Książka Michaela Novaka "Boga nikt nie widzi" zmusza do ponownego podjęcia refleksji nad problemem ateizmu, który zmienia swój charakter na naszych oczach
Amerykański intelektualista Michael Novak w swojej książce Boga nikt nie widzi przedstawia wielorakie argumenty, którymi szermują współcześni ateiści. Chrześcijanin będzie musiał, zarówno ze względu na siebie samego oraz swoich braci w wierze, jak i z troski o niewierzących, umieć zmierzyć się z wyzwaniami ze strony tych ostatnich.
Będę się starał zarzuty ateistów kierowane w stosunku do chrześcijan ująć zgodnie z opisem przejawów niewiary zaproponowanym przez Sobór Watykański II. Wszystkie te wyzwania pogrupowałem według typologii zaproponowanej przez Wincentego Granata. Konstytucja Gaudium et spes w jednym tylko punkcie nie uwzględniła wyzwania, z którym dziś, po 46 latach od ogłoszenia dokumentu, mamy sporo do czynienia. Chodzi o tzw. „nowy ateizm”: ateizm walczący, agresywny, posługujący się zwulgaryzowaną formą znanych od dawna argumentów ateistycznych. Ten nowy rodzaj ateizmu, który trafia już nie tylko do salonów, ale i pod strzechy, wydaje się dziś najbardziej niebezpieczny.
Jest pewnym rodzajem profanacji wykrajać z tak bogatej w treść książki Novaka jeden tylko aspekt. I do tego formułować chłodne, naukowe wnioski w oparciu o tak pełną ognia i polemicznego ferworu refleksję. Proponuję czytelnikowi, żeby zechciał sam zapoznać się z całością tej fascynującej lektury. Jednak przynajmniej jednego nie wolno było pominąć: apelu Novaka o dialog między wierzącymi a niewierzącymi, poświęciłem więc i temu zagadnieniu osobny punkt artykułu.
a) Namiętny protest przeciw złu w świecie
Niewierzący obserwuje świat oraz ludzi i dostrzega niezawinione cierpienie i panoszące się zło. Prowadzi go to do wniosku, że jeśli Bóg miałby istnieć, musiałby być nie tylko kimś innym, niż głoszą Go chrześcijanie, ale wręcz kimś nieludzkim, skoro dopuszcza zło będące nawet według ludzkich norm niesprawiedliwością. W oczach niewierzącego Bóg jawi się więc jako — delikatnie mówiąc — pozostawiający wiele do życzenia.
Niewierzący nie przyjmuje tłumaczeń, że Bóg jest sprawiedliwy, skoro fakty zdają się temu przeczyć. Oczywiście nie przyjmuje on chrześcijańskiej argumentacji, że Bóg jest „sprawiedliwy inaczej” (argument zwany „drugą stroną kilimu”), to znaczy według swoich standardów, których nie można kroić do ludzkiej miary. Nietrudno przewidzieć, że postawione obok siebie hipoteza „innej” sprawiedliwości oraz niezawinione cierpienie (np. dziecka) sprawią, iż niewierzący wybierze człowieka, a tym samym odrzuci Boga.
Oczywiście odrzucenie Boga nie zmniejsza cierpienia w świecie. Swoimi zarzutami nieludzkości Boga niewierzący próbuje przerzucić odpowiedzialność za tłumaczenie zła na barki chrześcijanina; przychodzi mu to tym łatwiej, że sam odrzuca istnienie Boga. Rzuca się w twarz chrześcijanina pytanie, po czym zostawia go z nim. Dla pewnych ateistów „problem zła” może tak naprawdę nie istnieć — już na starcie uważają oni, że życie jest irracjonalne, bezsensowne, bez serca (s. 215). Ale może odchodzący niewierzący oczekuje jednak odpowiedzi? Bo przecież w obliczu absurdalnej przypadkowości istniejącej w świecie trzeba wybierać między poddaniem się tej przypadkowości a — jednak mimo wszystko! — zaufaniem Bogu.
b) Odrzucenie Projektanta
Antyreligijni myśliciele dowodzą nieistnienia Projektanta na bazie kiepsko wykonanego projektu. Skoro bowiem mechanizm zegarka nie działa prawidłowo, to czy można poważnie traktować zegarmistrza? Ateiści zadowalają się wiarą — bo jakże nie nazwać tego w ten sposób? — w rządzące rzeczywistością losowość oraz teorię ewolucji. Nie widzą sprzeczności w uznawaniu, że rzeczywistość składa się ze zdarzeń losowych, a jednocześnie jest możliwa do poznawania przez naukę.
Novak wymienia trzy uprzedzenia, których przyjęcie pozwala na (pochopne) odrzucenie idei projektu: błąd materialistyczny, błąd sytuowania Boga w czasie oraz błąd utopijnych projektów (por. s. 226). Amerykański myśliciel proponuje w odpowiedzi na zarzuty niewierzących „teologię absurdu”.
