Zdrada „fundamentalisty w dżinsach”

Poprawna interpretacja tekstu Pisma Świętego wymaga zrozumienia jego podwójnej: bosko-ludzkiej natury. W przeciwnym razie grozi nam fundamentalizm - powoływanie się na biblijne fragmenty, wyrwane z właściwego im kontekstu

Gerald O'Collins, autor książki poświęconej biblijnemu natchnieniu, przypomina, że „żaden tekst, nawet natchniony, nie mówi sam za siebie; zawsze potrzebuje interpretacji” (ang. "No text, not even an inspired text, can speak for itself; it always needs interpreting”). O tym zdaje się zapominać „charyzmatyk w dżinsach”, zapatrzony w swoich amerykańskich kolegów i naśladujący ich fundamentalistyczną lekturę Pisma Świętego. Czyż słowa Ewangelii nie są jasne same przez się — zdaje się pytać retorycznie charyzmatyk? A jako zwolennik „znaków i cudów”, sięga wtedy m.in. do końcówki Dobrej Nowiny wg św. Marka, o czym pisałem w poprzednim odcinku. Kończy swoją ideologiczną lekturę księgi natchnionej, zanim jeszcze w ogóle zaczął interpretować tekst.

Spróbujmy wypunktować słabości jego fundamentalistycznej interpretacji Biblii.

1. Daje w niej znać zachwianie charakterystycznej dla wiary katolickiej równowagi wiary i rozumu. Można to uzasadnić, ale nie usprawiedliwić. Chrześcijanin żyje w świecie, w którym rozum rości sobie prawo do ostatecznego słowa. Dochodzi do tego, że rozum stawia się w roli sędziego wiary i neguje możliwość wydarzeń nadprzyrodzonych. W reakcji do skrajnego racjonalistycznego stanowiska, chrześcijanie próbują wychylić wahadło w drugą stronę — fideizmu, czyli wiary dominującej nad rozumem. W podejściu do Biblii przybiera to postać odrzucenia naukowej egzegezy i przyjęcia naiwnego założenia, że otwarty na Ducha Świętego wierzący zrozumie Biblię ot tak, po prostu: dla fundamentalisty „Pismo św. jest samo w sobie tak jasne, że każdy człowiek dobrej woli z łatwością i bez niebezpieczeństwa błędów sam i bez pomocy je zrozumie. Dlatego też nie miałoby być potrzebne światło w postaci Tradycji Kościoła i Magisterium papieży i biskupów” (A. Siemieniewski, Na skale czy na piasku? Katolicy a Biblia).

Pozornie taka postawa działa na korzyść wiary, w istocie jej szkodzi — bo chrześcijańska wiara jest albo rozumna, albo nie ma jej wcale. Księgi natchnione nie spadły z nieba, lecz zostały napisane przez ludzi. Autorzy kierowani Duchem Świętym jednocześnie podlegali takim samym uwarunkowaniom społeczno-kulturowym, jak wszyscy inni „nienatchnieni” ludzie. To zaś musi znaleźć odzwierciedlenie w interpretowaniu świętych pism. W przeciwnym razie, gdy pominie się ten ludzki czynnik, lektura Pisma Świętego  zatrzyma się na literze tekstu i uzna go za właściwe Boskie przesłanie. Fundamentalizm, jak w dosadnych słowach pisze Papieska Komisja Biblijna w dokumencie Interpretacja Biblii w Kościele, „zachęca, nie mówiąc o tym, do pewnej formy samobójstwa myśli. Wprowadza do życia fałszywą pewność, ponieważ nieświadomie myli ludzkie ograniczenia biblijnego orędzia z Boską treścią tegoż orędzia”.

2. Fundamentalistyczna lektura bazuje na — czy nawet wprost wynika z — nieadekwatnego rozumienia tego, czym jest natchnienie biblijne. Jeśli działanie Ducha Świętego na autorów ksiąg biblijnych utożsamia się z „dyktowaniem” tego, co mieliby napisać, wtedy siłą rzeczy każda biblijna wypowiedź musiałaby mieć absolutną wartość. Z Bogiem się nie dyskutuje, prawda? Dlatego fundamentaliści mają „tendencję wierzyć, że ponieważ Bóg jest bytem absolutnym, każde z Jego słów ma wartość absolutną, niezależnie od wszelkich uwarunkowań ludzkiego języka” (Jan Paweł II). To zastąpienie Boga Biblią w rzeczy samej jest bałwochwalstwem —bibliolatrią.

Zakładane tutaj ujęcie natchnienia przypomina bardziej muzułmańskie przekonanie o genezie Koranu, niż odpowiada rzeczywistości. Uznaje się tutaj jedynie rolę Boga jako Autora świętych tekstów, a udział autora ludzkiego — pojedynczego człowieka oraz wspólnoty wierzących, której był on częścią — eliminuje do zera. Jak bardzo nie pasuje to do biblijnego obrazu Boga — można sobie uświadomić choćby w opisie Zwiastowania, który jasno pokazuje, jak Bóg w swoje plany wciąga człowieka i oczekuje jego zgody. Podobnie w przypadku Biblii: Duch Święty udzielając natchnienia wypowiada jak gdyby „fiat” na ludzki wkład w Pismo Święte.

