Wspólnota Przymierze Miłosierdzia wprowadza w życie przykazanie praktycznej miłości bliźniego
Może lubisz ponarzekać na Kościół — że zbyt bogaty, że za mało ma wspólnego z Ewangelią. Ale czy naprawdę jesteś pewien, że go znasz? Może się okazać, że bezdomni na ulicach Rio de Janeiro, Lizbony czy Szczecina wiedzą o Kościele więcej niż ty.
W każdy piątek wychodzą na ulice Rio de Janeiro do ubogich i bezdomnych. Chcą wówczas nie tylko być z nimi, ale też żyć tak jak oni. Zabierają ze sobą jedynie Biblię, koc, dokument tożsamości i szczoteczkę do zębów. Na pierwszy rzut oka niczym nie różnią się od bezdomnych: jedzą to co oni, śpią tak jak oni — na chodniku. Za łóżko służą im kartony, które jednak najpierw sami muszą znaleźć. Bezdomni szanują ich za tę dosłowną obecność wśród nich, dlatego chętnie ich przyjmują i rozmawiają z nimi. Na co dzień bowiem traktowani są jak śmieci, a w nocy oblewa się ich wodą w ramach programu czystych ulic. Dopiero kiedy ktoś do nich przychodzi i chce z nimi przebywać, znowu czują się ludźmi.
To jest właśnie ich pierwsze, podstawowe zadanie: pomagać ludziom odkrywać na nowo swoje człowieczeństwo. Potem przychodzi czas na dzielenie się chlebem, na wspólną modlitwę czy ewangelizację. W ten sposób stają się dla najbiedniejszych materialnie i duchowo namacalnym znakiem miłości miłosiernej Boga. Taka jest też misja Wspólnoty Przymierze Miłosierdzia: ufając w moc Ducha Świętego, realizować wszystkie dzieła miłosierdzia, jakie tylko będą mogli podjąć.
Takie powołanie odczytali w sobie dwaj włoscy kapłani z Sardynii: Antonello Cadeddu i Enrique Porcu, którzy wraz z siostrą Marią Paolą, również Włoszką, założyli w 2000 r. w Brazylii — w Săo Paulo, gdzie pracowali — Wspólnotę Przymierze Miłosierdzia. Tworzą ją zarówno kapłani, jak i małżonkowie oraz świeccy celibatariusze. Wszyscy są misjonarzami. Obecnie jest ich ok. 360 i spełniają we Wspólnocie różne zadania i posługi.
— Żyjemy z Opatrzności Bożej i bardzo ufamy, że Pan Bóg nas ubierze i nakarmi, więc naszą pracą jest przede wszystkim praca ewangelizacyjna i całe nasze życie oddane jest tej sprawie — przekonuje Rafael Ferreira z Săo Paulo, misjonarz świecki, a jednocześnie koordynator misji na całą Europę. Jest celibatariuszem i co roku odnawia, podobnie jak inni misjonarze, swoje przyrzeczenia służby Wspólnocie. Wyjaśnia jednak, że odczytał swoje powołanie do życia w małżeństwie i planuje założyć rodzinę. Po ślubie zamierza zamieszkać ze swoją obecną narzeczoną, która też jest misjonarką, w osobnym mieszkaniu, ale blisko domu Wspólnoty, aby kontynuować pracę misyjną.
W Przymierze Miłosierdzia zaangażowanych jest też ponad 2500 osób mieszkających w swoich domach. Wszyscy uczestniczą w formacji duchowej i wykonują różne, w zależności od potrzeb, prace i posługi na rzecz Wspólnoty i potrzebujących, zwłaszcza z faweli, czyli rozległych dzielnic nędzy powstających na obrzeżach brazylijskich miast, do których wychodzą z przesłaniem Bożego Miłosierdzia.