Świat bez zdarzeń losowych byłby światem schematycznym, światem idealnego porządku, ale byłby to świat bez ludzkiej wolności. Otwarty, przyjazny wolności porządek świata wymaga szalonych przypadkowości, jednych ironicznych, innych tragicznych (s. 141). Z kolei wybierając dla człowieka wolność, a nie stwarzając go jako robota, musiał Stwórca pogodzić się z faktem nieuchronnych konsekwencji ludzkiej wolności.
Wyeliminowanie Boga nie czyni świata mniej absurdalnym. Przeciwnie, „hipoteza” chrześcijańskiego Boga stanowi doskonale pasujący klucz do drzwi świata. Chrześcijaństwo — twierdzi Autor Boga nikt nie widzi — ma odwagę sugerować, że kluczem do projektu faktycznie zamierzonego przez Artystę jest krzyż, na którym zawieszono Jezusa.
Novak nazywa Boga Artystą, nie Projektantem. Tak jak chaotyczność i absurdalność świata odczytywanego jako projekt pozwalała kierować pretensje do Projektanta, tak nie powinno się mieć żalu do Artysty: Przypadek niekoniecznie jest dowodem nieistnienia inteligencji, ale wskazuje na bardziej wyrafinowaną jej formę — inteligencję Artysty (s. 322).
c) Wywyższenie człowieka kosztem Boga
Ateiści twierdzą, że nie potrzeba być religijnym, żeby być dobrym i wdrażać moralny postęp w społeczeństwie (s. 128); że wystarczy oprzeć się na rozumie i ludzkich uczuciach (np. empatii). Oczywiście nie stanowi to zabezpieczenia przed niesprawiedliwością, ale i chrześcijaństwo — taki zarzut kierują — tego nie stanowi. O ile można zgodzić się z niewierzącymi, że argumenty za moralnością opierają się zasadniczo na rozumie, to czy naprawdę wyobrażają oni sobie jakieś wspólnie wypracowane porozumienie co do moralności, która byłaby do przyjęcia przez masy ludzkie? A nawet gdyby została ona przyjęta powszechnie, to czy nie jest utopijną nadzieja, że bez idei Boga ludzie będą zdolni do postępowania według takiej moralności?
Ateiści nie czytali chyba Dostojewskiego Jeśli Boga nie ma, to wszystko wolno; uwierzyli naiwnie w to, że bez Boga sądzącego sumienia ludzie będą umieli i chcieli zachowywać się moralnie. Tymczasem nie zdają sobie sprawy z tego, że te wartości, w które wierzą, nie wzięły się znikąd, i nawet nie całkowicie na rozumie się opierają, ale stanowią owoc wiary przeszłych pokoleń. Jeśli to dziedzictwo zostanie odrzucone, muszą pojawić się konsekwencje, nawet jeśli nie od razu. Ateiści „miękcy” nie dopuszczają tego, że ateistom „twardym” przyjdzie powiedzieć za Nietzschem nie tylko, że Bóg umarł, ale że razem z Nim umarła również moralność.
Za współczesną postawą nowego sekularyzmu kryje się jednak jeszcze coś innego: odrzucenie Boga w imię wolności człowieka, który chciałby żyć bez presji ze strony jakiegoś czekającego go Boskiego osądu, sam decydując o tym, co dobre, a co złe. Miltonowski Lucyfer doskonale uchwycił to uczucie w słowach: „Non serviam!” (Nie będę służył!). Wolę być sam (s. 344).
d) Brak niepokoju religijnego
Są jeszcze i tacy niewierzący, dla których egzystencjalne pytania czy zagadkowość świata nie są na tyle istotne, żeby zaprzątać sobie nimi głowę. Novak nie tai swojego zbulwersowania taką postawą współczesnych, o których można by powiedzieć za Albertem Camusem, że jedynie cudzołożyli i czytali gazety (s. 13), a jeśli ktoś zadawał im trudne pytanie, uśmiechali się (to już Novak) i zjadali smaczny obiad. Są oni wobec Boga obojętni. Nie stać ich ani na zainteresowanie Nim, ani na pogardę względem Niego.
Novak piętnuje także płaski relatywizm, „uśmiechnięty nihilizm” (s. 396), którego wyznawcy twierdzą, że nie ma prawdy obiektywnej, a są tylko opinie. Takie stanowisko oznacza poddanie się rozumu i postępowanie według zachcianek jednostek. Jest to, według Autora Boga nikt nie widzi, zgoda na pośmiertny triumf dwudziestowiecznych totalitaryzmów, które opierały się na woli dyktatorów (czemu nie, skoro nie ma prawdy obiektywnej...). Ta niewiara w prawdę absolutną nie tylko neguje możliwość poznania Boga, ale i stanowi zagrożenie dla społeczeństwa.
* * * * *
Niewierzący stawiają nie lada wyzwanie chrześcijanom, oczekując od nich pogodzenia tego, co wydaje się sprzeczne — dobroci Boga ze złem w świecie. Wierzącym nie wolno jednak uciekać przed tym trudnym problemem. Nie można usprawiedliwić Boga bez odwołania się do tajemnicy Jego Wcielenia. Ewangelie pokazują, że sam Bóg-Człowiek zmagał się z tajemnicą cierpienia i śmierci. Trudno przyjąć, że to Bóg zsyła kataklizmy naturalne zabijające ludzi. Trzeba jednak przyjąć, że istnieje cierpienie niewinnego człowieka, ale jego sens zakryty jest przed człowiekiem, a znany jedynie Jemu.
