Czwarta niedziela zwykła stawia przed nami pytanie o naszą współpracę z łaską, nasze miejsce i zaangażowanie w Kościele
1. Także w tę niedzielę głównym tematem jest Epifania, jednak akcent wyraźnie przesuwa się w naszą stronę, jak podaje powyższy tytuł niedzieli. Po zakończeniu II wojny światowej można było zauważyć przybierający na sile ruch odrodzeńczy wśród świeckich katolików, który podkreślał w Kościele ich rolę „profetyczną” (A. Nailis). Temu kierunkowi pełną aprobatę dały z czasem na niejednym miejscu dokumenty Soboru Watykańskiego II (zwłaszcza KK 16.33; DA 1.6.10). Powtarzają one zasadę, że cały Kościół jest misyjny. Uzasadniła to raz jeszcze Posynodalna Adhortacja Jana Pawła II Christifideles laici (1988). Obecnie podejmuje na nowo te wskazania odradzająca się Akcja Katolicka. Psychologicznym motorem działania apostolskiego w nas jest potrzeba dzielenia się z drugimi posiadanym dobrem. Choć nam w praktyce przeszkadzają nieśmiałość czy zniechęcenie, to jako mocna pobudka trwa przykazanie miłości, dane przez Pana wraz z Jego przykładem.
2. Jeremiasz powołany do funkcji proroka w bardzo trudnej sytuacji Ludu Bożego, rad był się od niej uchylić, jak mówi kontekst bezpośrednio poprzedzający nasz urywek. Misja zdawała się w oczach proroka przekraczać jego siły. Odpowiedź Boga nieustępliwa w żądaniu, podobnie jak ongiś wobec Mojżesza, stwierdza, że wybór Boży do tego posłannictwa proroka dla narodów (tzn. dla pogan, a więc nie tylko dla samego Izraela!) był wcześniejszy niż życie ziemskie Jeremiasza. A zatem ma on ufnie oprzeć się na Bogu i Jego planach ponadczasowych, a nie na sobie. Odwrotnie — poddanie się lękowi uczyniłoby go zupełnie niezdatnym do zadania. Tymczasem łaska Boża w niewiarygodny sposób umocni proroka do stawienia czoła wielu przeciwnikom, i to spośród wszystkich warstw społecznych ówczesnego Izraela, zaczynając od królów. Dalsze losy wręcz męczeńskie proroka Jeremiasza były potwierdzeniem powierzonej mu przez Boga misji i zarazem dowodem, jak skuteczna w nim była obiecana Boża pomoc.
Czytamy dziś jedną z najwznioślejszych kart Nowego Testamentu — Pawłowy hymn o miłości nadprzyrodzonej (agape), kierującej się do bliźniego, a sprawdzalnej głównie w życiu wspólnotowym. Agape będąc cnotą teologalną płynie wprost od Boga tak, iż bez Jego daru nie jest w ogóle osiągalna. Tym niemniej miłość ma siedlisko w woli człowieka, która winna pełnić trudne wymagania Nowego Prawa. Od wszelkich charyzmatów, którymi tak szczycili się chrześcijanie Koryntu, ważniejsza jest agape: jej owoc jest wiekuiście trwały, podczas gdy charyzmaty kiedyś utracą znaczenie, gdy nadejdzie doskonałe zjednoczenie z Bogiem. Stąd miłość przewyższa także wiarę i nadzieję. Proces jej wzrostu jest nieustanny. Pełne zestawienie cech opiewanej w tym hymnie miłości zrealizowało się tylko w Jezusie Chrystusie. Spośród wyliczonych cech miłości jedna potrzebuje wyjaśnienia: Wszystkiemu wierzy, we wszystkim pokłada nadzieję, co należy dopełnić przez: „w to wierzy (w tym pokłada nadzieję), co Bóg objawia”.
Uroczyste samoobjawienie Jezusa w synagodze nazaretańskiej kończy się niemal tragicznie. Opisana w tej scenie zmienność Jego słuchaczy jest zdumiewająca: ci, którzy pierwotnie przyświadczali Jezusowi, przeszli powoli do jawnej wrogości grożącej Mu samosądem ze strony rodaków. Najpierw w zdziwieniu wyrażonym przez pytanie: „Czyż nie jest to syn Józefa?” już można dostrzec pewne oburzenie słuchaczy (por. J 7,15). Wzmaga się ono w miarę dalszych słów Jezusa. I tak po przytoczeniu znanego rabinom przysłowia o lekarzu, po wypowiedzeniu własnej smutnej refleksji o losie proroka w ojczyźnie i po wzmiance o Kafarnaum, Jezus kieruje ostrzeżenie pod adresem narastającej opozycji. Po to przytacza dwa cuda zdziałane przez proroków Eliasza i Elizeusza względem dwojga pogan — z pominięciem Izraelitów, z których wówczas żaden na takie łaski nie zasługiwał. Ostrzeżenie przechodzi w proroctwo. Nazaretanie zrozumiawszy aluzję, chcieli Jezusa zrzucić ze skały i ukamienować, ale na próżno.
3. Myślą przewodnią jest autentyczna odpowiedź człowieka na łaskę Objawienia. Tą odpowiedzią jest niełatwa wierność swemu powołaniu, ilekroć wymaga ono od człowieka osobistej odwagi. Ale właśnie niekiedy w tym celu Bóg wybiera go i posyła do zadań przerastających zwykłe ludzkie siły, zwłaszcza w sytuacjach zagrożenia ze strony wrogich ludzi. Człowiek winien wówczas w pełni zaufać Bogu, który wzywając go, jednocześnie umacnia łaską. Taką właśnie sytuację ilustrują wymownie odpowiadające sobie dziś wzajemnie pierwsze czytanie i Ewangelia. W drugim czytaniu ukazuje się zadanie, które w inny sposób przerasta ludzkie siły. W swoim hymnie o miłości Apostoł nas wręcz onieśmiela niedościgłym ideałem chrześcijańskiej miłości, która jednak powszechnie obowiązuje wszystkich, skoro bez niej — jak stwierdza kategorycznie — byłbym niczym i nic mi nie pomoże. Zachętą jest perspektywa przyszłości, ale już eschatologicznej — wiekuiste trwanie miłości.
4. Homilia — w myśl podanego wyżej w tytule zadania — może omówić powołanie „profetyczne” chrześcijanina jako posyłanego stale przez Jezusa Chrystusa. Można zacząć od przedstawienia etapów ukazanych w czytaniach pierwszym i drugim. Pierwszym etapem jest wyprzedzający nasze istnienie zamysł Boży podobny jak przy wyborze Jeremiasza. Nasze zadanie, choć może jest mniejszego formatu i zasięgu niż było u proroka, niemniej da się biblijnie uzasadnić tekstami: Ef 1,4; 2,10. Wszyscy możemy się opierać na darach darmo otrzymanych w następnym etapie: chrzcie, bierzmowaniu i wspólnym czyli powszechnym kapłaństwie wiernych. Etapy już osiągnięte usprawniają nas do trzeciego: jest nim życie na co dzień miłością — ową agape. Jej wymowa profetyczna jest nie do zakwestionowania, jak to widać z przykładu św. Maksymiliana Marii Kolbego lub św. Matki Teresy z Kalkuty. Dysproporcję zachodzącą między wymaganiem Bożym a naszymi siłami wyrównuje stale moc komunii eucharystycznej.
Augustyn Jankowski OSB, Przy stole Słowa, tom 3 (Okres zwykły: od 2 do 17 niedzieli). Wydawnictwo Benedyktynów TYNIEC
opr. mg/mg