W samej Brazylii Wspólnota Przymierze Miłosierdzia, którą w 2005 r. zatwierdził kard. Claudio Hummes jako prywatne stowarzyszenie wiernych, obecna jest w 40 miastach i ma 16 domów. Stanowią one rodzaj przytułków, do których przyjmowane są bezdomne dzieci, dorośli czy osoby uzależnione. Tam modlitwa, praca, a także nauka stanowią dla nich podstawę do prawdziwej przemiany wewnętrznej i wyjścia z bezdomności. — Wychodząc bowiem do tych ludzi, przebywając z nimi, mówiąc im o Bogu, nie możemy później pozostawić ich samym sobie w ich dotychczasowym środowisku. Wracamy do nich, a jeśli chcą, zapraszamy ich do naszych domów — wyjaśnia Claudio Pinheiro, misjonarz świecki z Săo Paulo, obecnie pracujący w Lizbonie w Portugalii. Dodaje, że jako misjonarze pragną oni ewangelizować wszystkich i wszędzie: na ulicach, w więzieniach, szpitalach, a także chodzić „od drzwi do drzwi”, odwiedzając ludzi w ich domach. Głęboko też wierzą, że — jak powiedział jeden z ich założycieli, o. Enrique — nikt nie jest tak biedny, żeby nie mógł niczego ofiarować, ani też tak bogaty, by nie mógł czegoś otrzymać.
— Wiele też razy podczas ewangelizacji odkrywaliśmy Miłosierdzie Boże ukryte w biedzie człowieka. Ci ludzie także uczą nas wiary — przyznaje Claudio, opowiadając o swojej niedawnej wizycie na ulicy w Lizbonie, na której stoją prostytutki. Jak wyjaśnia, większość z nich pochodzi z Afryki i jest ofiarami handlu ludźmi. Misjonarze odwiedzają je regularnie, modląc się razem z nimi. Kiedy jedna z nich powiedziała, że jej pragnieniem jest odwiedzenie Fatimy, ale nie może opuścić ulicy, wpadli na pomysł, aby to Maryja odwiedziła ją. — Zorganizowaliśmy procesję ze świecami, w której nieśliśmy figurę Matki Bożej Fatimskiej, a tym dziewczynom rozdawaliśmy róże, aby mogły je podczas Różańca ofiarować Maryi. Modliło się razem z nami ok. 30 prostytutek, a jedna z nich na koniec wyznała: „Dziękuję wam za tę noc, bo zazwyczaj przychodzą tu mężczyźni szukający naszego ciała, a wy przyszliście tutaj, by odszukać nasze dusze i by nas wesprzeć” — wspomina Claudio. Z kolei inna zwierzyła się misjonarzom, że każdej nocy klęka i mówi Bogu: „Miej nade mną miłosierdzie, bo jestem grzesznicą”.
Misjonarze wiedzą jednak, że to nie tylko ich posługa przynosi owoce. Przed każdą bowiem akcją ewangelizacyjną, warsztatami, rekolekcjami i podczas nich członkowie Wspólnoty trwają na modlitwie przed wystawionym Najświętszym Sakramentem. — Tutaj jest źródło całej naszej siły, sensu i efektów wszystkiego, co robimy — mówią z pełnym przekonaniem misjonarze.