Tę Novakowską koncepcję Boga jako „Pana absurdu” można uznać za dyskusyjną, natomiast zawiera ona na pewno cenną intuicję. Nie wolno tworzyć z Boga żywego bożka-zegarmistrza. Świat — zarówno wszechświat, jak i mikroświat — okazuje się tak głęboko złożony, i nie porusza się bynajmniej według praw zwykłej mechaniki, że Bogu rzeczywiście bliżej do artysty. Pytanie, które trzeba by jednak zadać, brzmi: czy taki właśnie świat odzwierciedla wolę Boga, czy tylko Jego zgodę na to, co się z tym światem stało po grzechu pierworodnym?
Postawa uczniów Jezusa, którzy winni wszak iść Jego śladem, nie może polegać na ucieczce od tajemnicy nieprawości, ale na wejściu w nią. Przy czym drzwi otwierają się kluczem Krzyża. Pokój „nie z tego świata” jest możliwy pomimo zła istniejącego w tym świecie — wielkiej wagi nabierze więc świadectwo chrześcijan, którzy „mimo wszystko” zachowają w sercach ufność do Boga dobrego. Lepiej jest razem z Bogiem cierpiącym wejść w taki świat, niż obrażać się na Niego, nie proponując w zamian żadnego innego wyjaśnienia.
W rozmowach z niewierzącymi można również odwołać się do doświadczenia grzechu. Wierzącemu nie jest trudno zrozumieć, że Bóg, który chciałby postawić granicę złu człowieka, musiałby zabronić mu wolności i uczynić go niewolnikiem. Uczciwa refleksja nad sobą pomaga zrozumieć, że grzech nie pojawia się w przestrzeni publicznej znikąd, ale rodzi się w sercu ludzkiej osoby — poważnie traktujący człowieka Bóg nie może zmuszać go do niegrzeszenia.
Trzeba niewierzącym pokazać, że Objawienie nie sprzeciwia się rozumowi, ale go dopełnia; podobnie moralność chrześcijańska nie jest przeciw człowiekowi. Warto przypominać, że to na wierze poprzednich pokoleń oparto funkcjonujące obecnie w społeczeństwie wartości — to się przez tysiąclecia sprawdzało, a ludzie mieli poczucie sensu, którego dzisiaj im brakuje.
Wierzący winni robić, co mogą: zmuszać niewierzących do myślenia, świadczyć i głosić. I z całą mocą sprzeciwiać się opiniom, jakoby nie było prawdy, tylko opinie. Zmierzenie się z brakiem niepokoju religijnego nie będzie możliwe bez walki o dusze ateistów. Ta dzisiejsza niereligijność jest jakimś dziejowym fenomenem — patologią, której nie znała dotychczasowa historia. Trzeba uznać, że ten rodzaj niewiary stanowi przede wszystkim wyraz duchowego zniewolenia lub przynajmniej jakiegoś rodzaju bezwładu. Być może jest to rezultat postawy konsumpcyjnej, która rozwinęła się w społeczeństwach dobrobytu.
Wydaje się, że protest przeciw Bogu podjęty w imię doświadczanego zła wydaje się aż krzyczeć o doświadczenie Boga miłującego — być może pytania pozostaną, ale każdemu, kto doświadczy Bożej miłości, wraca spokój. Widzę tu szerokie pole działania dla ruchów charyzmatycznych. Przebudzenie charyzmatyczne okaże się także pomocne w rozeznawaniu duchów i duchowej walce (np. w modlitwie o uwolnienie) — jest prawdopodobne, że opowiedzenie się przeciw wierze oznacza tak naprawdę nie wybór rozumu, ale trwanie w niewoli duchowej, którą można usunąć nie innymi, jak tylko duchowymi sposobami.
a) Jakiego Boga szukać i gdzie?
Ateiści uznali Boga chrześcijan za pewną „hipotezę”, która wymaga weryfikacji. To wierzący musi przekonywać ateistę do wiary w Boga, przy czym ateiści nie zaprzestają ostrzału (s. 286), wymagając od teisty wejścia na swój teren. Autor Boga nikt nie widzi trafnie zwraca uwagę na dwojaki problem w myśleniu o Bogu: Po pierwsze, jak powinniśmy Go sobie wyobrażać — to znaczy jaką hipotezę sprawdzamy. Po drugie, jaka jest metoda weryfikacji — metoda formułowania sądu na temat rzeczywistości Boga (s. 261). Chodzi o to, że zanim zacznie się dowodzić istnienia Boga czy mu przeczyć, trzeba najpierw zastanowić się, kim On jest (poziom esencji), a dopiero potem, czy taki byt istnieje (poziom egzystencji).