3. Konsekwentnie, fundamentalistyczny sposób czytania Pisma Świętego nie bierze pod uwagę jego Bosko-ludzkiej natury. Wynika ona właśnie z tego podwójnego autorstwa (Bóg i ludzie). Można powiedzieć, że dla fundamentalisty Słowo Boże jak gdyby się „zmaterializowało” czy raczej „skiążkowało” i jest dostępne bezpośrednio w tych czarno na białym pisanych literach. Tymczasem właściwiej byłoby odwołać się do analogii do misterium Wcielenia:

[...] podobnie jak Słowo Boże stało się ciałem za sprawą Ducha Świętego w łonie Dziewicy Maryi, również Pismo Święte rodzi się z łona Kościoła za sprawą tegoż Ducha. Pismo Święte jest słowem Boga, dlatego że zostało spisane pod natchnieniem Ducha Bożego. W ten sposób uznaje się w pełni rolę ludzkiego autora, który napisał natchniony tekst, i jednocześnie Boga samego jako prawdziwego Autora (Benedykt XVI, Verbum Domini).

Z tego „wcieleniowego” charakteru Biblii wynika podwójna droga jej interpretacji. Potrzeba z jednej strony metod naukowych pozwalających dotrzeć do ludzkiego wymiaru Pisma Świętego. Z drugiej strony konieczne jest wyjście poza „ciało” ludzkich słów. Podobnie jak dla rozpoznania tożsamości Wcielonego nie wystarczyły „ciało i krew”, potrzeba było jeszcze Boskiego objawienia: „Błogosławiony jesteś, Szymonie, synu Jony. Albowiem nie objawiły ci tego ciało i krew, lecz Ojciec mój, który jest w niebie” (Mt 16,17). Z drugiej strony spotkać Syna Bożego można było jedynie dzięki „ciele i krwi”, czyli w Jego człowieczeństwie: „[To wam oznajmiamy], co było od początku, cośmy usłyszeli o Słowie życia, co ujrzeliśmy własnymi oczami, na co patrzyliśmy i czego dotykały nasze ręce [...]” (1J 1,1).

4. Raz jeszcze Papieska Komisja Biblijna: „Wzbraniając się przed pójściem za badaniami egzegetycznymi, nie zdają sobie sprawy, że na skutek godnej pochwały troski o pełną wierność Słowu Bożemu w rzeczywistości wstępują na drogę, która ich oddala od dokładnego sensu tekstów biblijnych, jak również od pełnej akceptacji konsekwencji wcielenia”. Niewzięcie pod uwagę „wcieleniowego” charakteru Biblii sprawia, że nie mogą zostać usłyszane tak słowo ludzkie, jak i Słowo Boże. Fundamentalista biblijny jest więc winny strasznego „przestępstwa”, które polega na zdradzie obu sensów, tak dosłownego, jak i duchowego, ksiąg natchnionych. Już tłumaczę, w czym rzecz.

Kto chce utożsamiać sens dosłowny z literą tekstu ten jest, mówiąc klasykiem, „w mylnym błędzie”. Zdarza się to często „charyzmatykowi w dżinsach”, gdy uznaje że analizowany fragment biblijny jest zrozumiały „sam przez się” — wszak czarno na białym stoi, co Bóg mówi, wszystko zostało „podane na tacy”. Zapomina o tym, że zostało „podane na tacy” przez natchnionego co prawda, ale jednak człowieka. Trzeba zapytać, co on naprawdę miał na myśli. Sens dosłowny to nie litera, lecz ten sens, który jest rzeczywiście oznaczany przez słowa Pisma Świętego. Należy go dopiero odkryć, stosując zasady poprawnej interpretacji (por. Katechizm Kościoła katolickiego). Chodzi tutaj o poszukiwanie tego znaczenia, które zostało wyrażone przez autorów natchnionych i jako takie było również znaczeniem zamierzonym przez Boga jako głównego autora (por. Interpretacja Biblii w Kościele). Fundamentalista zamiast podjąć wysiłek zrozumienia intencji autora, który wyrażał właściwymi jemu i epoce, w której tworzył, środkami, skupił się na samej li tylko literze. A tę odczytał we współczesnym kontekście i w zgodzie z własnymi założeniami, narzucającym tym samym obcy autorowi natchnionemu zamiar.

