Recenzja: Willard V. O. Quine, NA TROPACH PRAWDY, tłum. Barbara Stanosz, Spacja, Warszawa 1997
Na tropach prawdy
jest jedną z ostatnich książek Willarda V. O. Quinea. Ukazała się ona po raz pierwszy w 1990 roku (podstawą polskiego przekładu jest drugie, poprawione wydanie z 1992 roku). Jak słusznie zauważa tłumaczka, omawiana książka "jest ekstraktem przemyśleń autora, które przez dziesięciolecia stanowiły trzon jego badań filozoficznych". Można bez przesady powiedzieć, że stanowiły one również trzon powojennej myśli analitycznej. Wielu czołowych filozofów tego nurtu czerpało inspirację właśnie z myśli Quinea. Równie wielu znajdowało w polemice z nią dobrą okazję do określenia własnych poglądów. Świadczą o tym liczne dedykacje i nawiązania oraz spora liczba interpretacji. Na tropach prawdy jest autorskim wykładem tak często komentowanej i kontrowersyjnej koncepcji. Fakt ten, jak sądzę, przesądza o wielkiej wartości tej książki, tym bardziej, że Quine przerywa często swój wywód po to, aby omówić zarzuty, jakie stawiano konkretnym fragmentom jego teorii.O ile ten argument zachęcający do lektury książki może przemawiać do akademickich filozofów, to argument drugi adresowany jest do szerszego kręgu odbiorców. Rzecz w tym, że książka ta, jej konstrukcja i omawiane w niej poglądy świetnie pokazują, jak teoria poznania, czyli epistemologia, potrafi zdominować pozostałe obszary intelektualnej aktywności w naszej kulturze. Warto poświęcić nieco uwagi tej dominacji. Bowiem z drugiej strony, na pograniczu teorii kultury i metafilozofii funkcjonuje modna teza o rzekomej śmierci epistemologii. Jednym z jej głównych głosicieli jest Richard Rorty, wedle którego epistemologia, zajmująca tradycyjnie uprzywilejowane miejsce w naszej kulturze, traci ostatnio na żywotności i powoli umiera, skupiona na swoich jałowych sporach. Jak pokazuje Na tropach prawdy, książka napisana przecież niedawno, wiadomości o śmierci epistemologii wydają się grubo przesadzone.
Właśnie z uwagi na tę "kryminalną" intrygę w świecie idei polecam lekturę książki Quinea również tym Czytelnikom, którzy filozofią nie zajmują się na sposób akademicki, a interesują się kulturą nowożytną, czyli modernizmem. Pokazuje ona pewien powszechny od wielu lat (prawdopodobnie od czasów Kartezjusza) i ciągle jeszcze żywy sposób filozofowania, według którego pierwotne rozstrzygnięcia epistemologiczne wyznaczają sposób rozwiązywania problemów należących do innych dyscyplin filozoficznych. W rozdziale I, zatytułowanym Świadectwa, Quine referuje podstawowe idee swojej epistemologii. Dopiero potem, dysponując rozstrzygnięciami epistemologii znaturalizowanej (bo tak nazywa on swoją teorię poznania), stawia pewne tezy z zakresu ontologii (rozdział II Odniesienie), filozofii języka (rozdział III Znaczenie), filozofii umysłu (rozdział IV Intensja) oraz teorii prawdy (rozdział V Prawda). Jednym słowem, pierwiastek epistemologii jest obecny wszędzie, czego Quine nie ukrywa, powszechnie stosując uwikłaną epistemologicznie kategorię zdania obserwacyjnego.
Zacznijmy od krótkiej charakterystyki programu epistemologii znaturalizowanej. Epistemologia, wedle Quinea, zajmuje się relacją pomiędzy świadectwami empirycznymi a teoriami świata zewnętrznego, które na podstawie tych świadectw budujemy. Innymi słowy, epistemolog zainteresowany jest nauką, czyli działalnością polegającą na formułowaniu teorii i ich empirycznym sprawdzaniu. W takim razie teoria poznania powinna określić, jaką naturę posiada owa działalność, na czym polega formułowanie teorii oraz co nazywamy świadectwem empirycznym. Stosownie do tych trzech problemów możemy wyszczególnić trzy składowe epistemologii znaturalizowanej.