W grupie, która podczas jednej z tygodniowych ewangelizacji w Rio de Janeiro była odpowiedzialna za modlitewne wsparcie misjonarzy, znalazła się także Magda Wenus. 26-letnia misjonarka Wspólnoty Przymierze Miłosierdzia z Polski wraz ze swoim narzeczonym Arturem Włodarczakiem uczestniczyła w Brazylii w kilkumiesięcznej formacji. — Podczas gdy inni wyszli na ulice miasta, by ewangelizować, my trwaliśmy na modlitwie wstawienniczej w prowizorycznej kapliczce pod namiotem, gdzie był wystawiony Najświętszy Sakrament. Wstępowali tam również ludzie przechodzący ulicą i prosili o modlitwę. Byłam zdumiona działaniem Ducha Świętego. Mimo że modliłam się po polsku i wcześniej nie pytałam ich o intencję, bo słabo posługuję się ich językiem, przeważnie okazywało się, że to, o co ja prosiłam, było zgodne z tym, czego potrzebowała dana osoba — opowiada z przejęciem Magda. Jednak, jak przyznaje, to był dopiero początek, bo następnego dnia przyszły do kapliczki dzieci ulicy. — Miały strasznie brudne, popękane stópki. Z potrzeby serca zaczęłam wycierać je jednemu z nich nawilżonymi chusteczkami, które miałam przy sobie. Poczułam, że po prostu muszę to zrobić, mimo że byłam w kaplicy. Byłam przekonana, że Pan Jezus nie odepchnąłby tych najmniejszych swoich dzieci. Potem coraz więcej dzieci pytało: „A mnie też umyjesz nóżki?” Następnego dnia wzięłam ze sobą baniak z wodą, mydło, nożyczki do paznokci i krem do smarowania ich ran. Nie skończyło się jedynie na stópkach, bo myłam im też buzie i ręce. Chociaż tyle mogłam dla nich zrobić... Byłam też zaskoczona ich radością. Kiedy były już czystsze, chodziły i chwaliły się: „Ciociu, spójrz, jakie mam czyste rączki, a jakie nóżki!” To było z pewnością jedno z najbardziej poruszających doświadczeń podczas całego mojego pobytu w Brazylii — wyznaje misjonarka, która z wykształcenia jest muzykiem.
Niezmierzona łaska Miłosierdzia Bożego rozlewa się wszędzie, gdzie tylko znajdą się ludzie, którzy zechcą o nim świadczyć swoim życiem. Nic więc dziwnego, że Wspólnota Przymierze Miłosierdzia dotarła także do Europy. Została życzliwie przyjęta w 2008 r. przez metropolitę portugalskiej Lizbony José da Cruz Policarpo. W mieście powstał dom, w którym mieszka 9 misjonarek i misjonarzy. Ewangelizują przede wszystkim w dzielnicy, w której mieszkają imigranci z Afryki, głównie z Zielonego Przylądka. — Wychodzimy też na ulice, gdzie opiekujemy się bezdomnymi: rozmawiamy z nimi, ale też myjemy ich, golimy im brody, strzyżemy włosy, wspólne się modlimy — wymienia Claudio Pinheiro. — Przez spotkania i naszą obecność wśród tych ludzi chcemy „przynieść” w jakiś sposób obecność Boga w te miejsca, gdzie tak bardzo jej potrzeba — dodaje.
Wspólnota w Lizbonie organizuje też spotkania modlitewne i Msze św. o uzdrowienie oraz rekolekcje Talitha Kum (Dziewczynko, mówię ci, wstań!). Nazwa została zaczerpnięta od słów Jezusa cytowanych w Ewangelii po aramejsku przez św. Marka (Mk 5, 41). Przeznaczone są one szczególnie dla młodych, którzy oddalili się od Kościoła. Starają się również docierać do osób, które jeszcze nigdy w swoim życiu osobiście nie doświadczyły Boga. Z Lizbony misjonarze ruszają też w głąb Starego Kontynentu, zakładając nowe wspólnoty we Włoszech, Belgii, a także w Polsce.
W naszym kraju Wspólnota rozpoczęła działalność w Szczecinie. Tak miasto, jak i cała archidiecezja szczecińsko-kamieńska uważane są raczej za tereny duszpastersko trudne. Ale misjonarzom się udało, bo jak zwykle modliła się wtedy za nich i za miasto Wspólnota w Portugalii i w Brazylii, wraz z tamtejszymi dziećmi ulicy.
