi darmowy kurs rysunku, abym przestał hańbić ludzką rasę. Miało to jednak jedną ważną zaletę. Otóż widzowie mogli mieć poczucie przewagi nade mną, ponieważ oni umieli rysować, a ja nie. Na przygotowanie się do pojedynczej audycji poświęcałem około trzydziestu godzin, co znaczy, że zgromadzonego materiału starczyłoby mi na mówienie co najmniej przez godzinę. Człowiek zawsze ma dostęp do większej ilości powietrza niż rzeczywiście wdycha do płuc. Podobnie wiedza wykładowcy musi znacznie wykraczać poza to, co zamierza przekazać. Chociaż zdarzało mi się zapomnieć o tej czy innej kwestii, którą zamierzałem omówić, to zawsze mogłem wydobyć z zasobu informacji coś, czym mogłem ją zastąpić. Na dzień lub dwa przed nagraniem przeprowadzałem „próbę”, aby sprawdzić, w jakim stopniu opanowałem dany materiał. W tym celu wygłaszałem całą przemowę po włosku do zaprzyjaźnionego włoskiego profesora oraz po francusku do członka ekipy, który biegle mówił w tym języku. Nie robiłem tego dlatego, że doskonale znałem włoski czy francuski. Wiedziałem natomiast, że kiedy zmuszam się do wyrażania myśli w języku innym niż mój ojczysty, dany temat wyraźniej układa się w mojej głowie.
Z perspektywy czasu mogę więc powiedzieć, że w swojej pracy stosowałem dwie metody: bezpośrednią w radiu i pośrednią w telewizji. Metoda bezpośrednia polegała na prezentowaniu chrześcijańskiej doktryny w prosty, przystępny sposób. W telewizji w większym stopniu zdawałem się na łaskę Boga, a mniej polegałem na własnych siłach. Jeśli, na przykład, tematem programu było latanie, na zakończenie mogłem powiedzieć coś o aniołach. Nigdy natomiast nie podejmowałem działań, które mogłyby nosić znamiona prozelityzmu. Widzowie sami mieli zdecydować, czy to, za czym się opowiadam, może wypełnić jakąś lukę w ich życiu. Jeśli jakakolwiek dusza doznała oświecenia, nie pochodziło ono od Sheena, lecz od Ducha Świętego.
Fragment pochodzi z książki „Skarb w glinianym naczyniu” abp. Fultona Sheena, wydanej nakładem Wydawnictwa Esprit. Patronem publikacji jest OPOKA.
Książka dostępna w sklepie internetowym Esprit.
opr. nc/nc