Homilia na 5 niedzielę wielkanocną roku C
Słowo „miłość” — podobnie jak dobroć, cnota, służba — należy do tej grupy słów, które w otaczającym nas świecie nie posiadają trwałej wartości. Wydają się pojęciami z innej epoki. A przecież w każdym czasie człowieka, w każdym pragnieniu miłości, zwyczajnym geście dobroci czy bezinteresownym działaniu tkwi głęboko zakorzenione i ukryte „wołanie” za wiecznością i nieśmiertelnością. Bóg, który „tak” ukochał świat, a w nim człowieka, że Syna Jednorodzonego dał, włączył się niejako w nasze poszukiwanie prawdziwej miłości, która nie tylko ocala od śmierci, ale potwierdza sens i kierunek naszej wiary w Niego. Dialog Boga z nami staje się głęboko ludzki przez to, że prowadzi go Bóg Człowiek, który zamieszkał z nami i jest Emmanuelem — Bogiem z nami (por. Ap 21,3). I odwrotnie: dialog ludzi pomiędzy sobą staje się eschatologiczny (wykraczający poza czas i przestrzeń) przez to, że włączony jest w tajemnicę życia i uwielbienia Ojca i Syna, i Ducha Świętego, Boga, który JEST i który jest MIŁOŚCIĄ (por. J 13,31—32). Łaska wiary, która — przez pośrednictwo Syna Bożego i Syna Człowieczego — pozwala nam doświadczyć i „dotknąć” Boga żywego, stwarzającego „nowe niebo i nową ziemię”, wcale nie izoluje człowieka od rzeczywistości ziemskiej, lecz przeciwnie: prowadzi go i zobowiązuje do prawdziwej jedności z braćmi i całym stworzeniem Bożym.
W dzisiejszej Liturgii Słowa dwukrotnie wsłuchujemy się w prawdy Boże wypowiadane przez św. Jana Apostoła, które opierają się ostatecznie na bezpośredniej bliskości Syna Bożego wcielonego, ukrzyżowanego i zmartwychwstałego. Jego powstanie z martwych nie jest cudem przypadkowym, lecz początkiem ostatecznej przyszłości świata, która należy do Boga. Wyznajemy za św. Janem, że kiedy życie ludzkie prowadzi się wraz z Jezusem, wkracza ono niejako w „czas Jezusa”, to jest w MIŁOŚĆ przemieniającą czas i otwierającą wieczność (por. kard. J. Ratzinger, Służyć prawdzie, Poznań 1983, s. 330). Chrystus nie obiecał nam tylko zbawienia duszy i obecności w jakichś nieokreślonych zaświatach, gdzie to, co ludzkie, zaginie. On swoją śmiercią i zmartwychwstaniem potwierdził wieczność tego, kim — dzięki Jego łasce — jesteśmy na ziemi. Biorąc na siebie mroki grzechu i śmierci stworzenia, potwierdził, że nic z tego, co wartościowe, piękne, bezinteresowne i dobre, nie zniszczeje. W Nim trwa na zawsze nasza indywidualna historia i tylko On wprowadza nas w rzeczywistość „nowych niebios i nowej ziemi, gdzie śmierci już nie będzie, ani żałoby, ani smutku i płaczu... Bo pierwsze rzeczy przeminęły”
(Ap 21,4). To może i powinno napełniać nas radością i nadzieją. Ale stanie się tak, gdy na co dzień będziemy realizować „zadane” nam w Wieczerniku, a potwierdzone Golgotą nowe przykazanie miłości: „Po tym wszyscy poznają, żeście uczniami moimi, jeśli będziecie się wzajemnie miłowali” (J 13,35). Miłość wzajemna — ta zwyczajna i codzienna — jest „dowodem tożsamości prawdziwego ucznia Jezusa”. Jest przykazaniem nowym, gdyż miarą wymaganej miłości jest miłość Jezusa do nas, a nie miara, jaką my kochamy samych siebie i bliźnich. Realizacja tego przykazania miłości nie oznacza bynajmniej — jak słusznie podkreśla Jan Paweł II w liście „Novo millennio ineunte” — „swego rodzaju wizji życia nadzwyczajnego, dostępnego jedynie wybranym »geniuszom« świętości. Drogi świętości są wielorakie i dostosowane do każdego powołania. Składam dzięki Bogu za to, że pozwolił mi beatyfikować i kanonizować tak wielu chrześcijan, którzy uświęcili się w najzwyklejszych okolicznościach życia. Dzisiaj trzeba na nowo z przekonaniem zalecać wszystkim dążenie do tej »wysokiej miary« zwyczajnego życia chrześcijańskiego” (nr 31). Mamy więc prawo czuć się ludźmi Radosnej Paschy — przechodzącymi z Chrystusem poprzez niepokoje i udręki codziennego życia ku wzajemnej miłości. Bo to jej miara — już dzisiaj — pozwala nam żyć nadzieją przyszłego świata, gdzie Chrystus będzie „Bogiem z nami i dla nas”.
opr. mg/mg