W maju 2008 r., w kościele u ojców dominikanów odbyło się spotkanie z o. Enrique i Rafaelem, Msza z modlitwą o uzdrowienie, a następnie dwudniowe warsztaty ewangelizacyjne Talitha Kum. — Doświadczyliśmy wówczas rzeczywistego działania Ducha Świętego, a te dwa dni bardzo nam pomogły odkryć płaszczyzny, które w naszym życiu potrzebowały jeszcze uzdrowienia — przyznają Ania i Marek Tomikowscy, dziś współodpowiedzialni za Wspólnotę szczecińską, a wówczas jedni z 70 uczestników warsztatów. Odtąd misjonarze gościli w Szczecinie, regularnie prowadząc spotkania formacyjne i ewangelizację, w efekcie czego jesienią 2008 r. powstała szczecińska grupa Przymierze Miłosierdzia. — Od tamtej pory spotykamy się wraz z naszym duszpasterzem dominikaninem o. Jakubem Nesterowiczem, starając się pogłębiać własną duchowość i ewangelizując innych, chociażby przez rekolekcje czy warsztaty. Podczas nich ludzie mają okazję doświadczyć rzeczywistej obecności Boga w swoim życiu, czego owocem jest nawrócenie — wyjaśnia Marek.
Opowiada też, że czasami o. Jakub wysyła ich po dwóch, tak jak czynił to Jezus, i mówi: „Idźcie w miasto i módlcie się na Różańcu za ludzi, których spotkacie”. Jedna z grup Wspólnoty w Szczecinie gromadzi się także w każdą środę o godz. 19 pod katedrą. Jej członkowie najpierw wspólnie się modlą, aby Bóg prowadził ich do tych osób, które potrzebują miłosierdzia, a potem ruszają w swoje stałe miejsca miasta do ubogich i bezdomnych.
— Ci ludzie wiedzą już, że mogą nas tam spotkać, i przychodzą często też po to, aby podzielić się swoim świadectwem skuteczności modlitwy, jeśli np. dostaną pracę, o którą razem prosiliśmy — podkreśla Marek Tomikowski, dodając, że starają się też zawsze podprowadzić tych ludzi do kapłana, by mogli skorzystać z sakramentów i powrócić do Kościoła. — Kiedyś na nasze wspólnotowe spotkanie zaprosiliśmy dziewczynę napotkaną w parku. Przyszła, a potem wyznała nam, że 10 lat nie była w kościele. A między nami, po raz pierwszy, doświadczyła żywego Kościoła, jego miłości i jedności. Przyłączyła się do nas — opowiada Marek. Z kolei jego żona Ania wspomina, że kiedy dołączyli do Wspólnoty Przymierze Miłosierdzia, nie wiedzieli jeszcze, co tak naprawdę ich czeka. — Dla mnie i dla męża była to pierwsza wspólnota, w którą się zaangażowaliśmy, i nie ukrywam, że na początku wcale nie było łatwo. Ale teraz, po dwóch latach, widzimy, jak wiele owoców ona przynosi, jak przemienia życie nasze i naszych rodzin — przyznaje z radością.
Kiedy usłyszy się Dobrą Nowinę i naprawdę przyjmie się ją, to nie sposób nie dzielić się nią z innymi, zwłaszcza z najbliższymi. Nic więc dziwnego, że skoro Marek pochodzi z Buku k. Poznania, to i tutaj dotarli misjonarze Wspólnoty Przymierze Miłosierdzia. Tym bardziej że spotkali księdza, który już wcześniej przyglądał się w internecie działaniom ojców Enrique i Antonella.