Ani jednak ateiści, ani chrześcijanie nie dosięgają Boga zmysłami czy (ograniczonym) ludzkim umysłem. Trzeba tu innej metody poznania: Wierzący są równie pogrążeni w nocy jak ateiści (s. 273), twierdzi Novak, przywołując słowa św. Jan od Krzyża oraz biblijne świadectwo, które nota bene stało się inspiracją tytułu książki (por. 1 J 4,12.20). Tylko na sposób metaforyczny, przez wiarę, człowiek poznaje Boga, oraz „po owocach”. Ludzie są w stanie o własnych siłach dojść do wiedzy o Bogu (do wiary już nie), ale już nie o tym, kim On jest (ewentualnie kim nie jest). Nieprzypadkowo wśród starożytnych filozofów nie było ateistów czy agnostyków, potrafili oni bowiem wydedukować, że świat nie tłumaczy sam siebie, zaś Bóg nie jest materialny czy ograniczony czasem. Współcześni ateiści jednak nie przyjmują do wiadomości tej pozaczasowości i duchowości Boga.
Właściwej wiedzy o Bogu dostarcza dopiero Objawienie Boże. Bóg odsłania swoją tajemnicę — jest wspólnotą trzech miłujących się Osób, i dlatego to właśnie doświadczenie miłości pozwala zajrzeć człowiekowi za zasłonę, za którą zazwyczaj ani filozofowie-teiści, ani tym bardziej ateiści nie zaglądają.
b) Tylko naukowe poznanie
Wciąż jeszcze nazywa się chrześcijaństwo „ślepą wiarą”, tak jakby w religii wyznawców Chrystusa nie zadawano pytań wymagających od rozumu wspinania się na jego szczyty, tak jakby chrześcijaństwo przez wieki nie ścierało się z poglądami myślicieli pogańskich i w końcu tak jak gdyby inteligencja i wiara sobie przeczyły. Trzeba zauważyć też pewną asymetrię: wierzący bez trudu przyjmuje metody i dowody naukowe konieczne do poznawania tego wycinka rzeczywistości, który może być przez naukę przebadany. Natomiast w rozumieniu ateistów nauka nie zna rzekomo żadnych ograniczeń i musi stanowić jedyne narzędzie poznania. Tymczasem ateista, odrzucając judaizm i chrześcijaństwo, traci dostęp do głębszych, bardziej egzystencjalnych pytań, których nauka nie porusza i poruszać nie jest w stanie (s. 251). Niewierzący nie chcą też zauważyć tego, że wiara w możliwości poznawcze nauki stanowi tak naprawdę pochodną teologii — bo to właśnie uznanie, że natura jest księgą do odczytania (Kepler) i jednocześnie objawieniem Boga, stanowiło punkt wyjścia dociekań naukowych cywilizacji Zachodu.
Aż trudno uwierzyć, ale nadal jeszcze panuje moda na oświeceniowe pojmowanie nauki. Otóż niewierzący szukają jedynie empirycznych dowodów wszelkich twierdzeń, a nie znajdując ich, zadowoleni jak komuniści po powrocie z kosmosu Gagarina, który nie widział tam Boga, mniemają, że w ten sposób dowiedli Jego nieistnienia. A przecież ani ludzkie zmysły nie są w stanie znajdować Boga-Ducha, ani wąsko pojmowane doświadczenie.
W rzeczy samej takie empiryczne okrojenie ogranicza całą rzeczywistość jedynie do materii. I tu chyba leży problem, bo współcześni ateiści, niezainteresowani metafizyką, redukują ludzkie poznanie do świata materii (co jest przecież sądem metafizycznym!), a tym samym skazują się (czy raczej skazują wierzących, którzy wejdą na ten tor myślenia) na porażkę w poszukiwaniu dowodu na Transcendencję. Dopowiedzmy do końca tę prawdę: ateiści przyjmują tak naprawdę — świadomie lub nie — materializm jako filozofię, a nawet jako fundament etyki!
c) Immanentyzm i mistycyzm ewolucji
Darwinowska hipoteza selekcji naturalnej — uważają ateiści — czyni „hipotezę” Boga niepotrzebną. Lepiej niż chrześcijaństwo tłumaczy ona rzeczywistość, ba! — nawet moralność wierzących można wyjaśniać biologią ewolucyjną. Świat może sprawiać wrażenie powstałego na bazie świadomego zamysłu, a jednak jest wynikiem przypadku; ludzie wykazują się altruizmem, ale jest on zakorzeniony w prawach ewolucji; Bóg, jako istota najwyższa, musiałby ewentualnie pojawić się nie na początku, lecz na końcu procesu ewolucji. Skoro jednak teoria selekcji naturalnej opartej na współzawodnictwie nie sprawdza się nawet w odniesieniu do ludzkich jednostek, to tym bardziej nie wolno na niej budować ogólnych koncepcji etycznych (historia dowiodła, że grozi to eugeniką czy rasizmem).
Ateiści wierzą w ewolucję i traktują ją jako wyjaśnienie całej rzeczywistości. Ta swoista filozofia ewolucji pozwala w miejsce odrzuconego Boga tłumaczyć rzeczywistość doborem naturalnym, nie wiedzieć przez kogo zaszczepionym w naturę świata. Dzięki zastosowaniu tzw. brzytwy Ockhama do wiadra pod gilotyną spada głowa Boga (s. 201). Pytanie, którego, zdaje się, nie zadają sobie ateiści, brzmi: jak to możliwe, że wszechświat ma przyczynę sam w sobie? Bo przecież jeśli nawet istnieje jakieś prawo, samo w sobie ono nie wystarcza, żeby wszystko zaistniało; nie chodzi o to, jak coś istnieje, ale dlaczego i jakie ma źródło swojego istnienia.
d) Bóg wytworem człowieka
Wciąż dobrze się miewa wśród ateistów pogląd znany dużo wcześniej, ale w radykalnej formie sformułowany przez Ludwika Feuerbacha. Uważają oni, że religie są tworzone przez ludzi, by spełnić ludzkie potrzeby, które pewne osoby (bynajmniej nie wszyscy) odczuwają. Religie pochodzą nie od Boga, tylko od człowieka. To nie Bóg stworzył człowieka, ale człowiek — Boga (s. 130). A więc to ludzka psychika decyduje o wierze —pragnienie życia po śmierci, potrzeba Boskiej interwencji sprawiają, że człowiek wymyśla sobie Boga; to psychika, a nie wola oparta na wiarygodnych przesłankach kieruje człowieka ku Bogu. (Nawiasem mówiąc: a przeciw Niemu już nie?! Każde wyjaśnienie psychologiczne ma tę słabą stronę, że można je zastosować także do niego samego).
Niewierzący nie biorą pod uwagę świadectw chrześcijańskich, nie interesuje ich odbiór świata widzianego przez innych, lekceważąco zbywają wszelkie doświadczenie religijne, uznawszy je za jedynie subiektywne, mimo że można by się chyba słusznie zastanawiać nad intersubiektywnością tego, co stało się udziałem miliardów chrześcijan na świecie (nie mówiąc już o miliardach wyznawców innych religii).
* * * * *
Pokusa ateizmu scjentystycznego zasadza się na ograniczeniu poznania do tego, co sprawdzalne metodami nauk przyrodniczych. Odeprzeć tę pokusę trzeba żądaniem wyjaśnienia, na jakiej podstawie należałoby wierzyć (!), że podejście scjentystyczne jest słuszne. Wierzący nie mogą oczywiście stanąć w szranki na terenie nauk przyrodniczych, bo tam Boga nie obronią. Należy jednak przypominać o tym, że ograniczenie wartościowego poznania do poznania materialnego stanowi już samo w sobie sąd metafizyczny, bynajmniej nie naukowy. W zetknięciu się z filozofią materializmu czy ewolucji chrześcijanin będzie musiał odróżnić, co stanowi jeszcze naukę czy hipotezę naukową, a co jest już ideologią, od której musi stronić. Trzeba by się też zastanowić poważnie nad reformą szkolnictwa — czy dzisiejsza szkoła nie stanowi wylęgarni pozytywistycznego (czy scjentystycznego) myślenia? Przydałoby się w niej więcej filozofii, zwłaszcza antropologii filozoficznej.
Warto zaufać słowu Bożemu i głosić je — nie trzeba czekać, aż niewierzący porzuci najpierw swoją wiarę w materię; Dobra Nowina ma moc wzbudzić wiarę w Boga!
Na przekór filozofii materializmu wierzący będą musieli umieć zachować postawę afirmacji materii (zamiast uciekania w stronę pseudospirytualizmu), a jednocześnie znać jej granice. Jeśli prawdą jest, że nowy ateizm to nie tylko sprawa błędnego poglądu na świat, ale złego ducha idącego przez Europę, to można mieć nadzieję, że w walce z mocami ciemności znów potomstwo Niewiasty zmiażdży głowę przeciwnikowi Boga. W tej walce duchowej za patronkę należy więc przyjąć Maryję.
a) Bóg wymyślony przez ateistów
Zacząć należy od stwierdzenia ogólnego, że ludzie używający tego samego pojęcia „Bóg” różnie je jednak pojmują. Różnice te najwyraźniej uwidaczniają się w przypadku rozumienia chrześcijańskiego Boga przez ateistów i wierzących. Ot, choćby wspomniany wcześniej niedobry Bóg żyjący w czasie i przewidujący tragiczne wydarzenia, a mimo to do nich dopuszczający. Nic dziwnego, że jest odrzucany taki obraz Boga, który jest zresztą nie do przyjęcia nie tylko przez wielu wierzących, ale i nawet przez „miłośników mądrości”, tj. filozofów.
Bardzo ciekawa i celna jest uwaga Autora Boga nikt nie widzi, że są ateiści w swoim odczytywaniu Biblii literalni jak fundamentaliści — nie zważając na odkrycia naukowej egzegezy, ba!, zapominając o podstawowym fakcie, że Pismo Święte stanowi dzieło literackie i wymaga uwzględnienia form literackich, wyciągają ze słowa Bożego wszystkie pozorne sprzeczności i niezgodności z nauką, tak jakby Biblia rościła sobie prawo do konkurowania z nią. Ich obraz Boga jest antropomorfizacją wołającą o inny, sensowniejszy obraz Boga.