Pierwsza z nich to definicja działalności naukowej jako pewnej gry językowej (w rozumieniu Wittgensteina). Celem tej gry jest zrozumienie świata oraz innowacje technologiczne. Punktami kontrolnymi, które decydują o poprawności posunięć w grze, są predykcje, czyli przewidywania. Druga składowa to epistemologia normatywna, a trzecia to epistemologia teoretyczna, czy też lepiej: genetyczna. Omówienie tej ostatniej wyjaśni użycie przymiotnika "znaturalizowana" w nazwie Quineowskiej teorii poznania.
Empiryści utrzymują, że cała nasza wiedza pochodzi z doświadczenia zmysłowego. Nie ma w umyśle nic, czego nie było przedtem w zmyśle - głosi stara maksyma, pod którą podpisuje się również Quine. Tak więc początkiem poznania jest posiadanie pewnych danych zmysłowych. Niektórzy filozofowie utrzymywali dodatkowo, że dane zmysłowe są nie tylko początkiem poznania naukowego, ale również źródłem jego pewności. Zwolennik znaturalizowanego empiryzmu rezygnuje z poszukiwania jakichkolwiek innych źródeł pewności ponad to, co gwarantuje samo użycie metody naukowej. W szczególności rezygnuje on z poszukiwania podstaw pewności w danych zmysłowych, a traktujący o nich dyskurs naturalizuje przez zastosowanie słownika neurobiologii. Wedle nowego ujęcia świadectwem empirycznym jest pobudzenie receptorów nerwowych, a epistemologia teoretyczna staje się jedną z nauk teoretycznych.
Epistemologia, jak pamiętamy, bada relację świadectw do teorii naukowych. Te ostatnie zaś składają się ze zdań. Jeśli chcemy badać ową relację za pomocą środków analizy logicznej, należy wprowadzić pewne techniczne pojęcie na miejsce świadectwa, które pozwoli na zastosowanie takich środków. Stąd też kategoria zdania obserwacyjnego.
Quine przyznaje, że to właśnie rozważania epistemologiczne sprowokowały go do jej utworzenia. Zdanie obserwacyjne jest wyróżnione spośród innych wyrażeń z uwagi na jego bezpośredni stosunek do świadectwa empirycznego. Jego uznanie jest skorelowane z pobudzeniem takiego a nie innego zbioru receptorów. Taki zbiór Quine nazywa znaczeniem bodźcowym zdania. Z tego punktu widzenia jest ono wyrażeniem niezłożonym. Łączy się ze swoim znaczeniem bodźcowym jako prosta całość. Aby je zrozumieć, nie trzeba wykraczać poza to połączenie. W tym sensie zdania obserwacyjne zakotwiczają nasz sposób mówienia o świecie bezpośrednio w doświadczalnej rzeczywistości.
Nie każde wyrażenie może zajmować tak uprzywilejowaną pozycję w naukowym dyskursie. Aby tak się stało, musi spełnić trzy warunki. Po pierwsze, zdanie obserwacyjne jest zdaniem okazjonalnym, tzn. jego wartość logiczna zmienia się wraz z okolicznościami jego wypowiedzenia. Zdanie "Pada" jest prawdziwe lub fałszywe w zależności od tego, jaką aktualnie mamy pogodę. Po drugie, zdanie obserwacyjne wywołuje bezpośredni werdykt. Znaczy to, że aby je uznać lub odrzucić, nie potrzebujemy żadnych dodatkowych przesłanek. Dzięki temu predykcje wyrażone za pomocą zdań obserwacyjnych są ostatecznym sprawdzianem teorii naukowych. Po trzecie, dane wyrażenie jest zdaniem obserwacyjnym dla całej wspólnoty językowej, przez co teorie, które sprawdzamy za pomocą zdań obserwacyjnych, są obiektywne.