— 14 czerwca 2010 r. ojcowie założyciele Wspólnoty odwiedzili Buk po kongresie dla liderów wspólnot charyzmatycznych i ewangelizacyjnych, który odbywał się w Warszawie. Na spotkanie z nimi i modlitwę przyszło do kościoła ponad 1500 osób — mówi ks. Piotr Pieprz, wikariusz parafii w Buku. Jak wspomina kapłan, w wielu osobach zrodziło się wówczas przekonanie, że to jest właśnie droga, którą przygotował Bóg. — Również ojcowie mówili nam, że Pan Bóg prosi tę parafię o trzy rzeczy: o wieczystą adorację, o ewangelizację i o ducha miłosierdzia. A jeśli ta parafia je spełni, to nie tylko zadziwi Polskę, ale także świat — zaznacza ks. Pieprz. Już od września ub.r. 30 osób z bukowskiej parafii uczestniczy w Rocznej Szkole Ewangelizacji w Poznaniu przygotowującej liderów wspierających kapłanów w pracy duszpasterskiej. Natomiast 1 grudnia dokonano uroczystego wprowadzenia Najświętszego Sakramentu do kaplicy Wieczystej Adoracji w tamtejszym kościele. Z kolei w nowo powstałą grupę Wspólnoty Przymierze Miłosierdzia zaangażowało się prawie 90 osób, a na organizowane przez nią w każdy pierwszy piątek miesiąca o godz. 20 Msze św. z modlitwą o uzdrowienie przyjeżdża kilkaset osób, nawet z odległych miejscowości.
Podobna grupa Wspólnoty Przymierze Miłosierdzia zawiązała się także w Warszawie. I takie to są początki tego Bożego dzieła w Polsce...
— Pochodzę z bardzo biednej rodziny, która należała do świadków Jehowy. Moja mama urodziła mnie, gdy miała 14 lat, a ojciec zostawił ją, gdy tylko dowiedział się, że jest w ciąży. Wychowywała mnie babcia, a po jej śmierci ciocia.
Najgorszym dniem w roku był dla mnie Dzień Ojca. Kiedy miałem 9 lat, przyszedłem do domu, otworzyłem Pismo Święte i przeczytałem słowa z Księgi proroka Jeremiasza: „Zanim się urodziłeś, znałem cię”. Pomyślałem, że skoro Bóg znał mnie, zanim się urodziłem, w takim razie to On jest moim ojcem. Jak to dziecko, prosiłem, żeby stanął w drzwiach, abym mógł Go obdarować prezentem...
Kiedy po ośmiu latach niewidzenia się ze mną moja mama zabrała mnie do siebie, zacząłem chodzić na imprezy, pić alkohol, zażywać extasy. Tak było do 15. roku życia. Pewnego razu po trzydniowej imprezie mój przyjaciel poprosił mnie, żebym poszedł z nim do kościoła. Nigdy wcześniej nie myślałem nawet, żeby wejść do kościoła katolickiego. Ale byłem w stanie odurzenia, więc zgodziłem się i usiadłem na końcu świątyni. Pierwsze czytanie czytał mały chłopiec, który wskazał ręką jakby w moją stronę i usłyszałem słowa: „Zanim się urodziłeś, znałem cię”. Upadłem wówczas na kolana i zacząłem bardzo płakać. Płakałem długo, a kiedy przestałem, byłem już zupełnie trzeźwy, bez żadnych efektów zamroczenia. Poczułem wtedy mocny, wewnętrzny głos: „Rafaelu, jesteś moim synem”. Jak się później okazało, był to Dzień Ojca... Od tamtej chwili zacząłem chodzić do kościoła, nie biorę narkotyków, nie piję alkoholu, a mija właśnie 12 lat.
Jakiś czas później poznałem Wspólnotę Przymierze Miłosierdzia i przyłączyłem się do niej. Po roku pojechałem do domu odwiedzić mamę. I jak ewangelizujemy bezdomnych we Wspólnocie, tak postanowiłem pójść i porozmawiać z tymi, których spotkam. Mama wyszła wówczas z domu, więc chciałem zaprosić kilka osób do domu, żeby się umyli i coś zjedli. Na placu siedziało kilku bezdomnych, ale z mojego zaproszenia skorzystał tylko jeden. Kiedy się wykąpał i ogolił, zaczęliśmy rozmawiać o życiu. Słuchając jego opowieści, odkryłem, że to jest mój biologiczny ojciec. Tak właśnie spotkałem swojego tatę.
A Wspólnota? Mam nadzieję, że będę w niej do końca moich dni.
