Życie nie jest najwyższą wartością

Refleksje na temat przemilczanych często aspektów etycznych i społecznych transplantacji w związku z ustawą z 26 października 1995

 

W świetle ustawy z 26 października 1995 "o pobieraniu i przeszczepianiu komórek, tkanek i narządów" zwłoki ludzkie stają się własnością państwa. Jest to więc ustawa godząca wprost w instytucję rodziny. Rodzinę pozbawia się w niej jednego z jej najświętszych, odwiecznych praw: prawa do swoich zmarłych. Jest to również ustawa podstępna, bo rzekoma "zasada domniemanej zgody", na którą powołują się jej rzecznicy, jest sofistycznym oszustwem. Gdzie narusza się odwieczny obyczaj, tam nie ma miejsca na domniemywanie czyjejkolwiek zgody. Wmawiając ludziom, że jest inaczej, próbuje się wyłudzić od nich coś, czego świadomie nigdy by nie dali.

Przy tak drastycznej ingerencji państwa w prawa rodziny zdumiewa postawa Kościoła katolickiego. Wprawdzie Sekretarz Episkopatu w jednej ze swych wypowiedzi wyraził się negatywnie o takim ograniczaniu praw rodziny, ale nie miało to żadnych dalszych konsekwencji. Episkopat żadnego wyraźnego stanowiska wobec ustawy nie zajął i żadnych realnych działań przeciw niej nie podjął. Niepokojąca jest owa cicha zgoda na uderzenie państwa w rodzinę. Pokazuje ona, jak daleko sprawy zaszły. Chrześcijaństwo jest z pewnością kamieniem węgielnym naszej cywilizacji, ale rodzina jest od niego starsza i ważniejsza.

Chyba większość społeczeństwa polskiego odczuwa, że ubezwłasnowolnienie rodziny wobec jej własnych zmarłych stanowi rozbój pod przykrywką prawa. Jeżeli dziecko nagle umrze, a rodzice nie zdążyli zarejestrować swego sprzeciwu lub o tym nie pomyśleli, to nie mają już nic do gadania - o wszystkim będą decydować urzędnicy. Z tym się pogodzić nie można.

Problematyczne są motywy, którymi powodowali się głosujący za ustawą. Ostateczną przyczyną łatwego przyjęcia tak bardzo spornego prawa jest, moim zdaniem, duchowy rozpad społeczeństwa. Ludzie utracili świadomość i poczucie, że jest coś ważniejszego niż życie. Przedłużanie życia stało się największą świętością, której trzeba wszystko podporządkować. Nie ma łajdactwa ani okropieństwa, którego nie można by się dopuścić, byle jeszcze trochę pożyć. Cieszy mnie, że w ONZ zrozumiano już to, czego nie zrozumieli w naszym Sejmie: że wprowadzanie tzw. "zasady domniemanej zgody" jest niedopuszczalne i stwarza rozległe pole do nadużyć. (Komisja Praw Człowieka ONZ zaleciła w ubiegłym roku zaostrzenie legislacji klauzulą jednoznacznie wyrażonej zgody na pobranie organu.) Nielegalny handel narządami już istnieje i żadne grzywny ani kary go nie powstrzymają. Zgodnie z ustawą to urzędnicy będą decydować, kto i jaką dostanie nerkę, wątrobę czy trzustkę - a w rzeczywistości decydować będą o tym rozmaite formy przekupstwa, które rozkwitnie na niebywałą skalę. Miejsca na liście oczekujących na czyjś zgon załatwiać będą pieniądze i stosunki. Tak było swego czasu z listami kwaterunku mieszkaniowego, tak będzie też z tymi, w jeszcze wyższym stopniu.

Moje stanowisko w sprawie transplantacji często bywa źle rozumiane. Nie twierdzę, że należy ich zaniechać. Twierdzę jedynie, że z punktu widzenia logiki i moralności przeszczepy ludzkich organów stoją na tej samej płaszczyźnie co ludożerstwo głodowe. Jak mówimy w logice, są one sobie równoważne: cokolwiek da się powiedzieć za lub przeciw przeszczepianiu organów ludzkich, da się też powiedzieć za lub przeciw odżywianiu się ludzkim mięsem w czasach głodu - i odwrotnie. Można zatem uznać transplantację za dopuszczalny sposób ratowania życia, ale wtedy za dopuszczalne trzeba też uznać ludożerstwo głodowe. I można bezwarunkowo odrzucać ludożerstwo, ale wówczas trzeba też odrzucić transplantację. Nie można bez obłudy przyjmować obu rzeczy naraz. Taka jest surowa prawda, której nie chce się spojrzeć w oczy, udając, że nic nadzwyczajnego się nie dzieje. A dzieje się.

Kiedyś prostodusznie sądziłem, że w uznaniu tzw. śmierci mózgowej za kryterium zgonu (artykuł 7 ustawy definiuje śmierć jako ustanie funkcji pnia mózgu) chodzi o to, by mieć całkowitą pewność, że dana osoba rzeczywiście umarła. Przez myśl mi nie przeszło, że chodzi o coś zupełnie innego, mianowicie o to, by jak najprędzej dobrać się do trupa. To, że zmieniono definicję śmierci, jest jedną z konsekwencji patrzenia na zwłoki ludzkie jako na surowiec do dalszej przeróbki.

Jest uderzające, że niemal wszystko, co się o transplantacjach publicznie mówi i pisze, stanowi bezkrytyczną reklamę tej formy leczenia - jak gdyby nie istniała druga strona medalu, też warta obejrzenia. Czy aby zwiększyć podaż ludzkich nerek, warto niszczyć ustawą rodzinę? Tego rodzaju wątpliwości przyjmowane są z niechęcią lub wręcz wrogością, jak gdyby mogły być jedynie wyrazem ciasnoty umysłowej albo złej woli. Najwyraźniej nie chce się tu dopuścić do szerszej dyskusji. A to świadczy, że pobudki owej reklamy nie są może aż tak szlachetne, jak się je w niej chętnie przedstawia.

Życie jest na pewno wielką wartością, ale ani jedyną, ani najwyższą. A to, że się je za taką bierze i że wszystkie inne przy nim bledną i więdną, jest przejawem pewnej monokultury wartości. Na krótką metę monokultury dają często bardzo dobre rezultaty, ale potem okazuje się poniewczasie, że są niezwykle podatne na choroby i zwyrodnienia. Sądzę, że i ta monokultura życia, tak niby człowiekowi przyjazna, pokaże jeszcze swoje nieludzkie oblicze. Pierwsze zwiastuny już mamy, a jednym z nich jest właśnie ustawa, o której mowa, i brak społecznej reakcji na nią.

 

BOGUSŁAW WOLNIEWICZ, ur. 1927, prof. w Instytucie Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Wydał: Rzeczy i fakty (1968), Ontologia sytuacji (1985), Filozofia i wartości (1993).

 

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama