Homilia / rozważanie na 3 niedzielę wielkanocną, rok A
Chociaż rozum i serce nie zawsze są skłonne, by iść za głosem wiary, pozostaje w nich jakiś niepokój, który odzywa się w rozmaitych pytaniach i poszukiwaniu nauczyciela-towarzysza drogi
Wielkanocne dni przyniosły kolejną, można by powiedzieć „tradycyjną", porcję telewizyjnych, radiowych i prasowych informacji o Polakach przeżywających Wielkanoc. Cała „tradycyjność" tych informacji polega na tym, że dużo wygodniej jest pytać o przedświąteczne zakupy i potrawy na stołach niż o to, co powinno być źródłem świętowania, czyli o wiarę. Tu i ówdzie przebijają się wprawdzie wiadomości pokazujące statystyki przystępowanie do sakramentów i udziału w liturgii, które burzą tzw. europejskie standardy, ale ostatecznie i tak kończy się wszystko retorycznym pytaniem, które ma nas zachęcić do zastanowienie, czy to wszystko, co widzimy i robimy jest aby na pewno prawdziwe... Co więcej, czasami ma się wrażenie, że chce się nam wmówić, że niemożliwe, by to, co robimy, było prawdziwe - tu na pewno chodzi o przyzwyczajenie, a nie o wiarę.
Problem, który dotyka medialnego obrazu świata, przenikającego do naszej mentalności wciąż jest mniej więcej taki sam. Dużo prościej jest uchwycić zjawiska i szukać uogólnień, które przemawiają do wyobraźni, niż zatrzymać się przy konkretnym człowieku. Tym, który - jak ci uczniowie w drodze do Emaus - przeżywa rozczarowania i rozterki, zastanawia się nad tym, co się dzieje, niekiedy doświadcza nawet jakiegoś załamania w wierze, bo spodziewał się, że wszystko potoczy się zupełnie inaczej... ale jednak wciąż szuka i dzieli się swoimi wątpliwościami, bo wie, że sam sobie z nimi nie poradzi.
A potem, czasami nawet nie rozpoznając Jezusa albo nie zwracając na Niego uwagi, zaczyna Go słuchać. Idzie za głosem serca, które pała, gdy Pan, dzięki słowu Pisma, pozwala zobaczyć świat w świetle zmartwychwstania i na tej drodze przywraca człowiekowi radość i nadzieję.
opr. mg/mg