− Katolikiem jestem od urodzenia, ale jako młody chłopak zacząłem popełniać błędy. Wiele było też problemów w moim domu, zwłaszcza związanych z tatą, który był alkoholikiem. Moje ciągłe chodzenie na imprezy było w pewien sposób ucieczką od tej domowej, trudnej rzeczywistości. Na szczęście po jakimś czasie mój tata się nawrócił, a mnie dane było uczestniczyć w rekolekcjach dla młodych, podczas których doświadczyłem miłości Boga. Rozpocząłem je jako osoba zagubiona, bez nadziei, a wyszedłem z nich przemieniony.
Ojców Enrique i Antonella oraz s. Marię Paolę poznałem, zanim jeszcze założyli Wspólnotę Przymierze Miłosierdzia. Zacząłem uczestniczyć w prowadzonych przez nich spotkaniach. Z każdym kolejnym czułem coraz większe powołanie do tego, by pozostawić to, co robię i zacząć coś nowego. Miałem wówczas dziewczynę, pracę, studia i trudno było mi z tego wszystkiego zrezygnować. Ale wołanie Boga wewnątrz mnie było tak silne, że w 2001 r. zostawiłem wszystko i przyłączyłem się do Wspólnoty.
Słowo Boże mówi nam, że kto zostawi swoją rodzinę i dom z powodu Pana, to otrzyma jeszcze więcej. I czuję, że Bóg obficie mi to wynagrodził. We Wspólnocie On posyła nas w takie miejsca, stawia nas w takich sytuacjach, o których nigdy nawet byśmy nie pomyśleli. To piękne wiedzieć, że Bóg chce się posłużyć każdym z nas. Potrzebuje jednak naszego „tak”, żeby zbudować świat miłosierdzia.
- Pochodzę z Żegowa, małej wioski leżącej k. Buku w Wielkopolsce. Jestem najstarszy z pięciorga rodzeństwa. Gdy miałem 17 lat, w wypadku zginął mój ojciec. Najmłodsi siostra i brat, wówczas 3- i 5-letni, oczekiwali, że zastąpię im tatę. A ja, no cóż, całkowicie pogubiłem się w wieku dorastania.
To był mój Wielki Piątek
Żyłem zupełnie beztrosko, nie miałem żadnych zahamowań. Pojawiły się oszustwa, rozrzutność pieniędzy, imprezy. Przestałem chodzić do kościoła, co więcej, wyśmiewałem się z niego. Chociaż codziennie widziałem, jak mama klęczy i odmawia Różaniec, żyłem swoim życiem. Raz, a było to sześć lat temu w Wielki Piątek, powiedziała: „Marek, idziesz do spowiedzi”. Miałem oczywiście inne plany, ale Pan Bóg w tym momencie posłużył się dziećmi. Najmłodsze rodzeństwo, któremu niczego nie potrafiłem odmówić, wzięło mnie za ręce i poprosiło: „Pojedź z nami do kościoła”. Uległem im, myśląc, że szybko to załatwię i dalej będę robił swoje. Wybrałem pierwszy lepszy konfesjonał. I wtedy doświadczyłem Bożego Miłosierdzia. Ta spowiedź jest dla mnie do dzisiaj czymś niewytłumaczalnym. Po odejściu od konfesjonału wszystko się we mnie trzęsło, płynęły łzy. W nocy nie mogłem zasnąć i pojechałem na grób ojca. Modliłem się wówczas: „Boże, oddaję Ci moje życie, pokieruj nim, bo ja nie wiem, co mam dalej robić”. Z cmentarza pojechałem na całonocne czuwanie do kościoła. I tak się zaczęło. Uzdrowienie jednak przychodziło etapami. Po około roku przestałem kraść, potem pić alkohol, na końcu zniknęła pożądliwość.