Zdania obserwacyjne są "wejściem" i "wyjściem" teorii naukowej: legitymacją teorii jest to, że stanowi ona skuteczne narzędzie przewidywania, tj. generowania jednych zdań obserwacyjnych na podstawie innych zdań obserwacyjnych. Niewątpliwie odwołanie się do kryterium skuteczności wskazuje na obecność idei pragmatyzmu w myśleniu Quinea. Nie wydaje się jednak, aby należał on do obozu tych radykalnych pragmatystów, którzy (jak na przykład Rorty) skuteczność przewidywań traktują jako synonim prawdy, przy czym sama prawda przy takim utożsamieniu okazuje się pojęciem zbędnym. Quine operuje kryterium skuteczności znacznie subtelniej. Skuteczność przewidywań jest oznaką, że dana teoria naukowa dobrze realizuje swoje cele. Jednym z nich jest rozumienie, co wykracza daleko poza samą skuteczność.
Pozostała do omówienia druga składowa epistemologii znaturalizowanej, czyli epistemologia normatywna: strategia racjonalnego formułowania i rewidowania hipotez naukowych. Strategia ta jest ściśle związana z holizmem Quinea. Teza holizmu wynika z następującego spostrzeżenia. Przewidywanie, które jest sprawdzianem teorii naukowej, nie wynika z niej samej, ale z koniunkcji tejże teorii oraz hipotez pomocniczych (np. teorii przyrządów pomiarowych), jak i pewnych niezwerbalizowanych przekonań zdroworozsądkowych. Teza holizmu głosi, że za niepowodzenie eksperymentalne obwinić możemy jakikolwiek człon tej koniunkcji; rewizja nakierowana na neutralizację niepożądanych wyników eksperymentalnych dotyczy nie samej sprawdzanej teorii, ale całej nadmienionej koniunkcji. Quine przestrzega przed nadinterpretacją tezy holizmu. Teza ta nie głosi, że w przypadku niepowodzenia eksperymentalnego zawsze możemy bronić sprawdzanej teorii przez hipotezy ad hoc. Rewizją teorii rządzą bowiem dwie zasady - "konserwatywna" zasada minimalizacji zmian oraz "estetyczna" zasada maksymalizacji prostoty. Co prawda, są to zasady heterogeniczne, jednak, jako że od przyszłej teorii wyraźnie oczekujemy tego, aby dostarczała nam jak najlepszych przewidywań, w praktyce naukowej kompromis pomiędzy nimi jest osiągalny.
Ważny wniosek płynący z holizmu stanowi przekonanie, że pojedyncze zdanie teoretyczne jest zbyt "lekką" semantycznie jednostką, by nosić znaczenie poznawcze. Sposobem na podwyższanie "masy" semantycznej jest więc łączenie zdań teoretycznych w koniunkcję dostatecznie "silną logicznie", by mogła wygenerować predykcje.
Tak w skrócie prezentuje się program epistemologii znaturalizowanej. Pozostałe rozdziały Na tropach prawdy są znakomitą ilustracją tego, jak program ten wkracza w inne rejony filozoficznego myślenia. Chciałbym teraz zwrócić uwagę na to, jak w każdym z nich autor wykorzystuje kategorię zdania obserwacyjnego, której sens jest uwikłany w założenia i rozstrzygnięcia epistemologii znaturalizowanej.
Rozdział Odniesienie traktuje o reifikacji, czyli realistycznej teorii trwania przedmiotów pomiędzy aktami ich postrzegania. Quine, myśliciel bardzo ostrożny, nie przyjmuje jej z góry, ale chce wpierw zbadać jej poznawczą przydatność. Mówienie o rzeczach wymaga bowiem rozbicia dotychczasowej jedności zdania obserwacyjnego. Dobrze więc zdać sobie sprawę z tego, co taki krok usprawiedliwia.