Świeckie, wydawałoby się niepotrzebujące interpretacji zdanie, które przytoczyłem w poprzednim odcinku pt. Charyzmatyka w dżinsach fundamentalistyczna lektura Biblii, wydaje się dobrym przykładem tego, jak trudno dotrzeć do właściwego zamiaru autora. Co Patrick Madrid, człowiek jakby nie patrzeć nam współczesny, miał na myśli, gdy pisał: „Nigdy nie powiedziałem, że ukradłeś pieniądze”? Istnieją, jak wykazaliśmy, liczne możliwości odczytania tego przesłania. A co dopiero w przypadku egzegezy pism mających nieść przesłanie „nie z tego świata”! Tekstów, dodajmy, pisanych tysiące lat wcześniej, w środowisku kulturowo-historycznym egzotycznym dla dzisiejszego człowieka. Tutaj trzeba naprawdę solidnych badań posiłkowanych metodami naukowymi, żeby dokopać się do rzeczywistego zamiaru autora.

Ale nie na tym koniec egzegezy, a właściwie w tym miejscu właściwa interpretacja dopiero się rozpoczyna. Właściwie odczytany sens dosłowny otwiera drogę do poszukiwania sensu duchowego — a właśnie ten powinien najwięcej interesować chrześcijanina. Sens duchowy jest sensem wyrażanym przez teksty biblijne czytane pod wpływem Ducha Świętego i w perspektywie misterium Paschy Chrystusa oraz nowego życia, jakie z niej wynika (por. Interpretacja Biblii w Kościele). Podkreślmy raz jeszcze tę kolejność: pierwszy krok dociera do sensu dosłownego, a dopiero drugi doprowadza do duchowego. Fundamentalista, który nie uczynił pierwszego kroku, albo pozostał w miejscu, czyli przy literze tekstu, albo zawiesił drugi krok w próżni, nakładając na tekst subiektywne „pobożne” interpretacje. W ten sposób, jak to ujął ks. Jan Kracik, „w ferworze walki o literę wyparowuje z niej duch”. Pozostaje ludzki duszek.

5. Doszliśmy tutaj do bodaj najważniejszej sprawy: (nie)zrozumienia przez fundamentalistę, czym jest Objawienie Boże. Przyznajmy, że zapomniawszy swojego kieszonkowego Pisma Świętego wziąć z salki parafialnej po spotkaniu modlitewnym, po przyjściu do domu nie powie, że zapodział Objawienie. Ale przecież mimo to „charyzmatyk w dżinsach” nieświadomie zrównuje Biblię z Objawieniem, w ten sposób redukując Objawienie do księgi. A tymczasem podobnie jak rzeczywistość przekracza mówienie o niej, tak Objawienie jest czymś o niebo większym niż Pismo Święte. To drugie jest jedynie/aż świadectwem dokumentującym Objawienie, z którym jednak się nie utożsamia. Objawienie jest niczym mniej niż całością mowy i działania Boga względem człowieka.

Spróbujmy to przedstawić w formie romantycznego obrazka. Rozkwitająca nastolatka spotkała się ze swoim ukochanym w parku, a dopiero po przyjściu do domu spisała w swoim pamiętniczku miłosne wydarzenie. Analogicznie Kościół rozpłomieniony doświadczeniem przyjścia Chrystusa i zesłania Ducha Świętego, zaświadczył o otrzymanym Objawieniu w swoich pismach. Rzeczona nastolatka będzie roniła łzy szczęścia, ilekroć sięgnie po pamiętnik, choć przecież lektura wpisów nie przywróci już romantycznego spotkania. Spisane Słowo Boże też nie jest tym samym, co wydarzenie spotkania z Bogiem, ale jest zarazem czymś więcej od jedynie „pamiętnika”. Ponieważ w czytelniku działa ten sam Duch, który prowadził autorów natchnionych, księgi Pisma Świętego stają się jak gdyby „wehikułem” mogącym przenosić Objawienie z przeszłości w teraźniejszość, a przede wszystkim od Boga ku człowiekowi.

Objawienie zatem wykracza poza Pismo Święte tak ku górze, bo dotyczy słowa i czynów samego Boga, jak i ku dołowi, gdy jest rzeczywistością wydarzającą się w przyjmującym Objawienie wierzącym. Paliwem dla tego wehikułu jest wiara, dzięki której Objawienie może zaistnieć jako coś żywego, dziejącego się tu i teraz. „Objawienia nie można włożyć do kieszeni i nosić go w niej tak jak książkę. Jest ono żywą rzeczywistością, która wymaga żywego człowieka jako miejsca swojej obecności” (Joseph Ratzinger). Dla zajmującej nas kwestii interpretacji ksiąg natchnionych oznacza to, że należy od świadectwa Pisma przechodzić do samej rzeczywistości Objawienia. Wymaga to konieczności porzucenia fundamentalizmu z jego siłą ciążenia ku literze świętych pism.

Właśnie tym przechodzeniem od Biblii ku Objawieniu zajmiemy się w kolejnym odcinku „charyzmatyka w dżinsach”.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama