Homilia na 10 Niedzielę zwykłą roku A
Odchodząc stamtąd, Jezus ujrzał człowieka imieniem Mateusz, siedzącego w komorze celnej, i rzekł do niego: «Pójdź za Mną!». On wstał i poszedł za Nim. Gdy Jezus siedział w domu za stołem, przyszło wielu celników i grzeszników i siedzieli wraz z Jezusem i Jego uczniami. Widząc to, faryzeusze mówili do Jego uczniów: «Dlaczego wasz Nauczyciel jada wspólnie z celnikami i grzesznikami?». On usłyszawszy to, rzekł: «Nie potrzebują lekarza zdrowi, lecz ci, którzy się źle mają. Idźcie i starajcie się zrozumieć, co znaczy: Chcę raczej miłosierdzia niż ofiary. Bo nie przyszedłem powołać sprawiedliwych, ale grzeszników».
Widzieliście, z kim wasz nauczyciel zasiada do stołu? To skandal! Co na to wy, Jego uczniowie?
Kłopotliwa sprawa. Jeśli nie będę spotykał się z ludźmi, z którymi "nie wypada" się spotykać, wtedy będę normalny, nieprawdaż?
Jezus powołał właśnie Mateusza, jednego z tych poborców podatkowych, którymi pogardzano i których uważano za publicznych grzeszników, ponieważ kolaborowali z rzymskimi okupantami (poganami!), a wykonywany zawód czynił ich bezwzględnymi i nie zawsze uczciwymi. I oto Jezus nie tylko że wybrał jednego z nich na swojego ucznia, ale jeszcze przyjmuje jego gościnę i zasiada do stołu z ludźmi tego samego pokroju. "Z grzesznikami!" mówią oburzeni faryzeusze. Bliscy Jezusa milczą. Cóż mogą odrzec? Szli jak zawsze za swoim rabbi, ale oburzenie faryzeuszy uświadomiło ich, że zasiadanie do stołu razem z tymi "grzesznikami" to wchodzenie w układ ze złem. W tamtych czasach posiłek był o wiele bardziej niż dla nas, znakiem więzi i wspólnoty.
Jezus patrzy wzrokiem, który sięga samej głębi serc, ponad społecznymi etykietkami i opiniami. Patrzy na tych faryzeuszy, tak bardzo pewnych swojej świętości i nieomylności swoich osądów: "Ten jest dobry, a ten zły".
Jezus przyszedł do wszystkich, ale czuje, że trudno będzie ewangelizować tych "sprawiedliwych". Ponieważ są naprawdę ludźmi sprawiedliwymi, autentycznie pragną nimi być, znają przepisy i starają się ich przestrzegać. Ale przechodzą obok tego, co najistotniejsze: obok wezwania do miłości. Pycha z powodu swojej wierności i odraza, którą czują wobec grzeszników, czynią ich ludźmi wyniosłymi i oschłymi, niezdolnymi spojrzeć z odrobiną choćby przyjaźni na "chorych".
Natomiast Jezus patrzy życzliwie na tych "chorych", którzy się śmieją i piją, na tych ludzi nieco wulgarnych i podejrzanych, których Prawo zupełnie nie interesuje, ale którzy mają serce na dłoni i natychmiast gotowi są przyjąć ewangeliczne wezwanie. Dowód: kiedy Mateusz usłyszał: "Pójdź za Mną", wstał natychmiast. Jezus próbuje skruszyć twarde i zamknięte serca faryzeuszy: "Starajcie się zrozumieć". I wypowiada prawdę jasną, oczywistą, którą tak zawzięcie staramy się zaciemniać: "Nie potrzebują lekarza zdrowi, lecz ci, którzy się źle mają".
Aby to naprawdę zrozumieć, trzeba nosić w sercu Boże miłosierdzie cudowną równowagę między dobrocią wobec grzesznika i jasnym potępieniem grzechu. Łatwo to powiedzieć brzmi to nawet jak slogan ale jak trudno wprowadzić w życie. Albo jesteśmy bardzo dobrzy i słabi, niemal tolerancyjni, albo bezlitośnie wydajemy sądy: "Z takimi ludźmi się nie zadaję".
Najczęściej lawirujemy, nie mogąc się zdecydować: przymknąć oczy, czy potępić? Żeby walczyć z rozszerzaniem się zła, bronić moralności, pozostać ludźmi czystymi, pewnymi.
Jezus jest tutaj bardziej niż kiedykolwiek naszym nauczycielem. Głosi, że trzeba być miłosiernym: "Idźcie i starajcie się zrozumieć, co znaczy: miłosierdzia chcę". Ale pokazuje również, w jaki sposób miłosierdzie może być dobrocią, nie będąc współudziałem.
Jeśli Jezus wchodzi pomiędzy grzeszników, to nie po to, żeby ich zaaprobować, lecz aby im pomóc; nie odrzuca nikogo, a jednak nie idzie na żaden kompromis. Możemy uczyć się od Niego jak być dobrym, nie będąc tchórzem, jak być stanowczym, nie odrzucając nikogo. Nic nie może nas bardziej do Niego zbliżyć: gdy jesteśmy miłosierni, jest w nas coś z Boga.
Ale nie jesteśmy Bogiem. Miłosierdzie Jezusa jest nieskończenie czyste, podczas gdy nasze zawsze będzie nieco cherlawe albo, co gorsza, nasiąknięte pychą. Trzeba zdecydowanie odrzucić poczucie, że jesteśmy ludźmi sprawiedliwymi, zajmującymi należne miejsce pośród sprawiedliwych. Musimy przyjąć tę wielką prawdę (nieco trudną do przełknięcia), że wszyscy ci, którzy uważają się za sprawiedliwych, ci, którzy spokojnie grzeszą i ci, którzy pokornie walczą z grzechem dla Lekarza wszyscy jesteśmy ludźmi chorymi.
ANDRÉ SÈVE, Homilie niedzielne Kraków 1999
opr. ab/ab