„Nowi ateiści” nie kryją swojej pogardy dla Boga judeochrześcijańskiego. Znany u nas Richard Dawkins nazywa Go antypatycznym bóstwem cierpiącym wręcz na chorobliwą obsesję na tle restrykcji seksualnych czy psychopatycznym zbrodniarzem (cyt. za Novakiem, s. 53—54). I w sumie nie ma co się dziwić, że taki obraz Boga skłania do Jego odrzucenia... Christopher Hitchens deklaruje także swoją nienawiść względem Boga — kapryśnego dyktatora, a Matkę Teresę nazywa dziwką (por. s. 91.122). Jak to trafnie a kąśliwie podsumował Novak: Nienawidzi on Boga tak bardzo, że człowiek się zastanawia, jak może w Niego nie wierzyć (s. 93).
b) Krytyczna reakcja przeciw religiom i wierzącym
Novak pyta: Czemu, u licha, ateistom nie jest zwyczajnie żal tych biedaków, których uważają za nieoświeconych — czemu czują do nich taką złość? (s. 252). Fundamentalni ateiści oskarżają wierzących o fundamentalizm, na równi traktując wszystkie religie (czy fundamentalizm islamski nie różni się naprawdę niczym od chrześcijańskiego?!). Formułują inne jeszcze zarzuty wobec chrześcijan, między innymi ten, że wiara przedstawia fałszywie (bo inaczej niż nauka) pochodzenie człowieka i kosmosu, że religia jest skutkiem i przyczyną represji seksualnych i opiera się jedynie na pobożnych życzeniach, i w ogóle jest po prostu zjawiskiem naturalnym.
Wart odnotowania jest pewien zarzut wypowiedziany przez Heather MacDonald — ta kobieta odróżnia się od wyżej wymienionych otwartością na rozmowę prowadzoną w oparciu o argumenty rozumowe. Otóż jej pytanie można sformułować tak: dlaczego Boga poznaje się tylko w tym, co dobre, a już w tym złym, które się przydarza, niekonsekwentnie, Bóg staje się tajemniczy i nierozpoznawalny? Można zresztą powyższy zarzut rozszerzyć — robi to Novak: Przesłodzona wiara, na jaką niektórzy ateiści natrafiają u chrześcijan, jest płytką, sentymentalną i upiększoną jej wersją. Nie wypada [ona] najlepiej wobec całej chrześcijańskiej tradycji intelektualnej (s. 138). To spostrzeżenie stanowi dobry punkt wyjścia do rozmowy zarówno o wierze, która musi być poddana refleksji rozumowej, jak i o postrzeganiu Boga przez wierzących, którzy — jak ateiści — doświadczają przecież absurdu i tragizmu świata. Novak nie kryje swojego podziwu dla tego typu poszukiwań Boga innego niż Jego obraz malowany przez naiwnych chrześcijan (por. s. 164).
c) Ateizm dogmatyczny i walczący
Reprezentanci „nowego ateizmu” (oprócz wyżej wymienionych Dawkinsa i Hitchensa są to jeszcze np. Sam Harris i Daniel C. Dennett) nie kryją wrogości do religii, nie tają też swoich negatywnych emocji. Nie tyle zależy im na jakiejś potyczce na argumenty, ile na prowadzeniu walki na śmierć i życie z chrześcijaństwem, tak żeby doprowadzić do jego zaniku i zwycięstwa ateizmu. Ponoć świat byłby wtedy lepszy, i zniknęłaby z niego przemoc... Do zwycięstwa nad wrogiem nadaje się każda metoda, z tym, że preferuje się obśmiewanie wierzących i poszukiwanie możliwie największej ilości sprzeczności w ich wierze.
Ich zdaniem niektórzy wierzący, mimo że zostali w dzieciństwie zindoktrynowani, mają jednak jeszcze szansę „nawrócić się” na ateizm (Dawkins, na przykład, w swojej książce Bóg urojony twierdzi, że doprowadzenie do tego stanowi jego cel), jeśli tylko ich inteligencja sprosta temu zadaniu; reszta pozostanie w gronie „ciemniaków”. Więc nie naukowość, ale prozelityzm prezentują panowie „jaśniacy”. Ich ateizm stanowi jakby wiarę w niewiarę, co rodzi gorliwość misyjną.
Ten pseudonaukowy ateizm w nowej wersji tym różni się od swojego pozytywistycznego przodka, że stanowi swego rodzaju namiastkę religii — ateistyczny punkt widzenia może zaspokoić to, co dawniej uważano za tęsknoty religijne (s. 83): przynosi pocieszenie, poczucie niezwykłości, quasi-mistyczne doświadczenie kontaktu ze wszechświatem. W końcu nauka zajęła miejsce metafizyki i religii. Ateista może nareszcie czuć wyższość nad wierzącym. Te nowe pisma — drwi Novak, parafrazując Psalm 14 — uczą: „Mówi głupi w swoim sercu: «Jest Bóg»” (s. 219).
* * * * *
„Nowy ateizm” to ten rodzaj ateizmu, którego nie przewidzieli ojcowie Vaticanum II. Mamy tu jednak do czynienia nie tyle z istotnym novum co do treści, lecz co do formy i zasięgu, a także agresywnego nastawienia. Ten rodzaj ateizmu stanowi jakąś pop-wersję starego, i w tym właśnie czai się niebezpieczeństwo z nim związane — nie jest to jakaś moda intelektualnych salonów (ateizm elitarny), ale masowa ideologia trafiająca pod strzechy (ateizm powszechny). Książki Dawkinsa, nawet jeśli nie trafią bezpośrednio w czyjeś ręce, dotrą pośrednio w powtarzanych przez innych argumentach.