Uciekłem do Szwecji
Pół roku po tej spowiedzi poznałem nad morzem Anię, moją obecną żonę. Ona od początku się za mnie modliła. Aby uwolnić się od nieuczciwości w pracy, postanowiłem wyjechać na 2,5-letni kontrakt do Szwecji. Wypływałem promem dokładnie wtedy, gdy odchodził Jan Paweł II... W Szwecji doświadczyłem samotności. Dopiero tam doceniłem rodzinny dom. Tam też odnalazłem kościół katolicki, w którym poznałem o. Sebastiana. To on, gdy Ania odwiedzała mnie w Szwecji, przygotowywał nas do małżeństwa, a potem pobłogosławił nasz związek. Krótko po ślubie skończył mi się kontrakt. Kupiłem wtedy maszynę budowlaną, a pierwsze zlecenie dostałem w Szczecinie, w rodzinnym mieście Ani. Wreszcie mogliśmy być razem.
Odpowiedź Boga
W 2008 r. w naszym życiu pojawiła się Wspólnota Przymierze Miłosierdzia i bardzo dużo się zmieniło. Jesienią uczestniczyliśmy w prowadzonych przez misjonarzy warsztatach, po których zapytali oni m.in. żonę i mnie, czy chcielibyśmy zostać współodpowiedzialnymi za powstanie grupy Wspólnoty Przymierze Miłosierdzia w Szczecinie. Dla mnie to była odpowiedź od Boga, bo chciałem mówić ludziom o tym, co On uczynił w moim życiu. A do tego charyzmat Wspólnoty, to, czym ona żyje, jest bardzo bliski mojemu sercu.
Na imię miał Samuel
Rok później dowiedzieliśmy się, że być może nie będziemy mieli dzieci. Na swój drugi z kolei pobyt do domu Wspólnoty w Lizbonie wyruszaliśmy w bólu, ale z myślą, że poprosimy o. Enrique o modlitwę. A kiedy potem chcieliśmy mu za nią podziękować, powiedział tylko: „Nie mi dziękujecie, ale Jezusowi”.
W marcu 2010 r. okazało się, że Ania jest w ciąży. Nasza radość była ogromna. Niestety, żona poroniła, ochrzciliśmy duchowo nasze dziecko i nadaliśmy mu imię Samuel. Bardzo wówczas doświadczyliśmy jedności w modlitwie z całą Wspólnotą. Gdyby nie ten ogrom modlitwy, tak po ludzku trudno byłoby nam się pozbierać.
Przyszedł czas na Buk
Kiedy jeszcze Samuel był z nami na ziemi i zacząłem planować jego chrzciny z udziałem rodziny, pojawiła mi się w głowie myśl: „Marku, kto jest twoją rodziną? Dlaczego nie myślisz o swojej parafii w Buku?” Gdy więc straciliśmy dziecko, postanowiliśmy z żoną modlić się za jego wstawiennictwem o to, aby, jeśli taka jest wola Boża, Wspólnota Przymierze Miłosierdzia zawiązała się także w tamtej parafii. I tak też się stało. Kiedy w kwietniu misjonarze ze Wspólnoty zakończyli pobyt w Szczecinie, nie mogli odlecieć z powodu pyłu unoszącego się nad Europą po wybuchu wulkanu. Zaproponowałem więc, żeby pojechali do Buku. Na Mszę św. z modlitwą o uzdrowienie przyszło tam wówczas 350 osób. A my dalej modliliśmy się za wstawiennictwem Samuela. I choć ojcowie Enrique i Antonello zazwyczaj nie odwiedzają tak małych miejscowości, to w czerwcu ubiegłego roku przyjechali do Buku.
A my z żoną oczekujemy teraz narodzin naszego kolejnego dziecka. Przyjdzie na świat w połowie maja.
Wysłuchała KAMILA TOBOLSKA [Śródtytuły pochodzą od Redakcji.]
Więcej informacji o grupach Wspólnoty Przymierze Miłosierdzia w Polsce na: www.przymierzemilosierdzia.pl i www.pmbuk.pl.
opr. mg/mg