Pamiętamy, że z punktu widzenia świadectw zdania obserwacyjne są prostymi, niezłożonymi wyrażeniami. Aby rozwiązać problem epistemologiczny, nie wystarczy powiedzieć, gdzie należy szukać świadectwa empirycznego. Teoretyk poznania chce przede wszystkim znać relację pomiędzy świadectwem i powstającą na jego gruncie teorią. Skoro w omawianym ujęciu świadectwo i teoria są zbiorami zdań, to poszukiwana relacja może być badana środkami logiki. Quine wybiera logikę predykatów z kwantyfikacją. Z jednej strony zastosowanie tych środków pozwala na stwierdzenie, że tym, co łączy zdania obserwacyjne ze zdaniami teoretycznymi, jest ich wspólny słownik. Z drugiej zaś strony zmusza do tego, aby traktować zdania obserwacyjne jako złożenia mniejszych części: predykatów i nazw. Ostatecznie Quine woli mówić o predykatach i zmiennych związanych. Nasz świat składa się z tych rzeczy, które dopuszczamy jako wartości zmiennych.
Wprowadzenie zmiennej związanej i predykacji jest bardzo korzystne. Przede wszystkim wzmacnia funkcje prawdziwościowe rachunku zdań, przez co integruje nasz obraz świata. Przypuśćmy dla przykładu, że mamy wnioskowanie od jednego zdania obserwacyjnego do drugiego: "jeśli zapałka zostanie potarta, to zapałka zapali się". Gdy wprowadzimy do nich zmienne związane przez ten sam kwantyfikator, to całe wnioskowanie zostanie wzmocnione przez swego rodzaju obiektywny związek: oba zdania dotyczą tego samego przedmiotu. Jako że w języku naturalnym odpowiednikiem kwantyfikacji są zaimki, nasze wnioskowanie możemy teraz sparafrazować w następujący sposób: "jeśli zapałka zostanie potarta, to (ona) zapali się". Podobnie rzecz się ma z pozostałymi funkcjami prawdziwościowymi. Zdania połączone związkami logicznymi tworzą w ten sposób coś na kształt siatki, której węzłami są zmienne związane. Nie jest ważna natura przedmiotów, które wypełniają te węzły. Ontologia teorii naukowej jest neutralna względem jej empirycznej skuteczności. Liczy się jedynie sieć logicznych powiązań wyróżniająca miejsca kwantyfikacji. W ten sposób reifikacja, zinterpretowana jako pewne wygodne narzędzie usprawniające działalność naukową, wyznacza projekt uprawiania ontologii nazwany w Na tropach prawdy ontologią zneutralizowaną. Lekturę drugiego rozdziału polecam więc szczególnie tym Czytelnikom, którzy uprawiają refleksję ontologiczną w kontekście filozofii nauki i rozważań nad językiem.
W rozdziale III Znaczenie Quine wraca do swojej słynnej tezy o niezdeterminowaniu przekładu. Stwierdza wpierw, że zdania obserwacyjne pełnią dwojaką rolę: są nie tylko nośnikiem świadectwa empirycznego, ale stanowią również furtki, które wprowadzają do gry językowej jej nowych uczestników. Rzecz w tym, że ucząc się nowego języka od podstaw, jak to ma miejsce w przypadku dziecka lub lingwisty badającego język plemienia z dżungli, musimy rozpocząć od zdań obserwacyjnych. Jedyną wskazówką są widoczne zachowania mówiących oraz zmiany w otoczeniu. Na tej skąpej podstawie lingwista koreluje zdania języka tubylców ze zdaniami swojego języka. Tworzy w ten sposób słownik przekładu. Teza o niezdeterminowaniu głosi, że z uwagi na dostępne świadectwo można skonstruować kilka równie dobrze funkcjonujących słowników przekładu, przy czym stosowanie ich na przemian prowadziłoby do sprzeczności.
Teza o niezdeterminowaniu przekładu przysporzyła jej autorowi szczególnej popularności. Dlatego warto przeczytać uważnie trzeci rozdział omawianej książki, gdzie Quine wyraża swój stosunek do zarzutów, jakie stawiano jego tezie. Do eksperymentu radykalnego przekładu odwoływano się często po to, aby rozstrzygnąć wiele różnych zagadnień: na przykład czy możliwe jest zrozumienie innych kultur lub wyjście poza relatywizm kulturowy. Nie wydaje się jednak, aby implikacje tego eksperymentu sięgały tak daleko. W istocie miał on jedynie pokazać teoretyczną nieprzydatność znaczeń rozumianych jako transcendentalny warunek przekładu i tym samym udowodnić tezę behawioryzmu lingwistycznego. Zgodnie z tą tezą w znaczeniu zdania nie ma nic ponad to, co jest widoczne w zachowaniu mówiących. Jak podkreśla Quine, behawioryzm w lingwistyce nie jest jedną z opcji, którą można obrać, jak przykładowo behawioryzm w psychologii. Eksperyment radykalnego przekładu miał pokazać, że jest on koniecznością.
