Homilia na 8 niedzielę zwykłą roku B
Kłopoty wynikające z konieczności łączenia tego, co nowe, z tym, co stare, zdają się mieć charakter ponadczasowy. Młodzi mają pretensje do „wapniaków”, że ich nie rozumieją. Starsi nie mogą wybaczyć „żółtodziobom” braku szacunku dla siwych włosów i dorobku poprzednich pokoleń. Ktoś zapytał nawet złośliwie: - Jak to jest, że coraz lepsi rodzice mają coraz gorsze dzieci?
Jednocześnie jedni bez drugich obejść się nie mogą. Młodzi podpatrują starszych, aby osiągnąć mądrość. Starsi podpatrują dzieci, aby osiągnąć szczęście. I tak być powinno. Dramat zaczyna się dopiero wtedy, gdy dziecko zapomni, że jest dzieckiem, a babcia, że jest babcią.
Kilkunastoletni mądrala i pozujący na młodzieniaszka staruszek prezentują się równie groteskowo i równie wiele popełniają błędów. Każdy w tej materii powinien zostać sobą. Renesans był piękny jako renesans, barok był piękny jako barok. I pewnie jednego nie byłoby bez drugiego, ale przypadkowe mieszanie tych stylów nie wyszło sztuce na dobre.
Wydaje się, że to właśnie stanowi istotę problemu, o którym mówi Ewangelia. Faryzeusze (starotestamentowi mędrcy) mieli pretensje do (nowotestamentowych) uczniów Jezusa, że nie poszczą tak jak się od dawna pościło. Podejrzewali pewnie, że nie poszczą w ogóle (podejrzewa się zawsze na wyrost).
Było pewnie tak, że pościli inaczej i pewnie w innym czasie (gdy na przykład trzeba było wypędzać niezwykle oporne złe duchy). Z całą jednak pewnością pościli z innych motywów: nie tylko po to, by być „prawnie” w porządku i by się ludziom podobać, lecz po to, by się wewnętrznie umocnić i przysposobić do wyrzeczeń towarzyszących pracy apostolskiej. I w jednym, i w drugim wypadku motywacja była religijna, ale Chrystus daje wyraźnie do zrozumienia, że - przy całym szacunku dla religii starotestamentalnej i starego prawa - Jego Ewangelia także w tym zakresie przynosi jakąś istotną nowość. Nie da się więc wlać „młodego wina (...) do starych bukłaków”, tak jak się nie przyszywa „łaty z surowego sukna do starego ubrania”.
Słowa Chrystusa należy tu zinterpretować w szerszym kontekście całego Jego nauczania. Pan Jezus nigdy nie miał do Izraelitów pretensji o to, że są wierni swojej dawnej tradycji religijnej. Gdyby byli do końca wierni zawartemu pod Synajem Przymierzu, nie byłoby czego krytykować. Raziła natomiast Chrystusa deformacja tej religii, dokonana przez nadgorliwych (albo źle gorliwych) faryzeuszów. A więc to wszystko, co do tej prastarej tradycji religijnej (jako swoistą w danym momencie „nowość”) wprowadzili ludzie i co bardzo szybko „zwapniało”, zestarzało się, tak że religia, która miała ludziom pomóc iść do nieba, sama stała się ciężarem nie do udźwignięcia. Problem ten widzieli już prorocy.
Gdy przez usta Ozeasza Bóg wyraża pragnienie, aby jego „niewierna oblubienica” (Izrael) powróciła do „dni swej młodości” i związała się z swym Bogiem na nowo „przez sprawiedliwość i prawo, przez miłość i miłosierdzie”, to ma na myśli odnowę religijną, realizującą się przez nawiązanie do tradycji najstarszej, najbardziej czystej. Także na polu doświadczeń religijnych sprawdza się więc zasada, podpatrzona przez Wiliama S. Maugharna: „Każde pokolenie śmieje się z ojców, wyśmiewa dziadków i podziwia pradziadków”.
opr. mg/mg