Właśnie ta „popowość” tego ateizmu wydaje mi się najgroźniejsza. Przychodzi bowiem taki Dawkins, naukowy barbarzyńca, do jakiegoś naukowego ignoranta i sączy w jego umysł jakąś pseudonaukową brednię, a wraz z nią odrzucenie Boga. Zgodnie z prawem popytu i podaży modę na lektury ateistów należy odczytać jako wynik istniejącej jeśli nawet nie potrzeby, to przynajmniej grupy niewybrednych, niewymagających odbiorców, roszczących sobie jednak pretensje do wyższej wiedzy. Ta grupa być może istniała zawsze, ale nie zawsze człowiek prosty, który nie mógłby wznieść się na wyżyny filozofii, bywał kuszony możliwością okazania się „jaśniakiem”.
Wydaje się, że wojna wywołana przez ateistów musi zostać podjęta przez Kościół jako całość. Nie wystarczy tu bowiem polemika naukowa, skoro „nowy ateizm” trafia również do zwykłych ludzi nieobeznanych z nauką. Walka z tym ateizmem wymagać więc będzie zaangażowania wszystkich sił czy — mówiąc bardziej teologicznie — udziału wszystkich członków Ciała Mistycznego. Od naukowców (sprawa stosunkowo najprostsza, ze względu na pseudonaukowość ateistów), przez odpowiedzialnych za kulturę medialną (wielka rola do odegrania przez nich ze względu na zasięg społeczny mediów), aż po przeciętnych zjadaczy (eucharystycznego) chleba; dużo zależy od jakości ich wiary, a także gotowości do intelektualnego rozwoju.
Należy nie tylko kwestionować obraz Boga, jaki kreślą ateiści, ale malować swoim życiem prawdziwy obraz Boga. Bóg chrześcijan objawi swoje piękne oblicze, jeśli wierzący ukażą Go zarówno jako prawidłowo odczytanego z Biblii, jak i poznanego osobiście. Potrzeba świadectwa stwierdzającego, że takiego Boga, jakiego z kart Pisma Świętego odczytują ateiści, po prostu nie ma. Przypominać trzeba też prawa egzegezy biblijnej, które ukażą absurdalność interpretacji Biblii przez ateistów. Również czytanie Pisma Świętego jako słowa życia, praktykowane we wspólnotach kościelnych, uodparnia na szyderstwa kierowane przez ateistów w stronę Boga (czy raczej wierzących w Niego). Jak się okazuje, wciąż przypominać trzeba również o tym, że Pismo Święte zawiera naukę konieczną do zbawienia (por. DV, 11), a nie rości sobie pretensji do poznawania właściwego naukom świeckim.
W rozmowach z tymi, którzy dali się uwieść „nowemu ateizmowi”, pytać trzeba by o to, co tak naprawdę stanowi przyczynę podnoszenia wciąż tych samych, odgrzewanych argumentów ateistycznych, tyle że dziś w niezwykle agresywnej formie. Czy zmierzyli się oni z odpowiedziami wierzących na wcześniej już stawiane zarzuty? Ten rodzaj ateizmu sprawia wrażenie bazującego wyłącznie na decyzji woli i uczuciowo wyrażanym antyteizmie. Coś musiało jednak spowodować, że mimo wychowania w krajach o tradycji chrześcijańskiej nastąpiło osobiste zerwanie z Bogiem i nienawiść do tej tradycji.
Wojna z nowym ateizmem toczy się na terenie przede wszystkim duchowym. Nie chodzi tu o wygraną na argumenty, choć i te są ważne. Wciąż jest nadzieja, że głupstwo głoszenia Słowa (por. 1 Kor 1,21) da poznać przynajmniej niektórym ateistom Bożą mądrość.
Podstawowa teza Novaka brzmi tak: Niewierzący i wierzący muszą wyrobić sobie nowy nawyk — przemyślanej, zabarwionej wzajemnym szacunkiem rozmowy (s. 17). Większość nieporozumień wynika oczywiście z niewłaściwego rozumienia drugiej strony, dlatego być może trzeba będzie wypić razem skrzynię brandy (s. 128), żeby dojść do tego, co naprawdę jest kością niezgody, wcześniej odrzuciwszy polemiczne nawyki. Celem takiego dialogu nie będzie nawracanie na ateizm czy chrześcijaństwo, ale pogłębienie szacunku i wypracowanie wizji współistnienia w społeczeństwie. Bo tak naprawdę nie ma konieczności wyboru między nauką a religią, rozumem a wiarą.