W rozdziale IV, zatytułowanym Intensja, Quine wprowadza jeszcze jeden rodzaj zdań obserwacyjnych. Do tej pory mówiliśmy jedynie o fizykalistycznych zdaniach obserwacyjnych, czyli sprawozdaniach ze zdarzeń zachodzących w świecie zewnętrznym. Jak pamiętamy ze streszczenia poprzedniego rozdziału, pełnią one niezbywalną rolę przy uczeniu się nowego języka. Równie niezbywalną rolę w przekazywaniu języka pełnią mentalistyczne zdania obserwacyjne, czyli sprawozdania z czyichś doznań percepcyjnych lub innych zdarzeń mentalnych. Lingwista często musi wczuć się w sytuację percepcyjną swojego rozmówcy. Zdania mentalistyczne zdają sprawę z takich aktów empatii. Przykładem takiego zdania jest "Tomek widzi, że pada". W przypadku tego typu sprawozdań charakterystyczna jest konstrukcja zdania podrzędnie złożonego, gdzie słówko "że" oddziela tzw. idiom mentalistyczny (np. "Tomek widzi") od zdania obserwacyjnego (np. "Pada"). Analiza idiomów mentalistycznych prowadzi Quinea do dwóch zagadnień: filozofii umysłu i językowego zjawiska intensjonalności.
Ograniczmy się z braku miejsca do tej pierwszej kwestii, a konkretnie do problemu psychofizycznego. Kluczowym pytaniem jest to, czy każdy typ aktów mentalnych (wiedzenie czegoś, wątpienie w coś itp.) posiada sobie tylko właściwą neurobiologiczną charakterystykę. Jeśli tak, to spór na temat problemu psychofizycznego moglibyśmy przesądzić na rzecz monizmu, redukując wszystko, co psychiczne, do tego, co fizyczne. Niewątpliwie, twierdzi Quine, każdy poszczególny akt postrzegania, że pada, posiada swoją fizykalistyczną charakterystykę. Problem polega na tym, że za każdym razem ta charakterystyka może być inna. W zależności od konkretnej sytuacji percepcyjnej Tomka różne stany neuronalne mogą stać za mentalistycznym zdaniem "Tomek widzi, że pada". W takim razie o ile każdy opis aktu mentalnego wziętego z osobna jest redukowalny do opisu pewnego układu neuronów, o tyle mentalistyczna klasyfikacja tych układów jest już nieredukowalna. Quine twierdzi, że choć istnieje fizyczna charakterystyka każdego aktu postrzegania, że pada, to nie istnieje fizyczna charakterystyka wspólna wszystkim aktom tego typu. Jest to rozwiązanie zwane monizmem anomalnym, które po raz pierwszy zaproponował Davidson.
W rozdziale V Prawda Quine opowiada się za koncepcją prawdy zwaną w polskiej literaturze filozoficznej koncepcją dyskwotacyjną lub odcudzysłowiającą. Koncepcja ta jest interpretacją T-równoważności Tarskiego, której wzorem jest słynne zdanie: ">śnieg jest biały< jest prawdą wtedy i tylko wtedy, gdy śnieg jest biały". Równoważności tego typu pokazują, że prawdziwość każdego zdania polega na usunięciu cudzysłowu (disquotation). Jest to bardzo słaba charakterystyka, którą możemy porównać jedynie z definicją indukcyjną: dla każdego zdania wiemy, co to znaczy, że jest prawdziwe. Przypisanie zdaniu "Śnieg jest biały" prawdziwości jest tym samym, co przypisanie bieli śniegowi. Mocniejsza charakterystyka polegałaby na podaniu definicji bezpośredniej, czyli sposobu eliminacji predykatu prawdziwości z każdego kontekstu. Charakterystyka prawdy przez usunięcie cudzysłowu nie potrafi sobie poradzić z tak interesującymi kontekstami, jak "wszystko, co wczoraj powiedziałeś, jest prawdą" lub "większość twierdzeń Arystotelesa o ruchu jest fałszywa". Aby to zrobić, musielibyśmy dysponować definicją bezpośrednią, gdzie prawdziwość orzekana jest o zmiennej. Ze sformułowaniem takiej definicji wiążą się jednak pewne trudności.