Trzeba by jednak zapytać przyjaciół ateistów, czy gotowi są do rozmowy z „ciemniakami”? Zostawmy jednak tę polemiczną zadziorność i uznajmy, że niewierzącym trudniej wyobrazić sobie siebie w roli wierzących, niż wierzącym wyobrazić sobie siebie w roli niewierzących (s. 40). Chrześcijanin, zmagając się z Bogiem, którego nikt nie widzi, na bazie doświadczenia własnych kryzysów (może lepiej napisać: nocy) wiary może wczuć się w ateistę i patrzeć na świat jego oczami. Ateista, który nie zaznał doświadczeń religijnych, pozostaje w pewnym sensie upośledzony, niezdolny do wejścia w skórę wierzących.
Wynikałoby z tego, że to ze strony wierzących musi wyjść inicjatywa rozmowy (czyli kupno skrzyni brandy...). Bo nawet w sytuacji ateizmu dogmatycznego chrześcijanin nie przejdzie przecież obojętnie obok tego, że ateiści otworzyli okno, przez które można zajrzeć w ich duszę, tak że pozostali mogą lepiej zrozumieć, jak świat wygląda z ich perspektywy — a nawet przez chwilę zobaczyć samych siebie ich oczami (s. 91).
Dodajmy, że granica wiary i niewiary nie przebiega zwykle między poszczególnymi osobami, lecz raczej dzieli wnętrza naszych dusz (s. 38). Być może dlatego niektórzy ateiści wydają się wierzyć w Boga, którego za wszelką cenę odrzucają, a wielu wierzących broni się przed ateizmem jakby w obawie, żeby ich wiara nie okazała się złudna. I wierzący, i niewierzący zmagają się z absurdem takiej a nie innej rzeczywistości, tyle że ci ostatni na głos wypowiadają to, co dzieje się w duszach wielu wierzących. Wierzącym potrzeba ateistów, nawet tych walczących, aby budzili ich z pychy czy podnosili z poziomu wiary zdziecinniałej i aintelektualnej na pułap wyższy, możliwy do osiągnięcia tylko przez ponowne przemyślenie odpowiedzi na trudne pytania oraz przeżycie ciemności nieodłącznie związanej z dojrzewaniem wiary. Z kolei niewierzący nauczyć się mogą od wierzących, że w tym doświadczeniu nie chodzi o odwrócenie się od intelektu czy racjonalności, ale o zstąpienie wraz z nimi, z pełną powagą, „na sam dół”, do najgłębszych korzeni wszechświata. O zaufanie naszej własnej racjonalności, własnemu intelektowi; o pogodną ufność w nieskończone Światło, wtedy nawet, gdy zmysły zapadają się w ciemność (s. 37). Od wierzącego będzie się więc ateista uczył, jak nie popełnić samobójstwa (rozumianego metaforycznie; może nim być na przykład picie czy zabijanie czasu), a „przenicować” nihilizm.
Tak więc nie dialog oparty jedynie na tolerowaniu siebie nawzajem, ale gotowość do ciągłego uczenia się od siebie powinna przyświecać obu stronom. Ateiści nie powinni zapominać, że zaciągnęli dług u religijnej cywilizacji Zachodu; to ona wszak zaszczepiła społeczeństwom wartości moralne, na które powołują się również oni sami, czy zaufanie do nauki, która nie jest sprawą li tylko metody, ale również specyficznej kultury za nią stojącej (nie jest przecież przypadkiem, że nauka zrodziła się właśnie na chrześcijańskim Zachodzie!). Katolicy niech nie zapominają, że Kościół katolicki w ciągu wieków nauczył się niemało od świeckich kultur, a z kolei sekularystyczna kultura zawdzięcza wiele chrześcijaństwu.
Inicjatywa rozmowy z ateistami, prowadzonej w postawie miłości i szacunku, musi wyjść od wierzących, bowiem to im nieobojętny powinien być los dusz tych, którzy w nie nawet nie wierzą. Oprócz oczywistego obowiązku wynikającego z misyjnego posłania wierzących wyjście do ateistów wynika również z konieczności dojrzewania chrześcijańskiej wiary, która zawsze poszukuje zrozumienia (św. Anzelm).
Dialog z ateizmem opiera się również na konieczności uzgodnienia warunków współistnienia w społeczeństwie. Tego problemu nie można odkładać, bo inaczej chrześcijaństwo zostanie zepchnięte do katakumb. Dla dobra całego społeczeństwa, a więc w interesie zarówno wierzących, jak i niewierzących, należy wypracować jakąś wspólną wizję. Nie wolno pozwolić zwyciężyć ideologii sekularystycznej, która byłaby zgubna dla całego społeczeństwa.
Sformułowane w tekście wyzwania (czy zarysy odpowiedzi na nie) nie wyczerpują oczywiście tematu. Czytając je, nie wolno zapomnieć, że zawsze aktualne i skuteczne okaże się bezpośrednie głoszenia żywego Boga, który objawił się w Chrystusie: Spodobało się Bogu przez głupstwo głoszenia słowa zbawić wierzących (1 Kor 1,21). Oby skutki takiego głoszenia, połączonego z chrześcijańskim świadectwem, sprawiły, że problemy podnoszone przez niewierzących staną się nieaktualne, bo odpowie na nie rodząca się ze słuchania wiara (por. Rz 10,17).
Tekst ukazał się w Homo Dei nr 4 (301)/2011
opr. mg/mg