Znany jest kłopotliwy fakt, że myślenie o prawdzie prowadzi do paradoksów. Jednym z nich jest paradoks kłamcy: zdanie "Teraz mówię fałsz" prowadzi do sprzecznych wniosków. Dlatego też wielu filozofów, począwszy od Tarskiego, starało się wprowadzić ograniczenia do naszego myślenia o prawdzie, aby pozbyć się jego paradoksalnych konsekwencji. Do problemu prowadzi orzekanie prawdziwości o zdaniach, w których występuje predykat prawdy lub inny predykat, który można sparafrazować w terminach prawdy. Sytuacje tego typu należy więc wykluczyć. Znana jest strategia zaproponowana przez Tarskiego: rozwarstwiamy nasz język na język przedmiotowy i jego metajęzyk. W istocie powstaje wtedy cała hierarchia języków: każdy wyższy język jest metajęzykiem dla swojego poprzednika. O prawdziwości zdań danego języka możemy mówić jedynie w jego metajęzyku, za pomocą metajęzykowego predykatu prawdy. Quine proponuje alternatywną strategię powstrzymania paradoksu. Zapewne zainteresuje ona tych Czytelników, którzy parają się zastosowaniem metod formalnych do analizy problemów filozoficznych. Stosując techniczne środki teorii klas, Quine buduje hierarchię zmiennych, o których można orzekać prawdę, oraz równoległą hierarchię predykatów prawdy. W ten sposób zachowuje jeden spójny język bez rozbijania go na wiele metajęzyków. Wybór między strategią Tarskiego i Quinea jest raczej kwestia gustu i aktualnych potrzeb. Propozycja metajęzykowa uderza w naszą intuicję, zgodnie z którą mówimy jednym spójnym językiem. W ujęciu Quinea intuicji tej staje się zadość. Ceną, jaką za to płacimy, jest zastosowanie nieco skomplikowanych środków teorii klas.
Na koniec chciałbym na moment zatrzymać się nad tytułem omawianej książki. Wydaje się, że to działalność naukowa, przedmiot badań epistemologii znaturalizowanej, zmierza do tytułowej prawdy. Dziwi jednak fakt, że gdy Quine charakteryzuje cele gry naukowej w rozdziale I, podaje jedynie dwie propozycje: rozumienie i technologia. O prawdzie ani słowa. Ostrożność ta wynika zapewne z faworyzowanych przez Quinea idei pragmatyzmu. Według indeksu słowo "prawda" występuje jedynie w piątym, ostatnim rozdziale, który swoją drogą jest najbardziej techniczny i stanowi w miarę samodzielną całość, w przeciwieństwie do organicznie połączonych poprzednich rozdziałów. Do czego więc odnosi się owa tytułowa prawda i kto jest na jej tropie? Być może sam Quine. Wydaje się, że mamy do czynienia z pozycją w pewnym sensie autobiograficzną, choć sam teoretyczny ton książki nie daje zbytnich podstaw ku temu, by tak twierdzić. Niemniej jednak we wstępie do wydania pierwszego czytamy, że Quine podjął się zadania podsumowania i zaktualizowania swoich poglądów, które rozwijał na przestrzeni lat, korygując i uzgadniając je ze sobą "ku własnej satysfakcji". Jak sądzę, również ku satysfakcji czytelników.
MACIEJ WITEK, ur. 1973, absolwent filozofii UJ, asystent w Zakładzie Logiki i Metodologii Nauk Instytutu Filozofii w WSP w Zielonej Górze.